18 sierpnia 2017

"William"

ROZDZIAŁ 6

PHEOBE

Zasłoniłam usta drżącą ręką. Szlochałam zbyt głośno, ktoś mógłby mnie zobaczyć. Nie chciałam do niego podejść, nie mogłam widzieć jego pięknej twarzy, która teraz była zupełnie pozbawiona życia. Stałam z boku i przyglądałam się temu poskręcanemu ciału, które stanowiło dla mnie niegdyś symbol spokoju i bezpieczeństwa. Wpatrywałam się w plamę krwi, która wciąż się powiększała, z bólem obserwowałam włosy, które zmieniły swoją jasną barwę w odcienie krwi. Chciałam sobie wyobrazić, jak wstaje, ociera maź z twarzy i podchodzi do mnie, całuje i przytula, a ja znów mogę poczuć się, jakby Itzal i Cienie nie istniały. Nie mogłam z bliska widzieć jego twarzy, bo wtedy wiedziałabym już, że Will już nigdy do mnie nie przemówi.
Cofnęłam się tyłem kilka kroków. Ostatni raz spojrzałam na jego szczupłą sylwetkę i pobiegłam prosto do sprawcy śmierci Willa. Edard w końcu wyraził się jasno; jeszcze raz ujrzy mnie z nim, a oboje stracimy życie. Znalazłam go między drzewami, ręce miał całe we krwi, ale nie widziałam nigdzie broni.
Patrzył na mnie tak, jakby nie rozumiał moich łez. Był wściekły, ale nie obchodziło mnie to już. Już nie liczył się on, a jedynie William. Mógł się wściekać, płakać, to już nie była moja sprawa.
– Możesz robić co chcesz, jesteś wolny – powiedziałam. – Nie będę już twoim balastem. Nie musisz mieć teraz mojego pozwolenia do pieprzenia wszystkiego, co się porusza. Były momenty, w których liczyłam, że kiedyś między nami będzie w porządku. Okazało się, że jesteś zwykłym potworem w ludzkiej skórze. Wolałabym stanąć naprzeciw tysięcy Cieni, byleby więcej na ciebie nie patrzeć. Nienawidzę cię nawet mocniej niż samego Itzala.
Moje zaczerwienione oczy wpatrywały się w jego przystojną twarz, którą teraz wykrzywiło zdenerwowanie.
– Zdradziłaś mnie, a teraz robisz mi wyrzuty? 
To pytanie wbiło mnie w ziemię, a potem dodało wściekłości. Ze wszystkich ludzi to właśnie on chce strzec mojej moralności? Rzuciłam się na niego z wrzaskiem i zaczęłam tłuc po twarzy. Upadł na ziemię, usiadłam mu na biodrach. Próbował się bronić, ale nie miał szans ze zranioną, młodą kobietą. Po chwili poczułam jego krew na swoich dłoniach, Edard krzyczał i mnie odpychał. Kilka kropel czerwonej mazi wylądowało na mojej twarzy. Gdy przestał stawiać opór w końcu z niego zeszłam. Otarłam czoło jedynie rozmazując brud. Był słabszy, niż myślałam.
– Ten twój Will zasłużył na śmierć – wychrypiał i wypluł krew z ust. Mój gniew przerodził się nagle w rozpacz. Zaczęłam szlochać, patrzyłam na wstającego z ziemi Edarda. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, co musiało boleć, gdyż przecięłam mu wargę. Klęczał na jednym kolanie, podpierał się jedną rękę. Przygryzłam wargę i cały czas szlochając wyciągnęłam zza pasa sztylet. Moja desperacja osiągnęła szczytowy poziom, nie do końca kontrolowałam swoje poczynania.
– Fi, co ty wyprawiasz? – zapytał widząc, co trzymam w dłoni. Nienawidziłam, gdy mnie tak nazywał.
Edard był wyczerpany, ale stanął do walki, by bronić swoje życie. Miała go zabić kobieta, którą powinien kochać. Mimo to ją zdradzał i ranił, aż ona postanowiła odejść.
– Nigdy nie powinieneś zabijać mojego Willa. Ceną za odebranie życia jest śmierć – wyrecytowałam fragment kodeksu. Poczułam satysfakcję, gdy zobaczyłam strach w jego orzechowych oczach.
