20 lipca 2018

"Pomoc"


ROZDZIAŁ 21



This is a sign of the times
Another mountain to climb
The sun burns as hot as the flame in the devil’s eyes
There’s chaos on the rise
The sky is raining knives
We have mistaken
The toll that is taken on you and I

Pierwszym uczuciem był ból. Czułam pulsowanie w kostce, dłoniach, a przede wszystkim w głowie. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam zaciemniony pokój zagracony książkami, papierami i wieloma warstwami kurzu. Zakasłałam. W powietrzu unosił się pył, jakby od dawna nikt tu nie mieszkał. Usłyszałam gdzieś za plecami ciche stukanie naczyń. Poczułam zapach smażonego mięsa.
Zamrugałam kilka razy i objęłam głowę dłońmi. Próbowałam sobie przypomnieć jak się tu znalazłam. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, a jednak czułam niepokój. Powoli wstałam z miękkiego posłania. Na kanapie obok zobaczyłam pod kocami zarys ludzkiej sylwetki. Ostrożnie, aby nie urazić kostki, podeszłam do niego. Pochyliłam się nieznacznie i zobaczyłam bladą, niemal białą twarz Iana Drowe. Uklękłam przy nim. Uratował mnie. Już teraz pamiętałam. Zaatakował nas Cień, dużo Cieni. Słyszałam świst miecza przecinającego powietrze, plusk wylewanej krwi. Nie tylko tej srebrnej, ale i czerwonej. Jego krwi.
Bezwiednie dotknęłam jego policzka. Czy zdrada miała jakiekolwiek znaczenie po tym, co zrobił teraz? Przeciągnął mój żałosny żywot jeszcze odrobinę dłużej. Oboje czuliśmy oddech śmierci na karku, ale on mnie uratował. Teraz musiał uratować siebie.
Wiedział już o mnie niemal wszystko. Powiedziałam mu o snach, halucynacjach, niepewności, swojej zmianie i o tym, że boję się utraty kontroli nad własnym ciałem. Nieustannie w swojej głowie stawiałam opór Qeten. Chwila nieuwagi mogła mnie kosztować utratę zmysłów. A jednak było mi lepiej. Nie czułam już tej wcześniejszej beznadziei.
– Dzień dobry – powiedział wesoło brodaty mężczyzna z północnym, ciężkim akcentem.
Postanowiłam mu się dokładnie przyjrzeć. Miał około pięćdziesięciu lat, lekką nadwagę, co w tych czasach było raczej niespotykane. W jego zielonych oczach zobaczyłam coś, co mnie przeraziło, ale to wrażenie szybko minęło i zamieniło się jakby w odległy sen. Spoglądał na mnie przyjaźnie, a za jego plecami stał chudy, niewysoki chłopak, niewiele starszy ode mnie. Nie wiedziałam, czy jest jego synem, ale zauważyłam, że młodszy mężczyzna z obawą spogląda na tego starszego, jakby chciał mu przekazać, że nam nie ufa.
Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, osłoniłam Iana swoim ciałem.
– Czekam na wyjaśnienia – powiedziałam zachrypniętym głosem. Starszy mężczyzna skinął na chudzielca, a ten po chwili wrócił do mnie ze szklanką wody.
– Nie mam ci czego wyjaśniać. Ian przyniósł cię tutaj, a ja udzieliłem wam pomocy.
– Kim jesteś? Co to za miejsce?
– Nazywam się Demifernes, a to mój dom. Jesteśmy niedaleko Krwawej Wieży.
Zakłuło mnie serce na wspomnienie tego dnia. Dnia, w którym zabijałam jak szalona. Dnia, w którym poznałam Iana. Zacisnęłam mocno oczy. Czy niegdyś zielone pola traw nadal pokrywała czerwień? Czy wciąż z okna tej wieży spoglądał Król Cieni?
– Czy jest tutaj bezpiecznie? – wyszeptałam.
– Nie wiem, czy moje słowo coś dla ciebie znaczy, ale tak, jest tutaj bezpiecznie. Itzal od dawna wie, żeby nie wysyłać swoich potworów w okolice mojego domu. Nie powiedziałbym, że żyję z nim w zgodzie, ale można powiedzieć, że zawarliśmy swego rodzaju… rozejm. Nie ma go tutaj, tyle wiem. Choć mam niejasne przeczucie, że niebawem się tu zjawi. Mamy mało czasu.
– Mało czasu na co? – spytałam, siadając powoli na posłaniu Iana.
– Na wyszkolenie cię, oczywiście. Nie możesz biegać w furii i palić wszystkiego, co się porusza, moja droga. Zaczniemy, gdy tylko twój towarzysz odzyska siły i będzie mógł stąd odejść.
Usłyszałam ciche mamrotanie. Odwróciłam się w stronę Iana. Miał zaciśnięte powieki i zmarszczone czoło. Podniósł lekko głowę i powtórzył:
– Jak to – odejść?
Niestety, nikt mu nie odpowiedział, choć ja też chciałam znać odpowiedź. Mieliśmy jednak jeszcze dość czasu, by zająć się tym później. Demifernes skinął na chłopaka, który bez słowa przyniósł drugą szklankę wody. Ian wypił ją łapczywie. Odszukałam dłonią jego dłoni i uścisnęłam ją na chwilę. Nie chciałam używać słów, wciąż bolało mnie mówienie, lecz popatrzyłam w jego oczy i liczyłam, że wyczyta z nich to, jak bardzo byłam mu wdzięczna. Uśmiechnął się do mnie swoimi spieczonymi wargami.

***
Następnego dnia wszyscy siedzieliśmy już przy stole. Ian niespodziewanie szybko odzyskiwał siły, choć nadal nie był gotowy do wyruszenia w drogę.
– Co miałeś na myśli mówiąc, że mam wyjechać? – spytał młody Obrońca.
– Cóż… Dokładnie to. Proszę, wybacz mi, ale w dzisiejszych czasach ciężko jest o wykarmienie czterech dorosłych osób – mówił spokojnym, rzeczowym tonem, jakby wcale nie wystawiał młodego, rannego chłopaka na pewną śmierć. – Niezmiernie mi przykro i niepokoję się o twoją przyszłość, ale musisz odejść. Oczywiście, zapewnię ci wszystko, czego będziesz potrzebował do drogi, ale nie możesz tutaj mieszkać.
– A co z nią? – spytał beznamiętnie Ian, jakby nie obchodził go jego własny los.
– Ej, jestem tutaj. I nie pozwolę się ot tak wyrzucić w rój Cieni. Zapewnimy sobie żywność, prosimy tylko o dach nad głową. Cokolwiek mówisz, nigdy nie uznam okolic Krwawej Wieży za bezpieczne. Jak tutaj trafiliśmy? To niemożliwe.
Moja droga – zaczął protekcjonalnym tonem. Z jego akcentem zabrzmiało to wręcz komicznie. Cały czas zwracał się do mnie w ten sposób. – A czy ktoś mówił, że masz odejść z nim?
Nastała chwila ciszy, przerywana jedynie szmeraniem przewracanych przez tajemniczego chłopaka kartek. Odkąd go poznałam nie wypowiedział ani jednego słowa. Spełniał każde życzenie swojego opiekuna bez mrugnięcia okiem, a gdy tylko miał chwilę wolnego czasu, czytał stare, zakurzone tomiszcza napisane językiem, którego nie znałam.
– Ale… – To było jedyne, co zdołałam z siebie wyksztusić.
– Przykro mi, kochanieńka. Między wami jest coś, co tylko będzie cię rozpraszało w nauce. Nie mogę na to pozwolić, nawet jeśli ceną za to będzie jego życie. Twoje skupienie w ciągu najbliższych miesięcy może uratować o wiele więcej istnień.
Zamknęłam oczy i poczułam jak burza ognia wiruje w moim wnętrzu. Wzięłam kilka głębokich wdechów.
– A co ty możesz o tym wiedzieć? – wyszeptałam, tłumiąc ogromną falę gniewu.
– Na pewno więcej niż ty – odrzekł. Cały emanował pewnością siebie. Siedział całkowicie wyprostowany, swoim brzuchem dotykając krawędzi stołu. Patrzył na mnie z góry i jakby sądził, czy jestem godna jego uwagi. Nie był to chłodny i obrzydliwy sposób Itshe, ani też chłodny i majestatyczny Itzala. Gdy prężył się Demifernes, wyglądało to raczej zabawnie. – Czy widzisz te wszystkie książki? Myślisz, że co w nich jest? Przepisy na chrupiącego kurczaka? Oczywiście, że posiadam wiedzę na temat twojej mocy i nie tylko. Wiem więcej, niż mogłabyś przypuszczać po kimś takim jak ja. Posłuchaj, moja droga. – Zazgrzytałam zębami. – Wiem, jak poskromić króla Cieni. Wiem, jakie są jego słabe punkty i znam go na wylot, chociaż nigdy się nie spotkaliśmy. Wiem jak rozpoznać Bohatera i wiem, że jesteś nim ty. Potrafię nauczyć cię korzystać z twoich mocy. Potrafię okiełznać to. – Wychylił się ponad stół i dotknął białego kosmyka moich włosów. – Chociaż, swoją drogą, jesteśmy w beznadziejnej sytuacji. Mamy tylko pół roku. Pół roku, aby zawalczyć z całym tym bałaganem. Więc proszę, schowaj swoje wściekłe spojrzenia i obrażone miny na inne czasy, bo teraz trwa wojna i właśnie moja pomoc jest wam niezbędna. Myślisz, że trafiliście tu przez przypadek? Oczywiście, że nie. W końcu musieliście się tutaj zjawić. Jestem tutaj tylko sługą, ale teraz mnie posłuchajcie.
Ian stąd wyjedzie. Musi to zrobić i musi wrócić do Obozu. Nie obiecuję, że czeka tam na niego miłe przywitanie. Niestety, to będzie koniecznie. Kala zostanie tutaj i będzie się uczyć pod moim okiem i nie chcę słyszeć żadnych protestów. Nie możecie dłużej być razem, zbyt wiele jest między wami spięć. Kto wie, co mogłoby się wydarzyć przez kolejne sześć miesięcy? Jesteście razem zbyt wybuchowi, bym mógł w spokoju troszczyć się o losy ludzkości. Musicie się rozłączyć. Ale już teraz obiecuję wam, że jeszcze się spotkacie.
Po jego długim wywodzie nastała cisza. Tajemniczy młodzieniec jakby nie słyszał wszystkich tych słów i dalej spokojnie przekładał strony swojej księgi. Demifernes patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy, że aż przeszły mnie dreszcze. Zagłębiłam się w jego oczy i znowu to dostrzegłam. Wytrzymałam jedynie sekundę i odwróciłam wzrok.
– Kim jesteś? – wyszeptał Ian.
Szelest przekładanej strony.
– Jestem Władcą.


***

Hej, cześć i czołem! Alkohol na stół, świętujemy urodziny! Dokładnie rok temu ukazał się prolog mojego eksperymentu, a jest nim kolejna wersja mojej pierwszej próby powieści. Cóż, wiele było wzlotów i upadków, nawet teraz przechodzę kryzys, ale jestem pełna optymizmu. Wierzę, że wszystko znów się ułoży i będę mogła pisać bez opamiętania jak dawniej i może nie będę popełniać już tylu błędów.
Dziękuję przede wszystkim za ten rok Wam, bo bez Was nic by nie było. Tyle rad, ciepłych słów, ale także odrobina krytyki, która właśnie najbardziej popycha mnie do działania. Dziękuję za to, że wytrawiliście do tej pory, bo wiem, że bywało ciężko.
Rozdział krótki, tak jak i poprzedni, ale to tylko dlatego, że nie wystarczyło mi czasu. Mam nadzieję, że wybaczycie mi również to, że tekst może być odrobinę chaotyczny, gdyż zostało mi ledwie piętnaście minut, a naprawdę chcę, aby rozdział ukazał się przed północą.
Cóż, to tyle ode mnie. Jakieś skargi, zażalenia, prośby? Jakieś inne niż Itzal, mam Was! Jako iż dziś mamy święto, to nawet mogę obiecać, że będę się pojawiał częściej. I że go jeszcze przyprawię. Jakąś porządną dawką chili.
Do napisania! <3

19 lipca 2018

"Nieznajomy"


ROZDZIAŁ 20



I'm laying down, eating snow

My fur is hot, my tongue is cold
On a bed of spider web
I think of how to change myself

A lot of hope in one man tent
There's no room for innocence
Take me home before the storm
Velvet moths will keep us warm


– Mamy dużo czasu, huh? – powiedziałam zasapana. Pot zalewał mi oczy.
– Przepraszam. Po prostu musiałem wiedzieć.
Jęknęłam pod nosem. Moja intuicja nigdy mnie nie zawodziła. Dlaczego nie posłuchałam swojego przeczucia tym razem? Mamy dużo czasu? Ścigający nas ludzie od razu skojarzyli pożar lasu z moimi mocami i przybyli na miejsce. Teraz musieliśmy uciekać.
– Sądziłam, że jesteś bardziej odpowiedzialny – rzekłam, przeskakując z jednego kamienia na drugi. Ian nie odpowiedział mi.
Szum strumienia skutecznie zagłuszał mlaskanie mokrej skóry naszych butów oraz zasapane głosy. Uciekaliśmy płomieniom i istotom, które nas ścigały. Kiedy zorientują się, że mnie tam nie ma? Ile minie czasu, zanim zaczną podążać naszym tropem?
Białe kamienie były śliskie. W duchu modliłam się o to, aby się nie potknąć. Ian wybrał niewygodną drogę, ale za to szybszą. O wiele łatwiej było się poruszać pod gołym niebem, niż między drzewami, wśród których łatwo jest się zgubić.
Bezwiednie znów dotknęłam białego kosmyka moich włosów. Czy to oznaczało, że się zmieniam? Czy Eunuel przestał działać tylko na rok, by znów zaatakować? Czy Itzal wiedział o tym? Jeśli tak, to wiele by to wyjaśniało. On wiedział, że nie zdradzę jego sekretów. Po co miał mnie zabijać, skoro i tak miałam do niego wrócić po jakimś czasie? Ale świadomość zmiany nie była najgorsza. O wiele bardziej przerażające było to, że wcale nie czułam się z tym tak źle, jak powinnam. Szukałam swojej drogi, nie wiedziałam gdzie iść. A jeśli powrót do Itzala był jakąś opcją? To on miał zwyciężyć. Gdybym znów oddała władzę Qeten, czy byłabym nieszczęśliwa? Zniknąłby ból i wyrzuty sumienia. Mogłabym znów zatracić się w wypełniającym mnie gniewie i miłości do Itzala.
W zamyśleniu potknęłam się. Wszystko wokół mnie zawirowało, straciłam równowagę. Mokry but z łatwością przejechał po białym kamieniu wygładzonym przez wodę. Próbowałam chwycić się czegoś, ale wokół widziałam tylko białe skały, spomiędzy których gdzieniegdzie wystawały niskie drzewa i krzewy. Z moich ust wyrwał się cichy krzyk. Upadłam w wodę z pluskiem.
– Kala? Wszystko w porzą… – Ian odwrócił się i zamarł. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, nic nie było widać ani słychać. Dopiero po chwili zrozumiałam. Wszędzie panowała cisza absolutna. Żaden ptak się nie odezwał, nie było słychać szelestu trawy, spowodowanego ruchem małych zwierząt. Nawet wiatr poruszający liście jakby przycichł. Jedynie szum rzeki zagłuszał tę nienaturalną ciszę.
Spojrzałam na Iana. „Uciekaj” – powiedział bezgłośnie. Rzuciłam się do ucieczki, ale coś mną szarpnęło i tym razem upadłam na brzuch, upadek amortyzując dłońmi. Zalała mnie fala bólu. Odwróciłam się do tyłu, by sprawdzić przyczynę mojego ponownego spotkania z ziemią. Zaklęłam pod nosem, gdy zobaczyłam swoją nogę zaklinowaną między skałami. Odzyskałam równowagę i próbowałam wyszarpać stopę spomiędzy kamieni. Nawet nie drgnęła. W ataku paniki zaczęłam głośno sapać i rozglądałam się wokół, szukając pomocy. Poczułam dłoń Iana na swoim ramieniu.
– Spokojnie – szepnął. Delikatnie objął moją nogę i powoli ją wyswobodził. – Chodźmy – powiedział, lecz było już stanowczo za późno. W oddali usłyszałam krzyk Cienia. Był zbyt daleko, aby mnie ogłuszyć, ale wystarczająco blisko, by ten dźwięk sprawił mi ból.
Ian pomógł mi wstać i zaprowadził do lasu. Teraz był czas już tylko na chowanie się, na ucieczkę było za późno. Schowaliśmy się w zaroślach i czekaliśmy na przybycie naszego wroga. Była niewielka szansa, że nas nie zauważą, ale mogliśmy tylko czekać. Cienie miały się zjawić za kilka chwil.
Usłyszałam za plecami szelest i odwróciłam się w stronę dźwięku. Spomiędzy gałęzi i liści zobaczyłam tylko czarny kawał mięsa, który kształtem trochę przypominał ludzkie stopy. Cień skierował się w naszą stronę. Moje serce zaczęło bić szybciej, a ręka sama powędrowała w stronę miecza. Objęłam rękojeść. Cała moja sylwetka wyrażała gotowość do ataku. Adrenalina zagłuszyła ból dłoni, zaklinowanej stopy i głowy, w której wciąż odbijał się krzyk.
Poczułam dłoń Iana na swojej. Dotyk wciąż mnie bolał, ale jakbym przestała odczuwać wszystko, a zmysły stały się otępiałe. Spojrzałam w jego oczy. Mogłam wyczytać z nich wiele. Była tam nadzieja, troska, lecz przede wszystkim w jego spojrzeniu ujrzałam śmierć. Właśnie ona miała niedługo nadejść.
Poczułam uderzenie z tyłu głowy.

***

– Czuję się niestabilna.
Skuliłam się na miękkim fotelu i jak mała dziewczynka objęłam podwinięte nogi. On stał w oknie i patrzył się na martwe miasto. Śmierć. Myślenie o niej przychodziło mi niesamowicie łatwo. A jednak coś zakłuło mnie w sercu. Dlatego właśnie siedziałam na tym fotelu.
– A mówiąc niestabilna, masz na myśli bardziej niż zwykle? – spytał po chwili ciszy.
Nie odwracał wzroku, choć jego spojrzenie było bardziej nieobecne. W dłoni trzymał lampkę wina, które przed jego panowaniem pewnie byłoby piekielnie drogie. Wyjątkowo dzisiaj ubrał mundur, choć nie miał zamiaru walczyć, ani nawet wychodzić z zamku. Jego ludzie nie potrzebowali go. Był bezużyteczny jako wojownik. Potrafił jedynie wydawać rozkazy. Mundur jednak dodawał mu władczości, gdyby ktoś wciąż miał wątpliwości po spojrzeniu w jego oczy. Dziś był ważny dzień. Starcie z resztką ludzkości. Chciał, aby ten dzień  był wyjątkowy.
– Tak. Jakbym się zatracała. Czy mogłabym zatracić się w sobie jeszcze głębiej? Wydawało mi się, że wiem kim jestem, ale im więcej mija czasu od Przebudzenia, tym coraz bardziej wątpię.
Znów cisza.
Podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na ramieniu. Podążyłam za jego wzrokiem. Tak, było stąd widać pole bitwy. Trawa była zielona, lecz jeszcze tego dnia miała po niej popłynąć krew. Wieża, w której się znajdowaliśmy była złowieszcza i przytłaczająca. Granica zasięgu królestwa, ostatnia budowla. Była jak pomnik, który ma przypominać wielkość i siłę. Reprezentowała Itzala.
– To twoje królestwo, Itzalu. Stworzyłeś je. Kawałek po kawałku. Ta twierdza pnie się coraz wyżej, a ty jesteś jej fundamentem. Świat dzięki tobie pozna sprawiedliwość, jakiej do tej pory nie miał okazji doświadczyć. Trzeba zapłacić za nią krwią. To słuszne. Wszystkie twoje decyzje były słuszne. – Dotknęłam dłonią jego zimnego policzka. – Jesteś bogiem, Itzalu. Całe stworzenie w końcu klęknie u twoich stóp. Świat ugnie się pod twoją wolą. Z naszą pomocą przeniesiesz góry, zmieciesz gwiazdy, słońce pozbawisz blasku. Zrobisz wszystko, czego tylko zapragniesz. Jesteś bogiem.
Itzal spojrzał na mnie kątem oka. Przyglądał się przez chwilę, badał każdy milimetr mojej twarzy. Milczał. Potem odsunął się ode mnie ostrożnie, jakby wysuwał się z objęć dzikiego zwierzęcia. Znów patrzył przez szybę.
– Wiesz, czego nigdy nie mogłem zrozumieć, Qeten? Sensu. Celu w tym wszystkim, co żyje i co to życie otacza. Zawsze były jakieś niespójności. Kim jesteśmy? Do czego dążymy? W końcu się dowiedziałem. Celem życia jest śmierć.
***
Obudziłam się. Jeszcze nie wiedziałam gdzie, czułam tylko ból. W całym moim ciele. Próbowałam otworzyć oczy. Zaatakowało mnie oślepiające światło, więc musiałam zamrugać kilka razy.
– Widzę, że się obudziłaś – usłyszałam nieznajomy głos gdzieś obok. Ten dźwięk przeszył moją czaszkę. Objęłam delikatnie głowę bolącymi dłońmi i wciągnęłam ze świstem powietrze przez zęby. Nieznajomy pochylił się nade mną i dotknął mojego czoła. – Dziecko, jesteś rozpalona. Proszę, leż dalej.
Co się dzieje? Gdzie jestem? Kim jest ten mężczyzna? Chciałam wstać i wyjaśnić nieznajomemu, że w lesie został Ian i grozi mu niebezpieczeństwo. Poderwałam się do góry, ale jego łagodna dłoń popchnęła mnie z powrotem na poduszki.
Poduszki? Tak dawno nie miałam ich pod głową. Tak dobrze było się w nich znów zanurzyć… Chciałam zasnąć i nigdy już nie wstawać, tak wielkie było moje zmęczenie, lecz jedynym co mogło z nim wygrać, była moja determinacja.
– Gdzie jest Ian? – spytałam drżącym, cichym głosem. Poczułam suchość w ustach.
– Ian? Czy to ten młody mężczyzna, który cię tu przyniósł? – Skinęłam głową. ­– Cóż, jest tutaj. Nie mogę powiedzieć, że nic mu nie jest, ale zdecydowanie jest już bezpieczny. Musi dzisiaj stoczyć jeszcze jedną walkę. Wiele wysiłku kosztowało go ochronienie ciebie. Mam nadzieję, że moja skromna pomoc na coś się przyda, ale większość roboty wykona sam.
Usłyszałam blisko jakieś ciche jęki, jakby powstrzymywany krzyk. Czy to był on?
– Jest bardzo zdeterminowany. Wiele poświęcił, by ci pomóc. Odniósł wiele ran, wierzę jednak, że uda mu się przeżyć. A teraz śpij, dziecko. Wszystko w rękach boga, który doprowadził was aż tutaj.
Boga? Czy on nie rozumiał? Itzal był bogiem. Jeśli wszystko było w jego rękach, to jesteśmy zgubieni.
Uwierzyłam zapewnieniom nieznajomego. Byliśmy bezpieczni, choć na skraju śmierci. Na skraju sensu, którego mi brakowało. Pozwoliłam, by ogarnął mnie sen.