– Nie, posłuchaj mnie! Ja nigdy… – nie zdążył dokończyć, bo rzuciłam się na niego. Zrobił unik, ale ja kopnęłam go w kolano, przez co upadł na ziemię. Gniew dodał mi skrzydeł, widziałam wszystko lepiej i dokładniej. Jego ruchy wydawały mi się być śmiesznie powolne. Spojrzałam w jego oczy. Drżącą ręką przyłożyłam sztylet do jego piersi. – Fi, uspokój się! Will żyje. Chciałem tylko, żebyś cierpiała. Zrozumiała, co czułem, gdy cię z nim zobaczyłem. Weź ten sztylet, przestań się wygłupiać!
Broń wypadła mi z ręki.
– Czyje to było ciało? – spytałam, słysząc szum w głowie.
– Jakiegoś nad-człowieka. Nigdy nie zabiłbym Obrońcy – szepnął.
– W takim razie – powiedziałam drżącym głosem – gdzie jest William?
Edard uśmiechnął się złowieszczo.
– Wyjechał dziś rano, gdy dowiedział się o egzekucji. On i jego przyjaciele najwidoczniej mieli dość surowych zasad. Był słaby, Fi. Teraz, proszę, wróć do mnie. Wiem, że…
On mówił dalej, ale już nie słyszałam jego słów.
Otworzyłam szeroko usta, gdyż oddychanie nosem nie wystarczyło. Złapałam się za szyję i rozszerzyłam szeroko oczy wpatrując się w ziemię.
 Zostawił mnie.
Ogarnął mnie żal, który wręcz czułam jako kłujący ból w sercu. William nigdy mnie nie kochał. Inaczej powiedziałby mi, dlaczego to zrobił. Powinien choćby uprzedzić. Byłabym w stanie nawet podążyć za nim na koniec świata.
Nie patrząc na niego uciekłam w stronę jeziora. Gdy dotarłam na miejsce rzuciłam się na ciało szczupłego blondyna. Odsunęłam włosy z jego twarzy. To nie był Will, lecz młodzieniec do niego podobny. Odsunęłam się od ciała.
Usiadłam na brzegu jeziora, było bardzo zimno, więc objęłam się ramionami, aby lekko się ogrzać. Łzy spływały z moich policzków, ale pozwoliłam im płynąć. Dostrzegłam na swoich dłoniach jeszcze ciepłą krew. Nie żałowałam tego, co zrobiłam z twarzą Edarda. Przerażało mnie tylko to, że naprawdę bym go zabiła. Niewątpliwe wbiłabym mu ten sztylet w pierś i patrzyła jak ginie ten, którego kiedyś kochałam.
William naprawdę uciekł. Już nigdy nie wróci.
Wzięłam urywany oddech i podeszłam do tafli jeziora. Zanurzyłam w lodowatej wodzie swoje dłonie, które zaczęłam powoli obmywać. Krzyknęłam, gdy nagle woda zaczęła się gotować. Odskoczyłam od jeziora. Na moich dłoniach pojawiły się czerwone oparzenia. W okolicy słychać było jedynie szum jeziora i mój szybki oddech. Zamrugałam kilka razy, starałam się sobie wmówić, że to wszystko było tylko przewidzeniem, pomimo bólu oparzeń. Jednak gdy na brzeg zaczęły skakać w moją stronę wszystkie ryby, nie mogłam tam dalej stać i się wpatrywać.
Uciekłam od tamtego miejsca najszybciej jak tylko mogłam. Ruszyłam w stronę centrum, na ulicy stali nieliczni, wszyscy zgromadzili się wokół miejsca, w którym nastąpiła egzekucja. Trupy leżące pod podestem sprawiły, że poczułam mdłości.
Już kończyli. Przerzucali ciała na wóz, który wywiozą gdzieś daleko. Nie wiedziałam, czy będą mieli na tyle godności by ich spalić, czy porzucą je gdzieś w głębi lasu na pożarcie dzikim zwierzętom. Odetchnęłam głęboko i otarłam łzy. Po kilku chwilach ruszyłam na powrót między drzewa, tym razem do mojego domu. Musiałam porozmawiać z Ianem. On był jedyną osobą, która może wiedzieć.
Jednak gdy weszłam do środka wiedziałam, że tak szybko z nim nie porozmawiam. Obecność Itshe w naszej chacie nie zwiastowała nic dobrego. Na środku stała Kala tępo wpatrzona w ścianę naprzeciwko niej. Bywałam zazdrosna o jej piękną twarz. Miała bardzo długie, czarne włosy, które na końcach zmieniały się w ciemny brąz. Również jej oczy swoją barwą kontrastowały z jasną, gładką cerą. Jej duże, wydatne usta były mocno zaciśnięte, przez to bardzo blade.