*** 
Jako iż tracę z każdym dniem coraz bardziej chęci do pisania, postanowiłam przyspieszyć trochę bieg wydarzeń. Podejrzewam, że cała historia zdąży skończyć się jedynie w dwóch częściach z planowanych trzech. Co do długości rozdziału, jest on taki krótki, ponieważ chciałam dać znać, że żyję. Napisanie kolejnych stron pewnie znów zajęłoby mi miesiące. Mam nadzieję, że ten kryzys, choć dłuższy niż wcześniejsze, również przeminie. 

2 maja 2018

"Kontrola"


ROZDZIAŁ 19




                                                        There's a ghost, she's wearin' my face 
At parties being introduced with my name 
Just a skeleton of bones, wearing nothing but clothes 
And she is paralyzing 
Oh, oh, oh 
There's a sound, it's haunting my dreams 
Like children laughing in the distance and I don't know what it means 
Am I afraid to be alone, that nobody will ever know this death 
I'm dying? 
Oh, oh, oh 
There's a heartbeat under my floorboards 
Charging me guilty and I don't know what for 
There's a black bird over my door singing nevermore 

Nevermore, nevermore, nevermore



KALA
– Boli? – spytał  Ian, kiedy z moich ust wyrwał się cichy jęk.
Nie, wcale. Krzyczę tylko z nudów – odezwała się Qeten w mojej głowie. Poczułam dreszcze na karku. Bywała tam coraz częściej.
Siedziałam na wilgotnym, omszałym pniu powalonego drzewa. Harmonię śpiewu ptaków, szumu strumienia i cichego szmeru wiatru psuły moje głośne przekleństwa i pojękiwania. Ian klęczał przede mną i najdelikatniej jak potrafił, zmieniał opatrunek na moich poparzonych rękach.
– Zdajesz sobie sprawę, że wcale nie musiałaś parzyć sobie rąk? Wystarczyło chociażby… No, nie wiem. Kopnąć ten kosz – powiedział w pełnym skupieniu, gdy zobaczył moją nadętą minę.
– Chcieli obciąć mi nos i uszy. Musiałam coś szybko wymyślić.
Ale nie musiałam palić twojego ojca, dodałam w myślach. Wiele już razy zastanawiałam się, czy ktoś zginął tego dnia w płomieniach. Chociaż nie powinnam myśleć w taki sposób, to i tak liczyłam na to, że wszyscy spłonęli.
Dlaczego cały czas czułam taki gniew?
Z rozmyślań wyrwało mnie ukłucie bólu. Ian zawiązywał opatrunek, a to oznaczało koniec tortur. Uniosłam dłonie do twarzy. Pod warstwą materiału kryła się spalona skóra, z ran wylewała się krew i ropa. Chociaż minęły już prawie dwa tygodnie od tego wydarzenia, ja wciąż nie mogłam brać niczego w ręce. Czułam się okropnie upokorzona. Jadłam i myłam się z pomocą Iana, a on okazywał mi wciąż nienaganną cierpliwość. Jedyną rzeczą, w której on mi nie pomagał (chyba prędzej bym umarła), było chodzenie za potrzebą. Dłonie niewyobrażalnie mnie piekły przy każdym poruszeniu palcem. Już teraz byłam pewna, że nigdy nie odzyskam pełnej władzy w rękach. Nigdy nie będę mogła walczyć bez grymasu bólu.
 Delikatnie, opuszkami palców, dotknęłam blizn na policzkach. Pozostały mi po pamiętnym ataku Cieni, kiedy to po raz pierwszy i do tej pory ostatni użyłam ognia. Iskry wydobywające się z moich oczu wypaliły niewielkie dziury na twarzy. One również miały zostać na zawsze, lecz nie chciałam się ich pozbywać. Miały mi przypominać o tym, co narobiłam.
Ian ujął delikatnie moją dłoń i odciągnął ją od twarzy. Spojrzał mi w oczy. Próbował pocieszyć bez używania słów, ale jak mógł tego dokonać? Ścigali nas jednocześnie Obrońcy i Cienie, nie mieliśmy się do kogo zwrócić. Naszym jedynym tropem było Redrock, rzekoma siedziba dezerterów. A co jeśli wcale ich tam nie ma? Co zrobimy? Gdzie pójdziemy?
Wyrwałam swoją dłoń z delikatnego uścisku Iana. Krzyk podszedł mi do gardła, ale szybko go stłumiłam. Nie potrzebowałam pomocy. Doskonale sobie radziłam, a to były tylko zadrapania. Wcale nie czułam się jak w klatce, choć świat stał teraz przede mną otworem. Poczułam łzę, spływającą mi po oszpeconym policzku.
– Kala…
– A jak się goi twoja rana? – przerwałam mu. Ciągle unikałam rozmów o poważnych sprawach. Przez ponad tydzień udało nam się jedynie porozmawiać o celu naszej podróży. Reszta to tylko nic nie wnoszące obserwacje, czasami kąśliwe uwagi. Nie rozmawialiśmy dużo, a ta cisza była moją decyzją. Chciałam wyjaśnić Ianowi kilka spraw, ale on cały czas nie wiedział, co się ze mną dzieje. Ufał mi i dbał o mnie, a ja cały czas chowałam się przed nim, bałam zdrady z jego strony. Ale czy nie udowadniał mi każdego dnia, że jest prawdziwie moim przyjacielem?
– Ma się coraz lepiej. Tym razem nie odwrócisz mojej uwagi – odpowiedział, nawet nie spoglądając na swoje ramię, które nieszczęśliwie pocięłam, gdy zabierał mnie do więzienia.
– Od czego?
– Nie udawaj głupiej. Od dwóch tygodni błądzimy po lesie, a ja cały czas nie mogłem zebrać w sobie odwagi i powiedzieć ci… – zaczął mówić, wciąż przede mną klęcząc. Odwróciłam wzrok od jego twarzy.
– Nie chce o niczym z tobą rozmawiać. To moja bitwa, nigdy nie prosiłam cię, byś ze mną gdziekolwiek szedł – fuknęłam. Choć nie patrzyłam mu w oczy, wyczułam, że się zdenerwował. Wstał z klęczek i teraz patrzył na mnie z góry.
– A więc tak odwdzięczasz mi się za te wszystkie dni? Prawda, o nic mnie nie prosiłaś, ani ja niczego ci nie obiecywałem, ale musisz zrozumieć, że teraz tworzymy drużynę. Mówisz tak, jakbyś chciała, żebym cię tutaj zostawił. Co byś wtedy zrobiła? Jak zwalczyłabyś zło, czekające na ciebie w Vernas?
– Może wcale nie chciałabym z nim walczyć? – mruknęłam pod nosem.
– A więc tego chcesz – samotnej, żałosnej śmierci? W takim razie moja obecność tutaj jest zbyteczna – rzekł i odwróciwszy się na pięcie, poszedł przed siebie wzdłuż rzeki.
– Ian, ja… – powiedziałam, ale on już mnie nie słyszał.
Dlaczego ja zawsze mówiłam takie głupoty? Krzywdziłam swoim zachowaniem Iana, który był ostatnią osobą, jaka mi na tym świecie została. Chciałabym mu zaufać, ale byłam na to zbyt słaba. Musiałabym otworzyć swoje serce i wylać z niego wszystkie lęki i zmartwienia. Chciał ode mnie uzyskać tylko jedną, poważną rozmowę o tym, co wydarzyło się w obozie. To nie było tak wiele.
Wstałam i ruszyłam w ślad za nim. Strumień szumiał po mojej prawej stronie. Szliśmy tędy, aby zawsze mieć łatwy dostęp do wody, a las rosnący tuż obok stanowił dobrą ochronę zarówno przed Obrońcami, jak i Cieniami. Stał wpatrzony w odległe góry, ku którym zmierzaliśmy. Tam znajdowało się Redrock.
– Całkiem ładny widok – stwierdziłam, stojąc tuż przy nim. Swoje niesprawne dłonie ostrożnie trzymałam przed sobą.
– Chciałaś porozmawiać ze mną o widokach? – prychnął, chociaż wiedziałam, że wcale nie jest zły. Między nami na chwile zapanowała cisza. Prawie już do niej przywykłam. – Chciałbym, żebyś mnie posłuchała. To dla mnie bardzo ważne.
Kiwnęłam głową. Byłam wdzięczna, że nie gniewał się na mnie za moje wcześniejsze słowa. Wiedziałam, że go zraniły. Czułam to, choć nie okazał tego w żaden sposób.
– Wiem że na początku nie było między nami dobrze. Widziałem w tobie samo zło i wiem, że się myliłem. Robiłem, co musiałem. Zawsze taki byłem, ale w pewnym momencie… Przestałem cię nienawidzić. Czułem, że nie zrobisz nic złego, że prawdziwie stałaś się Obrończynią, a twoje intencje były czyste. Czułem się szczęśliwy, przebywając z tobą i twoją siostrą. A potem wszystko zaczęło się psuć.
– Ian, to moja… – chciałam wyrazić cały swój żal, ale on mi na to nie pozwolił.
– Proszę, nie przerywaj mi. Chciałbym po prostu wszystko teraz wyjaśnić. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy oberwałaś na tej cholernej akcji… Pędziłem jak szalony, prawie zabijając konia, żeby zawieść cię do obozu. Nie darowałbym sobie, gdybyś przeze mnie umarła. Tak, przeze mnie. Zostawiłem cię z tyłu, chociaż wiedziałam, że nie jesteś jeszcze gotowa. Dotknięcie przez Cienia powinno cię zabić. Przeżyłaś, ale ja nie mogłem na ciebie patrzeć. Bo twój stan, ta choroba, była wyłącznie moją winą. Potem uciekła Pheobe. Gdy poszłaś jej szukać, straciłem was obie. Nie widziałem mojej siostry od tak dawna… Następne były płomienie i mała Ava… – Przerwał na chwilę. Nie pomyślałam o tym, że być może on się z nią związał. Zawszy myślałam wyłącznie o sobie. Chciałam coś powiedzieć, ale bałam się wchodzić mu w słowo. – Tak bardzo chciałem ci pomóc, udowodnić, że ja… że cię… Że naprawdę jesteś moją przyjaciółką, ale ty byłaś od tamtego zdarzenia taka daleka, jakby w innym świecie. Chciałem ci jakoś pomóc, ale jak mogłem to uczynić, zawodząc cię wcześniej tyle razy? Potem nastąpiła moja nieszczęsna decyzja o zaprowadzeniu cię przed Isthe. Dlaczego nie mogłem dostrzec jego okrucieństwa wcześniej? Dlaczego obudziłem się tak późno? Chcę, abyś wiedziała, że żałuję wielu rzeczy, ale nigdy tego, że jestem teraz z tobą. Choćbyś się opierała, to czuję w głębi serca, że jestem ci teraz potrzebny. Nawet jeśli tak w rzeczywistości nie jest, to nie zostawię cię tutaj. Nie pozwolę zranić cię kolejny raz. Bo jesteś… dla mnie ważna.
Moja dłoń delikatnie drżała, gdy przyłożyłam ją do ust. Kilka łez spłynęło mi po twarzy. On zawsze chciał dobrze, nigdy nie pragnął mnie krzywdzić, a ja próbowałam mu się odpłacać za jego nieumyślne błędy. Ian przez cały ten czas cierpiał równie mocno. Zachowywałam przed nim miliony tajemnic. Nie odezwałam się do niego, tylko w ciszy rozważałam to, co mi powiedział. Pomimo tego, że wyrządziłam tyle zła przed naszym pierwszym, a zarazem drugim spotkaniem, on wciąż chciał o mnie dbać. Poczułam mrowienie na ramionach. Po tylu dniach żałoby w końcu poznałam prawdę – nie byłam sama. Wciąż była jeszcze jedna osoba, na którą mogłam liczyć. Jak mogłam uważać, że jest inaczej? Co mógłby zyskać poprzez pomaganie mi w tych trudnych chwilach? Nie mogłam zagwarantować mu niczego, prócz kolejnych cierpień i zmartwień, a mimo to stał obok mnie, patrząc się niewidzącym wzrokiem w dal.
Nie zasługiwałam na takie słowa i na takie traktowanie. Płakałam dalej, ale teraz było to już czymś więcej, niż tylko wzruszeniem wywołanym przez nagły impuls. Łzy lały się po moich poranionych policzkach ze wstydu. Obezwładniał mnie, czułam fizyczny nacisk na klatkę piersiową, a to utrudniało mi oddychanie. Nie wierzyłam, że mógł o mnie tak myśleć. Moje niedojrzałe zachowanie jedynie powinno umacniać go w przekonaniu, że jestem złym człowiekiem.
A co jeśli jego słowa są fałszywe? – syknęła Qeten, zatruwając moje myśli jadem. Łzy przestały płynąć. Poczułam moc płynącą od swojej ciemnej strony, traciłam nad nią kontrolę. Kiedy emocję zaczynały rządzić, ona przejmowała pałeczkę. Spojrzałam zimno na Iana, choć to już dłużej nie były moje oczy. Qeten wreszcie ruszyła z całą swoją mocą. Nie zamierzała oddać zdobytego ciała bez walki.
– Ianie. – W moim głosie zabrzmiała lodowata pewność siebie. Wiedziałam, co się za chwilę stanie. Qeten nie chce litości, nie chce miłości. Starałam się z nią walczyć, oderwać jej myśli od swoich, lecz byłam zbyt słaba. Powinnam była przewidzieć już wtedy, że nie dam jej rady. Byłam w końcu tylko człowiekiem, bez żadnego „nad”. Moje dłonie drżały z wysiłku, kolana obijały się od siebie. Lecz z ust wciąż wypływały pozbawione emocji słowa, których Ian nigdy miał nie zapomnieć. – Nie pragnę litości. Pragnę jedynie zemsty. Zemsty na wszystkich, którzy kiedykolwiek przyczynili się do mojego upadku, a był nim koniec mojej siostry. Rozniosę w proch całą ziemię, ale dostanę się do Stolicy. A wtedy uwolnię swój ogień i nikt się przed nim nie schowa. Nawet ty, Ianie. I nie pomogą ci w tym piękne słowa. Równie poruszające, co fałszywe. – Na moje usta wkradł się powoli uśmiech, który nie miał w sobie żadnego ciepła. Nie przestawałam walczyć z Qeten, która bredziła okropne rzeczy. Moja dłoń powoli unosiła się do ust. Zła strona słabła. – Nie musisz składać kłamliwych obietnic. Nie udawaj skruchy. Nie po słowach będą cię sądzić, lecz po czynach. Moje dłonie nie są już dłużej moją słabością, lecz będą dowodem… IAN. POMOCY – wychrypiałam, skupiając całą swoją wolę na tym, by ta złośliwa jędza stworzona przez Eunuel w końcu się zamknęła. Dłoń dotknęła twarzy. Zaczęłam drapać nią usta, aby w końcu zszedł z nich ten diabelski uśmiech. Upadłam na kolana, na przemian krzycząc i śmiejąc się.
Ian odsunął się o krok i rozejrzał wokół. Ostatni promień słońca schował się za górami. Zobaczyłam przez chwilę strach na jego twarzy, ale nie mogłam się na nim skoncentrować, bo moje własne dłonie biły obolałą twarz.
– Nie stchórz teraz. Pomóż mi do cholery – wrzasnęłam dziko, gdy poczułam przewagę nad Qeten. Nie była już tak silna. Była tylko sztucznym tworem, a ja byłam prawdziwa. To moje ciało, a ona próbowała je opętać. Ale ja też zaczynałam słabnąć.
– Co mam robić? – spytał sam siebie, bo ja nie mogłam mu odpowiedzieć. Zacisnęłam usta z całej siły, aby jej słowa się z nich nie wydostały.
Co za bałagan… ­– pomyślałam w tym samym momencie, w którym Ian z całej siły przyłożył mi konarem w potylicę.

***

Zimne usta na moich ciepłych wargach. Dłonie niczym lód na rozgrzanej skórze. Jego chłód tłumiący mój wewnętrzny ogień.
Otworzyłam oczy. Znów byłam w komnacie Itzala. Dawne wspomnienie ożyło na nowo.

Długo nie mogłam dojść do siebie po tym, jak Itzal zatrzasnął za sobą drzwi mojej komnaty. Czułam na ustach zimno jego warg i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że moje usta powoli zamarzają. „Pamiętaj o mojej propozycji”. Rozważałam ją w swoim sercu. Zrobiłam pierwszy krok i nie miałam zamiaru cofać się wstecz.
Zawołałam służkę, której poleciłam przekazać wiadomość do samego króla. Gdy zamknęła drzwi, zaczęłam się przygotowywać. Choć początkowo zraziła mnie jego reakcja, teraz na nowo poczułam determinację. Czekałam.
Gdy drzwi się otworzyły byłam gotowa. Pozostałość ludzkiej mnie drżała z obawy przed odrzuceniem. Nowa ja nie bała się niczego.
Itzal zmienił się w kamień, gdy tylko wkroczył do mojej komnaty. Drzwi cicho skrzypnęły, gdy delikatnie je za sobą zamknął. Zobaczyłam przez moment zaciekawione spojrzenia strażników. Oczywiście, że byłam gotowa na obserwatorów. Jego zdeformowana twarz przybrała dziwny wyraz. Król najwidoczniej dawno nie widział nagiej kobiety w całej swej okazałości. Chociaż kto go tam wie. Podparłam głowę na dłoni i spojrzałam na niego spod zmrużonych lekko powiek.
– Wiem, wiem. Nie taka miała być umowa. Albo zostaję królową, albo stracę całą twoją miłość, ale cały problem polega na tym, że nie chcę żadnej z tych opcji. – Powoli wstałam z łózka i skierowałam się w jego stronę. Porzuciłam niepewność siebie. W tyłach swojej świadomości wciąż wiedziałam, że nie jestem piękna. Zbyt wygłodzona i poobijana za sprawą wojny. Zostawiłam tę myśl za sobą. – Mam lepszą propozycję. Na cóż potrzebna ci królowa? Ten świat od dawna wie, że nie potrzeba małżeństwa, by kobieta grzała łoże mężczyzny. – Zimna dłoń na ciepły ciele. – Lepiej będzie tak. Ja będę mieć walkę, ty będziesz mieć mnie. Czyż taki układ nie będzie o wiele bardziej zadowalający?
Wiedziałam, że właśnie uwłaczam jego godności. Król pragnął żony, nie kolejnej kochanki. Lecz on przy pierwszym spotkaniu wyjawił mi, że nie jestem zwykłym nad-człowiekiem. Jego surowa mina zaczynała burzyć moją pewność siebie. Czekałam na jego reakcję.
Król Cieni odpowiedział mi pocałunkiem.

W taki sposób Qeten przeżyła pół roku swego życia. Za dnia na polu bitwy, przelewając krew niewinnych istot, w nocy zaś w łożu Króla Vernas, który w zamian za ciepło jej ciała wyjawiał sekrety, których obiecała nigdy nie zdradzić. I nigdy nie zdradziła. Te wspomnienia zagrzebałam w sobie najgłębiej, bo stanowiły najmroczniejszy okres w moim życiu. Nigdy nie zapomniałam tego chłodu, któremu towarzyszyły jego zdeformowane oczy. Bo była w nich miłość. Nie taka, którą mąż kocha żonę, lecz taka, którą darzy się swój ulubiony przedmiot.

***

Obudziłam się ze snu, będącego wspomnieniem. Najpierw poczułam swąd palonej trawy, potem otworzyłam oczy. Leżałam obok Iana. Siedział i patrzył na drugi brzeg rzeki, na którym przed chwilą jeszcze staliśmy. Las stanął w ogniu.
Mocne, złe przeczycie zmusiło mnie do spojrzenia na swoje włosy. Wśród czerni dostrzegłam cienki, biały kosmyk. Zaklęłam w duchu. Cóż, przynajmniej znów byłam sobą.
– Gratulacje. Właśnie udało ci się znów użyć ognia – odezwał się Ian, wpatrując się w płomienie. Jego twarz była lekko osmalona. – Czy możesz mi powiedzieć, co to właściwie było?
– Wiesz, to bardzo długa historia.
– A my mamy dużo czasu. Chyba najwyższy czas, abym dowiedział się, co jest z tobą nie tak. Nie możesz dłużej zwlekać. Właśnie na własnej skórze doświadczyliśmy, jak kończą się tajemnice.
– Hm… Więc może zacznijmy od tego, że mamy kompletnie przejebane – powiedziałam, a Ian położył się obok mnie w stosownej odległości.



***Od czego by tu zacząć? Ehh, powroty są takie trudne. Nie. Nie poprawiłam poprzednich rozdziałów. Przed poprawianiem chciałam zrobić sobie krótką przerwę, która zmieniła się w bardzo długą przerwę. Tak długą że miałam już nie wracać. Ale zjawiła się pewna osoba, która powiedziała "Nie poprawiaj, jeśli to nie na twoje siły". Więc nie poprawiłam. Zostawiłam ten syf w niezmienionej formie i chcę tylko dobrnąć do końca tej historii i już nigdy nie przeżywać jej na nowo. Nie podoba mi się ten rozdział. Wcale a wcale. Chciałam w drugiej części pisać nie na czas, lecz na jakość. Nie wytrzymałam w swoim postanowieniu. Znowu jest tak jak dawniej: do dupy. Tym bardziej jest mi przykro dodawać ten rozdział, gdyż wiem, że ostatni Wam się spodobał. Ten nie jest już taki dopracowany. Jest do dupy i ja zdaję sobie sprawę, że dużo więcej mogłam wycisnąć z tych zdarzeń. Dodaję ten rozdział wyłącznie dlatego, że jest mi wstyd. Tak dawno nic nie było... Cholera, w tym momencie jest mi ogromnie przykro. Mam nadzieję, że ekipa została i nadal ktoś pamięta o tym blogu. Albo może lepiej nie. To chyba źle, że ktoś to przeczyta. xDBerwarna

9 lutego 2018

"Decyzja"

      
ROZDZIAŁ 18

 Apparat feat. Soap&Skin - Goodbye
"Let the bed sheet soak up my tears
and watch the only way out disappear
don't tell me why
kiss me goodbye
for neither ever nor never goodbye
neither ever nor never goodbye"