Gdy weszłam wszyscy zwrócili swój wzrok na mnie.
– Co się dzieje? – zapytałam mojego brata.
– Wszystko się sypie – wyjaśnił i spojrzał na Kalę, jakby to ona była przyczyną całego zła na świecie.
– Itshe zabija dzieci na oczach ich rówieśników, a to z mojego powodu. Oczekuje, że będę na to patrzeć. Po niespełna tygodniu chyba już zdołało powrócić mi sumienie. Prędzej sama zawisnę niż pozwolę na takie barbarzyństwo.
– Poza tym – odezwał się Ian – coraz więcej osób dezerteruje. Po dzisiejszej egzekucji odeszło kolejne dziesięć osób.
Pokiwałam głową. Wiedziałam, że Will odszedł jeszcze rankiem.
– Od dzisiaj przyspieszamy tempo. Nowicjusze będą mieć teraz już tylko miesiąc treningu nim wyruszą na pierwsze misje. – Spojrzał na Kalę. – Ty wyjedziesz z Ianem i Pheobe co najmniej za tydzień. Za to jakie przedstawienie odstawiłaś przed chwilą powinien wysłać cię już dzisiaj.
Przełknęłam ślinę. Pokręciłam głową. Nie chciałam kolejnej straty.
 Kala umrze, jeśli Itshe zdecyduje się ją wysłać na misję. Spuściłam głowę. Chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam nic poradzić na to, że wolałam się skupić na odszukaniu Willa niż na pomocy w jej trenowaniu.
Spojrzałam na mojego brata, który nagle strasznie pobladł i dziko spoglądał na Itshe. Jego dłonie były zaciśnięte w pięści. Chciałam go jakoś uspokoić, ale sama nie potrafiłam zachować równowagi, gdy wyobraziłam sobie małe dzieci na froncie.
A to wszystko przez to, że Kala nie mogła pogodzić się z wyrokiem.
Odrzuciłam od siebie tę myśl. Jak Itshe mógł nie widzieć, że to co właśnie powiedział jeszcze pogorszy sytuację? Jeszcze więcej ludzi będzie uciekać, zabierać ze sobą dzieci. Nie wiedziałam, gdzie chcieli się udać, aby schować się zarówno przed Itzalem, jak i Itshe.
– Wiesz, że dziesięć dni to zbyt mało, by wygrać z nad-człowiekiem, prawda?  Jeśli moja śmierć tylko cię ucieszy, to w jakim celu tak mnie męczysz? Zdecydowałeś się nawet przygarnąć moją siostrę, aby dodać mi kolejnych zmartwień. Muszę być potrzebna, skoro na samym początku zdecydowałeś się mnie zostawić. Wiesz, że jeszcze nie powiedziałam wszystkiego – wycedziła Kala przez zaciśnięte zęby.
– Głupia dziewczyno, ja już wiem o tobie wszystko i wszystko mogę z tobą zrobić. Skrywasz tajemnice, które mogłyby nas wszystkich ocalić. A dlaczego nam ich nie wyjawisz? – Zaśmiał się, ale nie był radosny. – Kochasz potwora, Calanthio Moon. Lepiej zabij kilka Cieni, aby udowodnić, że nie chcesz być ich królową.
Po tych słowach wyszedł, pozostawiając za sobą ciszę. Próbowałam w głowie wytłumaczyć sobie sens tych słów, ale naprawdę nie znajdowałam żadnego mądrego wytłumaczenia pasującego do tej sytuacji. Kochasz potwora? Co to niby ma znaczyć? Jakiego potwora można kochać? Nie przychodził mi do głowy nikt związany z brunetką. Wydawało mi się, że miała tylko siostrę. Czyżby mała była kimś więcej niż tylko małą dziewczynką? Postanowiłam zbadać tę sprawę.
Aby znaleźć odpowiedź na swoje pytania zerknęłam w stronę Kali. Odwzajemniła moje spojrzenie, później odwróciła się w stronę Iana, który najprawdopodobniej miał w głowie ten sam mętlik co ja, a następnie wybiegła z domu.
Ian chyba chciał za nią pobiec, ale gdy zobaczył moje zaczerwienione oczy i krew na twarzy, zatrzymał się wpół kroku. Zmarszczył brwi.
– Czy możesz mi wyjaśnić, co się stało? – zapytał.
– Chyba mój świat się rozpada – powiedziałam, a moja dolna warga zaczęła drżeć.
– Och, Bee – powiedział, na co ja rzuciłam mu się w objęcia. W końcu zaczęłam szlochać.