KALA
Moje ręce okropnie się trzęsły. Przycisnęłam je mocno do brzucha, ale nie przestawały drgać. Po krótkiej chwili przestałam walczyć ze swoimi odruchami i wyciągnęłam dłonie przed siebie. Były brudne i pełne zadrapań, pod paznokciami wciąż była zaschnięta krew Itshe. Miałam nadzieję, że zostawiłam mu na twarzy stałą pamiątkę. Wątpiłam, że kiedyś o mnie zapomni, ale blizna mogła stanowić świetne przypomnienie. Takiego skurwiela jak on też da się zranić. Cholerny kutasina, któremu dostała się władza.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Skąd brało się zło? Czy ludzie rodzili się mordercami? Było dla mnie oczywistym, że zarówno Itshe jak i Król Cieni kiedyś byli niewinnymi dziećmi. Teraz plama pokrywała ich serca, choć to trudne do uwierzenia, że w ich wnętrzach coś takiego się znajduje. Świat nie mógł być ocalony. Nie, dopóki takie istoty istniały. W dodatku kierowali innymi, zatruwali ich, upodabniali do siebie. Takie charaktery zawsze powstawały z bólu i nienawiści. Rozdarte duże, ciernie w sercach. Czułam żal do Iana, że pozwalał się kierować. Dał się wciągnąć w tę grę i uczestniczył w niej. Ja sama przez chwilę dałam się nabrać. Ukrywający się w lesie wojownicy, mający uratować świat przed zagładą. Świetnie to brzmiało, musiałam przyznać. W praktyce wszystko to nie różniło się niczym od tego, co do tej pory znałam. Bezwzględna władza, świadomość posiadania ludzkiego życia.
Zmusiłam moje palce do wyprostowania się, gdy poczułam piekący ból. Nierówne, czerwone półksiężyce ozdabiały moje ręce. Dotknęłam jednej z ran językiem, a gdy krew znalazła się w moich ustach już wiedziałam, że tyle bólu mi nie wystarczy. To było za mało, by odgonić myśli i skupić się wyłącznie na cierpieniu ciała. Brudny palec wskazujący z całej siły wcisnęłam w jedną z ran. Stłumiłam okrzyk, gdy mała ranka odrobinę się powiększyła. Wiedziałam, że nie zrobię sobie dużej krzywdy, więc wwiercałam się w dłoń mocniej i mocniej, aż dobrnęłam do granic sił swojego ramienia. Oparłam głowę o błotnistą ścianę za mną. Uniosłam dłoń do twarzy i spoglądałam na stróżkę krwi ściekającą mi po nadgarstku. Czy ten świat dało się uratować? Czy był sens go ratować? Nie mogłam wymagać od ludzi, że będą żyć w zgodzie, podczas gdy sama nienawidziłam większości z nich.
Mój stan oszołomienia przerwał odgłos kroków. Dobrze znałam ten rytm. Wstałam z ziemi i dumnie uniosłam głowę w stronę nieba. Przedstawienie czas zacząć. Absolutnie nie miałam żadnego planu. Postanowiłam po prostu już nic nie udawać. Qeten mi pomoże. W moich oczach pojawiły się łzy. Wytarłam o pelerynę ściekającą mi z palców krew.
Zawsze będę po twojej stronie – usłyszałam tuż za mną kobiecy głos. Odwróciłam się szybko za siebie, ale nikogo tam nie było. Głosy w mojej głowie nigdy nie były tak realne. Magia zawsze ma swoją cenę. A jeśli ja miałam płacić szaleństwem? Poczułam, jak włosy jeżą mi się na karku.
– Gdzie mnie prowadzisz? – spytałam oszołomiona, próbując opanować drżenie gardła.
– Rada postanowiła już teraz zebrać się w twojej sprawie – odpowiedział. Gdy chwycił mnie za łokieć, uderzyłam go wściekle w bok. Prawdopodobnie przesadziłam, ale nie obchodziło mnie to. Miałam parszywy humor i trudno się dziwić. Gdy wszyscy cię zostawiają, zaczynasz już rozumieć świat. Zamiast we wszystkich ludziach wokół szukać wad, w końcu widzisz, że to ty tak naprawdę jesteś do niczego.
– Dosłownie nie mogę się doczekać rozmowy z twoim tatuśkiem i jego znajomymi! Musisz mi wybaczyć moją radość, ale rozpiera mnie niecierpliwość. – Obdarzyłam Iana ironicznym uśmiechem.
Spojrzałam na jego twarz, zastanawiając się nad tym, czy może on kiedykolwiek miał wyrzuty sumienia. Nigdy niesamowicie tego nie okazywał. Traktował mnie jak śmiecia, gdy przyprowadził mnie do obozu. Zostawił samą, gdy umierałam w lecznicy. Zdradził, gdy najbardziej go potrzebowałam.
To twoja wina! Napraw to. Spal go!
Kobiecy głos tym razem zawołał z oddali. Potrząsnęłam głową i uświadomiłam sobie, że to sprawka moich silnych emocji. Gdy dotarliśmy do namiotu, Ian gestem rozkazał mi iść przodem. Wstąpiłam w tę głęboką otchłań. Czułam, że tonę, spadam na dno, coraz głębiej i głębiej. Im mocniej próbuję walczyć, tym szybciej spadam. Nic mnie nie mogło uratować, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałam, gdzie popełniłam błąd. W którym momencie wskoczyłam do wody, choć zdawałam sobie sprawę, że nie potrafię pływać. Nikt nie potrafił nauczyć mnie unoszenia się na wodzie. Moje niezdarne ruchy mnie zatapiały. Choć na dnie moich płuc została jeszcze odrobina powietrza, wiedziałam, że gdy dotrę do dna, wydam z siebie ostatni dech. Sęk tkwił w tym, że nie wiedziałam jak głęboki jest ocean i jak nisko mogłam spaść.
Delikatne, drgające światło płomienia żarzącego się w stojącym na środku koszu oświetlało namiot. Przy drewnianym stole siedziało trzech Obrońców, a na środku Itshe. Spojrzałam, jakby od niechcenia, w jego twarz i przysunęłam się do ognia. Wsłuchałam się w jego cichą, skrzypiącą pieśń i po raz pierwszy w swoim życiu poczułam z nim więź. Gdzieś w głębi serca wiedziałam, że ja należę do niego, a on należy do mnie. Posłuchałby się mnie, gdybym tylko go o to poprosiła. Wysunęłam palec nad płomienie i doznałam ukłucia bólu, ale był on przyjemny. Oglądałam hipnotyzujący taniec żółtych i pomarańczowych pasm, gdy dudniący głos Itshe rozlał się w namiocie.
– Witam wszystkich, dziękuję za tak szybkie przybycie. Zebraliśmy się tutaj przede wszystkim po to, by rozstrzygnąć trapiącą wszystkich sytuację Calathii Moon. Zarzuca się jej czarnoksięstwo, zdradę, zabójstwo, spisek z wrogiem i dezercję. Czy przyznajesz się do popełnionych czynów?
Podniosłam spojrzenie znad ognia na twarz swojego dowódcy. Schowałam wyciągniętą rękę za siebie i obeszłam kosz z płomieniami, aby lepiej widzieć twarze członków Rady. Bawiło mnie ich zaangażowanie. Mogli mi nawrzucać, nie było w tym wąskim gronie osób choćby jednej, która mogłaby stanąć w mojej obronie. Nic wielkiego by się nie stało, gdyby już teraz ktoś z nich wykonałby wyrok. Ale znałam Itshe. Wiedziałam, że tak łatwo nie odpuści i będzie się znęcał nad ofiarą, aby rozszarpywanie zdobyczy dawało mu jeszcze więcej satysfakcji.
– Tak – powiedziałam krótko i delikatnie przekręciłam twarz, czekając na reakcję. Ian, schowany za mną w cieniu, westchnął trwożliwie, Robert odsunął się na krześle od stołu, Breghar (stary Obrońca) przyjrzał mi się dokładniej. Itshe wstał, obszedł stół dookoła i stanął wyprostowany przede mną. Teraz mogłam zobaczyć cztery długie rany na jego policzku. Nie mogłam powstrzymać lewego kącika moich ust, który uniósł się w uśmiechu.
– Karą śmierci każemy za postępki takie jak te – rzekł starzec. – Czy możesz powiedzieć nam coś, co usprawiedliwiłoby twoje zbrodnie.
Ha-ha! Na takie pytanie czekałaś – szepnęła szaleńczo Qeten, która syczała na widok Itshe. Czułam, że przekazuję mi teraz swoją odwagę. Postanowiłam z niej skorzystać. Przedstawienie czas zacząć. – Nareszcie…
– A cóż mogłoby mnie uratować? Nie, nie mam nic na swoją obronę. – W namiocie niemalże zapanowała cisza, jedynie ciche strzelanie ognia dodawało mi otuchy. – Na co czekasz, wasza wysokość? – zwróciłam się do Itshe. Nie posiadał takiego tytułu, wypowiedziałam go ironicznie. – Zabij mnie. Nie obejdziesz własnego prawa. Musisz to zrobić, bo właśnie takie są zasady. Czy to nie ty powiesiłeś chłopca, który jedynie podążał za wskazówkami dorosłych? Cóż więc ze mną? Zbijesz swoją ostatnią broń? – Każde słowo mówiłam coraz ciszej i z większym jadem w głosie. Nie przerywałam kontaktu wzrokowego z rozmówcą, jedyną oznaką mojej niepewności były dłonie, które wciąż nie przestawały się trząść.
Itshe patrzył na mnie jeszcze chwilę. Czułam, jak wwierca się w najgłębsze zakamarki mojej duszy, zna każdą tajemnicę. Gdy go poznałam, to spojrzenie już mnie niepokoiło. Teraz, w świetle drgającego płomienia, wydawało mi się bardziej złowieszcze. Dowódca Obrońców ruszył z miejsca. Każdy krok stawiał niezwykle starannie, z denerwującą wręcz dokładnością. Czułam na sobie jego spojrzenie, gdy mnie okrążał. Po chwili stanął ponownie w tym samym miejscu co wcześniej. Wysunął szczękę do przodu i wziął przerywany oddech.