Płakałam dlatego, że Will odszedł, choć obiecywał, że zawsze będziemy razem. Płakałam dlatego, że prawie zabiłam Edarda. Płakałam dlatego, że byłam tak naiwna. Płakałam dlatego, że umrze tylu ludzi, ze względu na niedostateczne wyszkolenie. Płakałam dlatego, że zmarło tylu buntowników, którzy nie byli źli tylko i wyłącznie na obecność Kali.
Wydawało mi się, że jakoś to będzie. Może Itzal zostawiłby nas w spokoju, a ja do końca życia walczyłabym z Cieniami u boku mojego brata. Może udałoby nam się jakimś cudem zwyciężyć i wieść normalne życie w zniszczonym Vernas. Nigdy nie wyobrażałam sobie swoich gorzkich łez.
Co zrobiłam źle, że Will mnie opuścił? Nie prosiłam go o uwagę ani, tym bardziej, o miłość. Nie obiecywałam mu niczego, ja po prostu starałam się być szczęśliwa, a on sprawiał, że taka właśnie byłam. Nic nie wydawało mi się straszne. Wojna, bunt. Wszystko było zamglone, bo liczył się Will i moje uczucia do niego. Jak mogłam być aż tak naiwna, że potrafiłam sobie wyobrazić głębokie uczucie w jego oczach, troskę w każdym geście. Nie byłam przy nim bezlitosną zabójczynią, a jedynie kobietą, która potrzebuje miłości. W tamtym momencie pierwszy i ostatni raz pomyślałam, że wolałabym być Cieniem, który nie ma uczuć.
Odsunęłam się od Iana i otarłam policzki. Pociągnęłam nosem, siadając na jednym z krzeseł.
– O co chodzi? – zapytał nie wypuszczając mojej dłoni. Ian był jedyną osobą, która mnie nigdy nie zawiodła. Zawsze stał za mną murem i bronił przed złem tego świata. Dlaczego nie mógł odebrać teraz bólu i sprawić, że zapomnę?
– William uciekł, dziś rano. Widziałam martwe ciało nad jeziorem, myślałam, że to on… A później prawie zabiłam Edarda. Ta krew na twarzy… nie jest moja, ale jego. Chyba nauczyłam go, że nie należy mnie ranić.
– Powinien już wiedzieć to dawno temu. Co teraz masz zamiar zrobić? – spytał po prostu. Ian był człowiekiem czynu. Wiedział, że nie jestem z tych, które będą tygodniami płakać. Musiałam porządnie nakopać Willowi za to, jakim facetem się okazał.
– Odnajdę go. Zabiję nawet każdego nad-człowieka, aby dowiedział się, że ze mną nie powinno się tak postępować.
Ian posłał mi pokrzepiający uśmiech.
– Masz moje wsparcie. Poradzimy sobie ze wszystkim. Zawsze dajemy radę – powiedział i uścisnął moją dłoń. Pokiwałam głową i pozwoliłam spłynąć ostatniej łzie, która wyleje się za Willa. – Popytamy w obozie, czy czegoś o tym nie wiedzą. Musimy to zrobić szybko, aby dezerterzy nie uciekli za daleko.
– A co z Kalą? Musisz ją przygotować. Moja zemsta jest ważna, ale czy ważniejsza od ludzkiego życia?– przypomniałam mu. On zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.
– To w końcu tylko zdrajczyni – powiedział to w najgorszym momencie w jaki mógł, gdyż właśnie wtedy w progu stanęła Kala, którą wyraźnie te słowa wryły w ziemię. Posłała mu spojrzenie pełne zaskoczenia i smutku. Patrzyła w jego twarz czekając na wyjaśnienie, ale mój brat go nie miał. Gdy minął jego czas, ona podeszła do niego i zamachnęła się na jego twarz, ale nie uderzyła. Opuściła rękę i spojrzała mu prosto w oczy, zupełnie mnie ignorując.
– Mój śmiech nigdy nic nie znaczył – powiedziała tajemniczo i odeszła do naszej wspólnej sypialni.
Nie rozumiałam jej słów, ale wyraźnie widziałam, że zraniły one Iana. Kala miała w sobie urok, który sprawiał, że wszyscy wokół widzieli w niej niewinną dziewczynę, którą powinna być. Może nawet taka była, ale nie potrafiłam w to uwierzyć.
Kochasz potwora.
Słowa Itshe odbijały się w mojej głowie.