– Panowie. Przykro mi to stwierdzić, ale po raz pierwszy w swoim życiu będę musiał odstąpić od własnych zasad. Serce mi pęka na tysiąc kawałków, ale zostałem do tego zmuszony. W imię większego dobra. Prawo nakłada na ludzi takich jak ta młoda dama karę śmierci. Ja tego nie uczynię, ponieważ zależy mi na naszym wspólnym zwycięstwie. Wiem, wykazuję się w tym momencie wielką niesprawiedliwością wobec tych, którzy żyją i trwają w służbie, ale i zawiodłem tych, którzy własne życie poświęcili dla dobra nas wszystkich. Lecz właśnie w tym momencie złamię prawo. – Zrobił krótką przerwę, aby nadać dramatyczności następnym fałszywym słowom. – Nie skażę Calathii Moon na śmierć. Jej czarne, złowieszcze moce pomogą nam w osiągnięciu celu. Ogień śmiertelnie rani Cienie, a my potrzebujemy tej broni. Przekonaliśmy się, że Kala przymuszona pomogłaby nam niezmiernie. Dlatego też oszczędzę jej życie i skażę jedynie na pozbawienie uszu i nosa oraz na karę chłosty. Oszpecona i zmęczona powinna w końcu ulec. Liczę, że wygnamy z niej zło tym sposobem i stanie się godna innych Obrońców. – Itshe odwrócił się z furkotem swojej peleryny w stronę członków Rady. – Czy zgadzacie się z moimi planami?
Breghar, blady i wyraźnie roztrzęsiony, pozostał nieruchomy. Robert niepewnie kiwnął głową. Itshe obszedł stół dookoła i zasiadł ponownie na swoim miejscu.
Nie było nawet mowy, żebym zgodziła się na taki los. Oszpecenie i kara chłosty to jedno, a służba Obrońcom to drugie. Żadna z tych rzeczy jakoś nie przekonywała do bezwzględnego posłuszeństwa. Kiedyś przyjęłabym to za dar od losu. Gdyby Itshe zrobiłby coś takiego za pierwszym razem, gdy stanęłam przed Radą, z radością bym na to przystanęła. W tym momencie wiedziałam, że nie było o tym mowy. Postanowiłam sama się ukarać w należyty sposób w najbliższej nadarzającej się okazji. Skoro moja ucieczka przez las nie udała się, pozostał mi jeden sposób na uwolnienie się od tego gówna. Śmierć nie była wcale taka okropna, gdy na drugiej szali stawiało się plany Itshe wobec mnie.
– Tato? Nie zrobisz tego, prawda? – nagle z ciemnej części namiotu dobiegł do mnie głos Iana. – Wcale nie zamierzasz pozwolić na coś takiego?
Robert wstał i karcąco spojrzał na syna. Ian nie powinien się odzywać. Nawet ja to wiedziałam.
– Owszem, zamierzam. To jedyne wyjście. Już raz Kala została potraktowana ulgowo. Pozwolono jej żyć na równi z innymi w obozie, nie doznała żadnej krzywdy. Ba, wręcz została nagrodzona. Za co? Za wszystkie morderstwa? Za służbę Itzalowi? Za współpracę z Cieniami? Niech teraz w końcu poczuje konsekwencje. Człowiek zwraca się przeciwko człowiekowi, a powinniśmy stać murem, razem w jednej sprawie. Jak mamy wywalczyć wolność, skoro osoby takie jak ona wciąż bezkarnie żyją wśród nas? Na pewno czułeś niesprawiedliwość świata, Ian. Nie wierzę, że nie pomyślałeś o Kali, która dostała wszystko, choć nie powinna. Musi zostać ukarana.
– Dziękuję, Robercie – powiedział Itshe, gdy wzburzony ojciec Iana usiadł.
– Zgadza się. Służyłam Itzalowi. Nie będę kolejny już raz powtarzać, że nie byłam sobą. Zresztą, sama już nie wiem, czy to co mówiłam było prawdą. Ale naprawdę obwiniasz mnie za to, że przeciwstawiałam się komuś takiemu jak Itshe? To jest twój król? Czy ty w ogóle wiesz kto to jest? Jaką masz pewność, że nie jest taki sam, a może gorszy niż Król Cieni? – uniosłam się w napływie emocji. Nie byłam pewna, czy powinnam była mówić takie rzeczy, bo coraz bardziej się pogrążałam. Ogień za moimi plecami zadrżał, a ja podejrzewałam, że miałam na to wpływ.
– Może stąd, że jakoś do tej pory nie okazywał chęci stworzenia krwiożerczych zwierząt z ludzi? Nie wiem, jak daleko posunęła się twoja choroba. Może zawsze byłaś nad-człowiekiem? Przez cały ten czas donosiłaś Itzalowi o tym, co się dzieje w obozie? Jak możesz nie wiedzieć, kim jest prawdziwy wróg? Wróg nas wszystkich, twój także. – Zdenerwowany ojciec Iana co jakiś czas uderzał pięścią w duży, dębowy stół. Słuchałam jego słów z niedowierzaniem i głęboką pogardą. – Próbujemy ostatkiem sił, żałosną imitacją wojska, wywalczyć sobie wolność. Ty nigdy nie odwróciłaś się od zła, którym jest Itzal. Dziecko, spójrz wreszcie prawdzie w oczy i zaakceptuj to, że nigdy nie będziesz tutaj rządzić i nic nie będzie się dziać według twoich zasad.
– Ale ja nie chcę władzy, nie chcę ustalać własnych zasad! Po prostu nie zamierzam żyć z kimś, kto jest takim potworem. Otrząśnij się, człowieku! On zabił moją siostrę, bo nie ma żadnych skrupułów. Zabił ją, bo zrobi wszystko, by zasiąść na tronie! Nie wiem dłużej, czy w choćby najmniejszym stopniu zależy mu na Obrońcach. On, do cholery, zabił maleńką… – krzyczałam, wskazując palcem na dowódcę Rady.
– DOŚĆ! – wrzasnął Itshe i stanął na równych nogach. – Nie będę dłużej słuchać oszczerstw na swój temat. Na zbyt wiele sobie pozwalasz. Nie toleruję kłamstw i takiego typu zarzutów. Wszyscy doskonale widzieliśmy, że to ty zabiłaś Avalyn Moon. Ogarnięta jakąś gorączką, swoimi ciemnymi mocami, spaliłaś polanę i mało brakowało, a cały obóz poszedłby z dymem! Pogarszasz swoją sytuację z każdym słowem. Wydajesz się wykorzystywać fakt, że cię potrzebujemy.
– Ale… – wymamrotałam jedynie, niezdolna do sformułowania swoich myśli. Patrzyłam tylko na niego i czułam jednocześnie zaskoczenie i wściekłość. Czy on właśnie zarzucił mi morderstwo własnej siostry? Ostatniej osoby, która się dla mnie liczyła?
Wszystko we mnie zawrzało. Emocje, które dotąd starałam się trzymać na wodzy, wystrzeliły we wszystkie strony i rozpaliły mnie od środka. Wewnętrzny ogień zapalił lont, iskry zaczęły frunąć jak ptaki, odbijały się o moje wnętrzności. Upokorzył mnie, wbił butem do ziemi. Jak mogłabym skrzywdzić Avę? Była ostatnią drogą mi osobą. Światłem w otaczających mnie ciemnościach. Ale czułam się winna. Czułam, że ten człowiek może mieć odrobinę racji i to jeszcze bardziej mnie poruszyło. Oburzona i do krwi zraniona nie przestawałam patrzeć się w oczy Itshe. Nie potrafiłam opisać swojej nienawiści do niego. Ludzie jednak rodzą się mordercami, a świat nie może być ocalony. Wszyscy rozdzieleni przez nienawiść robiliśmy takie rzeczy, a ten człowiek stał się mistrzem w zadawaniu bólu.
Wrzasnęłam na całe gardło, bo płomienie w moich płucach chciały się wydostać. Nigdzie nie pojawił ogień, tylko ja sama czułam obezwładniającą falę niszczących uczuć. Odwróciłam się za siebie i chwyciłam obręcz, w której uwięzione było ognisko oświetlające namiot. Czułam jak rozgrzany metal topi skórę moich rąk, ale przez to tylko trzymałam mocniej. Z krzykiem bólu i nienawiści przewróciłam kosz, a rozgrzana oliwa rozlała się po ziemi. Wszędzie wyrosły płomienie oddzielające mnie od członków Rady. Wokół wznosiły się iskry, a duszący dym ograniczał widoczność. Usłyszałam czyjś kaszel, krzyk i swoje imię, ale nie potrafiłam zareagować w żaden sposób. Jedynie stałam i patrzyłam z zachwytem w palący wszystko ogień.
Nagle ktoś pociągnął mnie za rękę i wywlókł z płonącego namiotu. Nie protestowałam, bo wiedziałam, że zostanie tam choćby chwilę dłużej byłoby niebezpieczne. Poczułam ból, gdy ktoś dotykiem podrażnił moje poparzone dłonie. Uniosłam w górę głowę i zupełnie nie zdziwiłam się widokiem Iana.
– Na co czekasz? – zapytał, gdy pochyliłam się, aby zażyć świeżego powietrza. – Uciekamy! – oznajmił i puścił się pędem w stronę swojej chaty. Najpierw musieliśmy zabrać ze sobą kilka niezbędnych rzeczy.
Na kilka sekund spojrzałam jeszcze w stronę żarzącego się wewnątrz namiotu ognia, a potem pobiegłam za Ianem. Postanowiłam ruszyć za nim, chociaż mogłam pójść w świat sama. Nie chciałam tego przed sobą przyznać, ale potrzebowałam jego pomocy. Uwierzyłam mu, bo zostawił swojego ojca i przywódcę w płonącym namiocie. Może i byłam naiwna, że kolejny raz zdecydowałam się mu zaufać. Może to była jakaś pułapka, spisek. Może po raz kolejny podejmowałam złą decyzję. Ale nie mogłam ruszyć w tę wyprawę sama, teraz wiedziałam, że nie dam sobie rady. Potrzebowałam broni, jedzenia, ubrań, a przede wszystkim pomocnika. Mówi się, że ludzie uczą się na błędach. Cóż, ja do grona tych osób bynajmniej nie należałam.
– Będę tego żałować – szepnęłam do siebie i przyspieszyłam.