***
Bardzo dobrze pisało mi się ten rozdział, może dlatego, że Pheobe nie jest zbyt bystra. Mam nadzieję, że stworzyłam wam odpowiedni obraz wiecznej optymistki, której jak w końcu coś się nie pokryje z marzeniami, to jest obrażona na cały świat. Jeśli jednak wciąż czegoś wam w niej brakuję, to wiedzcie, że będę ją dalej na taką kreować. Nie chcę znów popadać w przesadę i przerysowanie, więc postaram się to uwzględnić w bardzo subtelny sposób.
Co więcej do tego rozdziału... Piszcie na dole co myślicie o tym potworze. Kiedy w końcu powrócę do perspektywy Kali, to wszystko się wyjaśni. Będzie pewnie jakiś filozoficzny wywód, czy cuś takiego.
Pozdrawiam, 
morderca.

1 komentarz:

  1. Podobał mi się ten rozdział, nawet bardzo. Napisałaś, że Pheobe jest raczej mało bystra. I jeśli dobrze zrozumiałam, to chcesz kreować ją na taką słodką idiotkę? A jeśli tak, to w tym rozdziale Ci się to nie udało. ;) Sorry... Jak na moje to wyszła tutaj bardzo naturalnie – zraniona młoda kobieta, która chce się zemścić na tych, którzy ją zranili, a w przypadku miłości, to naiwność raczej nie ma nic wspólnego z bystrością umysłu. Tym bardziej, że Pheobe jest młodziutka, o ile dobrze pamiętam. Powiem nawet, że chwilami to zalatywało od niej szaleństwem. Wyszła taka słodka, niewinna dziewczyna, która jest skłonna wyrwać ci serce, jeśli zajdziesz jej za skórę, a możesz to zrobić nawet czymś pozornie błahym – tak ją widzę po tym rozdziale. I tak jak była mi w sumie obojętna przez cały czas, to teraz przybiłabym jej żółwika. :D

    A tym potworem może jest nie kto inny jak Ian? Nie wiem czy dobrze odczytuję te wszystkie znaki, ale wydaje się, że mimo niechęci, to Kalę ciągnie do Iana i odwrotnie, choć on raczej niechętnie by się do tego przyznał. Choć może wcale tak nie jest – znają się tydzień, tak? – a ja lecę do przodu jak dziki koń na prerii...

    Jestem coraz mocniej zaintrygowana. :)

    OdpowiedzUsuń

Nomida zaczarowane-szablony