IAN
Przez moment stałem wbity w ziemię. Nagle wszystko zaczęło się palić, Breghar, Itshe i mój ojciec odsunęli się od ognia, ale po chwili słychać było czyjś krzyk. Nie mogli podnieść ciężkiego, grubego materiału wbitego mocno do ziemi. Bałem się, że płomienie dosięgną mojego ojca. Postąpiłem krok do przodu, aby im pomóc.
A wtedy w oczy rzuciła mi się skulona sylwetka Kali, która stała tuż przy ogniu i wpatrywała się w niego, jakby poza nim nie istniało nic innego. Nie mogłem złapać oddechu, wiedziałem, że w kilka sekund muszę podjąć decyzję. Za chwilę namiot się zawali, spłoną belki podtrzymujące materiał, który też niedługo przestanie istnieć.
Zdawałem sobie sprawę, że ten właśnie moment kiedyś nastąpi. Nie pozwalałem sobie na okazywanie uczuć Kali, aby nie rozpalać w sobie przywiązania. Poczucie obowiązku i miłość rozrywały mnie na strzępy, ograniczyły zdolność do postrzegania świata. Tyle miesięcy trwałem w zaślepieniu, bo nie przestawałem się zastanawiać. Znajdowałem sobie inne zajęcia… Ale w końcu nadeszła ta chwila. Mój ojciec i przywódca naprzeciw Kali. Wiedziałem, co jest rozsądne i co ważniejsze, co bardziej godne i szlachetniejsze. Czułem co cenniejsze, droższe, bliższe sercu. Przypomniałem sobie, co czułem, gdy musiałem wtrącić Kalę do więzienia. Zostawiłem, aby w końcu przestać czuć. Przysiągłem sobie, że już nigdy więcej jej nie zranię.
Zacząłem zastanawiać się nad konsekwencjami. Jeśli wybiorę Obrońców, Kala zostanie oszpecona i skazana na karę chłosty, która niemal ją zabije. Zostanie zmuszona do używania magii, a zdradziła mi przecież, że wcale nie wie skąd ona się bierze. Bez wątpienia znienawidzi mnie na zawsze, jeśli teraz pobiegnę do ojca. To wszystko w jej oczach będzie moją winą, bo to ja ją złapałem i przyprowadziłem na sąd. Nie pomyślałem o możliwych konsekwencjach. Stała się dezerterem, w dodatku przypomniano jej dawne zbrodnie. Jak mógłbym patrzeć na jej cierpienie? Jak mógłbym zostawić ją po raz kolejny? Sam nie potrafiłbym tego znieść. Moja dusza rozrywałaby się wraz ze skórą jej pleców.
Jeśli zaś opuściłbym ojca, sam stałbym się uciekinierem. Oficjalnie byłbym skazany na śmierć. Straciłbym swój honor i tytuł Obrońcy, na który tak długo pracowałem. Zawiódłbym ojca, który pokładał we mnie swoje nadzieje, opuściłbym go tak, jak zrobiła to Pheobe. Gdy pójdę w świat, grozić mi będą każdego dnia Cienie.
Dlaczego miałbym odejść właśnie teraz? Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? Nigdy nie zastanawiałem się nad ucieczką, ale dopiero teraz do mnie dotarło, że nie mogę pozwolić Kali skończyć w taki sposób. Jak miałem wybierać między dwiema osobami, które kochałem? Nagle jedna z belek podtrzymujących dach złamała się, część materiału spadła w miejscu, w którym ogień był największy. Niedaleko Kali. Wiedziony przypływem emocji zawołałem:
– Kala! Kala, odsuń się!
Lecz ona nie słuchała, wpatrywała się w płomienie i nie widziała poza nimi świata. Wypuściłem szybko całe powietrze z płuc. Obiecałem, że nigdy więcej jej nie zostawię. Albo nienawiść ojca, albo zniszczenie czyjegoś ciała i duszy.
Podbiegłem do Kali i bez namysłu chwyciłem ją  za rękę. Była cała poparzona, ale bez zastanawiania się wyciągnąłem ją z powoli walącego się namiotu. Kątem oka dostrzegłem, że w końcu członkom Rady udało się wygrać walkę z dobrze przymocowanym do ziemi namiotem, który miał stać nieporuszony nawet przy silnym wietrze. Teraz stał się śmiertelną pułapką.
– Na co czekasz? Uciekamy! – zawołałem do Kali, gdy w końcu otrząsnęła się z transu. Pobiegłem w stronę swojego domu. To było moje ostatnie pożegnanie z tym miejscem.

ROBERT
*kilka dni potem*
Obudziłem się w okropnym bólu. Pamiętałem tylko ogień i cierpienie. Potem przypomniałem sobie całą resztę i uświadomiłem sobie, że znajduję się w lecznicy. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się wokół. Dobrze znałem to miejsce. Gdy jeszcze brałem udział w akcjach często tutaj przebywałem. Dotknąłem swojego lewego ramienia, które pokryte było oparzeniami. Mocno zacisnąłem zęby. Nigdy nie czułem takiego bólu. Spróbowałem poruszyć palcami, ale dłoń odmówiła posłuszeństwa. Jęknąłem z rozpaczą. Moja ręka stała się zupełnie bezużyteczna.
Położyłem się ponownie na plecach, gdy zalała mnie fala myśli. Moje dzieci mnie opuściły, nawet syn, którego kochałem całym sercem. Pheobe zniknęła z dnia na dzień, zupełnie nie znałem powodu jej ucieczki. Może miała jakieś problemy, o których nie miałem pojęcia. Ian zostawił obóz dla zdrajczyni. Zamknąłem oczy. Bolała nie tylko ręka, ale też serce. Gdzie popełniłem błąd? Robiłem dla nich absolutnie wszystko. Moje dzieci były dla mnie całym światem. A co jeśli nic dla nich nie znaczyłem? Tak najwidoczniej było. Wpajałem im, że Obrońcy są najważniejsI i że muszą żyć w grupie. Nigdy nie podejrzewałbym ich o dezercję. Ba, uczyłem ich, że uciekinierzy i tchórze to najgorsi ludzie, równie źli co Itzal.
Martwiłem się o nich. Zupełnie nie wiedzieli, co czeka na nich w tamtym świecie. Żadne z nich nie było gotowe, a szczególnie Pheobe. Nie rozumiałem ich decyzji i bałem się, że już nigdy więcej nie ujrzę swoich dzieci.
Jak przez mgłę pamiętałem, że Breghar mocno ucierpiał w pożarze. Nawet jeśli przeżył, to przez dłuższy czas nie będzie mógł czynnie uczestniczyć w Radzie. Zostałem tylko ja i Itshe. Wiedziałem, że jedynie on będzie w stanie mi pomóc. Musiałem ich odnaleźć. Nie wiem, czy byłbym w stanie przebaczyć im taką zdradę, ale chciałem, żeby żyli.
Zamknąłem oczy, ale okropny ból ciała i duszy nie pozwalał mi zasnąć. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem na twarzy łzy.

GWEN
*kilka dni potem*
Wpatrywałam się w drgające zwierciadło, jakim było wielkie jezioro niedaleko obozu. Uklękłam przy brzegu i spojrzałam w swoją twarz nabrzmiałą od łez. Byłam obrzydliwa, okropna. Jak mogłam sobie na to pozwolić? Wiedziałam, że tak się stanie, a mimo wszystko godziłam się na to. Uderzyłam pięścią w swoje odbicie i odsunęłam się od wody.
To musiało kiedyś nastąpić. Czułam, że Ian zostawi wszystko dla Kali. Nie mogłam powiedzieć, że mnie opuścił, bo nigdy tak naprawdę nie byłam jego. Byłam głupia, że pozwoliłam sobie na to uczucie. Wszystko krzyczało, żebym go zostawiła, dała sobie spokój, ale ja trwałam w tej chorej relacji, nawet jeśli wiedziałam, że to bez sensu. Postanowiłam stać się ślepa, żyć chwilą. Wiedziałam, że to ją kocha, a ja nigdy nie będę na jej miejscu.
Mimo wszystko byłam wściekła, a nie powinnam. Zazdrość i gniew niszczyły mnie od środka. Dlaczego tak właśnie miało być? Czy jeśli zarządził tak los, to czy naprawdę to wszystko musiało tak bardzo boleć? Moje serce krwawiło, na skórze czułam chłód. Nie chciałam być zwykłą kochanicą zaspokajającą czyjeś rządze.
Stałaś się nią na własne życzenie.
Ale moje uczucia wcale nie stanowiły największego problemu. Pocieszało mnie w jakiś sposób to, że żyje gdzieś tam szczęśliwy, ze swoją prawdziwą miłością. Ich wspólna ucieczka wydawała się być bardzo romantyczna. Na pewno we dwoje dadzą sobie radę. W końcu Kala posiadała moce, którymi z pewnością będzie w stanie obronić Iana. Problemem była zupełnie inna sprawa. Już od trzech miesięcy nie krwawiłam. Gdy o tym pomyślałam, poczułam na plecach ciarki.
Bezwiednie dotknęłam ręką płaskiego jeszcze brzucha.

ITZAL
*prawie rok temu*
Poczułem jej gorące usta na swoich. Zamarłem na chwilę w bezruchu, ale zaledwie po krótkiej chwili moje wargi rozciągnęły się w szerokim, szyderczym uśmiechu. Gdy Kala poczuła, że napiąłem mięśnie, odsunęła się w mgnieniu oka. Zmarszczyła brwi, widząc moje zadowolenie.
– No co? – spytała, ewidentnie zaskoczona moją reakcją. Zupełnie zapomniała na chwilę, że jestem jej królem.
Pokręciłem głową z politowaniem, ominąłem ją i z wielkim wysiłkiem woli powstrzymałem śmiech. Obawiałem się, że moje przeznaczenie dopełni się właśnie wtedy, gdy jeszcze większość moich planów się nie spełniła.  Na trzech Władców, Qeten potrafiła mnie rozbawić. Cała moja złość opuściła mnie w ułamku sekundy. Jak mogłem w ogóle się na nią gniewać? Ona z niczego nie zdawała sobie sprawy, a ja od początku postanowiłem obarczyć ją tym, co nieuniknione. Musiałem popłynąć na wyspę, dowiedzieć się więcej. Zaczynało brakować mi sił, ale ta sytuacja zdecydowanie poprawiła mi humor.
Doszedłem do drzwi, złapałem za klamkę, ale postanowiłem jeszcze na chwilę się odwrócić. Spojrzałem na jej zszokowaną twarz. Objęła się ramionami, dygotała z nerwów.
– Udam, że nie doszło do tego incydentu. Pamiętaj o mojej propozycji– powiedziałem i z satysfakcją na twarzy opuściłem jej komnatę. Gdy drzwi za mną się zamknęły, uśmiech zszedł mi z twarzy. Dlaczego właściwie postanowiła to zrobić?
Czułem się w murach tego zamku niezwykle samotny. Nikomu tego nie powiedziałem, ale jako jedyny w tej części świata zostałem zwykłym człowiekiem. Moi poddani przewyższali mnie siłą, ale przede wszystkim byli najgorszym złem. Ale zapłata już była blisko.

Dotknąłem swojej gładkiej, zimnej twarzy. Magia zawsze ma swoją cenę. 

***

Oto i on! Ostatni rozdział z części pierwszej! Pisząc ten rozdział miałam tyle przemyśleń, ale teraz jakby wszystko wyleciało mi z głowy. I tak wyjdzie pewnie przemówienie dłuższe niż część twócza. :P
Zacznę może od samego rozdziału - nie wiem, jaki będzie według Was, ale ja wiem, że zajebiście mi się go pisało, szczególnie perspektywę Kali. Dawno nie miałam takiej radochy, wcielając się w tę postać, a to pewnie dla tego, że postanowiłam trochę ją... ubarwić. Zainspirowana "Hellblade" postanowiłam wymęczyć Kalę dodatkowo depresją i szaleństwem. Uch, już nie mogę się doczekać drugiej części. Z drugiej części rozdziału już nie jestem aż tak zadowolona, wena jakoś tajemniczo mnie opuściła. Wiem, że powinnam może trochę bardziej się rozpisać przy trzech ostatnich postaciach, ale pozostawiłam podarować im odrobinę prywatności. 
Jak pewnie zauważyliście, na górze wstrzeliłam pioseneczkę i myślę, że od tej pory do każdego rozdziału postaram się coś udostępnić. Muzyka to w końcu bardzo ważny element mojego tworzenia. W samym rozdziale jest dużo inspiracji z "World so cold" od 12 stones. 

Nie mogę uwierzyć w to, że właśnie skończyłam pisać osiemnasty rozdział. W końcu się udało, to moja ulubiona wersja tej historii do tej pory. Skończyłam pierwszą część dokładnie tak jak chciałam, chociaż w końcówce trochę pojechałam, bo Ian miał się wybrać na wędrówkę z Kalą od samego początku. Cóż, może to i lepiej dla tej postaci. Trochę się uspokoiłam, bo teraz wydaję mi się, że on mógł mieć takie dylematy, a Kala nie będzie mu już ufać jak dawniej. Nie wiem, czy do końca jestem przekonana, ale pojechałam. Ja tak już mam. 
Na koniec chciałabym podziękować za obecność, za rady i za wsparcie. Uświadamiacie mi w moich najgorszych chwilach, że jednak znajdzie się na tym świecie ktoś, kogo zainteresuje ta pełna oczywistości i schematów historia. Dziękuję. <3
Morderca

6 stycznia 2018

"Próba ucieczki"


ROZDZIAŁ 17


Czułam, że coś będzie nie tak, gdy zaczynałam pakować swoje rzeczy. Nie miałam ich dużo, większości posiadanych przeze mnie dóbr już dłużej nie było mi potrzeba. Wystarczyła mała torba, którą zawiązałam bez żadnych problemów.
Był środek nocy. Cały obóz spał, tylko moje serce wciąż biło szybszym niż zwykle rytmem. Stanęłam przed drzwiami pokoju. Musiałam zdecydować, czy mogę powierzyć swoje życie w ręce Iana. Dlaczego miałabym mu zaufać? Przecież był Obrońcą przez całe swoje życie, a jego ojciec był członkiem Rady obozu. Nie pomagała mi też świadomość, że zostawił mnie samą w szpitalu polowym przez tyle dni.
Zacisnęłam mocno zęby i pchnęłam drzwi, pewna siebie zostawiłam kilka miesięcy swojego życia za sobą, w ciasnym, ciemnym pokoju. Gdy wyszłam na zewnątrz otulił mnie chłodny wiatr jesiennej nocy. Spojrzałam w gwiazdy i poczułam się nagle jak dzikie zwierzę. Zupełnie wolna. Bez żadnych zobowiązań. Nie byłam już ani po stronie Itzala ani Itshe. Zaśmiałam się do siebie, bo euforia rozrywała mnie od środka. Wbiegłam w las i zaczęłam iść równym, szybkim krokiem.
Tyle razy upadałam, wpadałam w najgłębsze otchłanie. Traciłam kontrolę, okłamywałam siebie i świat wokół. Uwolniłam w końcu prawdziwą siebie i uciekłam z tego piekła, którym sama byłam dla siebie. Próbowałam udawać grzeczną, tłamsiłam Qeten, nie pozwoliłam jej się w żaden sposób ujawnić. Dlaczego tak robiłam? Ona niezaprzeczalnie stanowiła najciemniejszą część mnie, ale potrzebowałam jej, by oddychać. Moja dusza, niegdyś podzielona na drobne kawałki, teraz znów była scalona. I byłam cholernie szczęśliwa. Nie musiałam już dłużej żyć wspomnieniami, które piekły jak rozgrzany metal skórę. Nie zapomniałam tych, których kochałam, ale zostały mi po nich jedynie te dobre wspomnienia.
Nadszedł czas, by żyć.

Nagle coś skoczyło na mnie od tyłu. Po okrzyku bojowym domyśliłam się, że to jakiś mężczyzna. Jednym ruchem wyciągnęłam nóż spod płaszcza i cięłam na ślepo osobę stojącą za mną. Spróbowałam złapać równowagę, ale było już za późno. Przez uderzenie upadłam na ziemię. Zaklęłam cicho i przetoczyłam się w prawo, aby ominąć czyjeś ręce wyciągnięte po to, by mnie pochwycić. Choć skupiona byłam na walce, to z tyłu głowy wciąż rozważałam to, że jeszcze nie opuściłam terenu obozu i ktoś próbuje mnie zatrzymać. Nie wiedziałam w ręku napastnika żadnej broni, więc najprawdopodobniej nie chciał mnie zabić. Stanęłam na równych nogach i uchyliłam się przed ręką wyciągniętą w stronę mojej twarzy. Nie rozpoznałam mojego przeciwnika, bo jego twarz skryta była w cieniu, ale wystarczył tylko cichy krzyk, który wydał z siebie, gdy drasnęłam jego ramię nożem, od razu rozpoznałam Iana Drowe.
– Kretynie! – krzyknęłam i upuściłam swoją broń na ziemie. Ściągnęłam z głowy kaptur i pociągnęłam za rękaw Obrońcę, aby stanął w świetle księżyca.
– Gdzie ty się wybierasz? – spytał, trzymając się za rękę, z której powoli sączyła się krew.
Zacisnęłam zęby i uniosłam podbródek. Nie miałam żadnej ochoty zdradzać mu swoich planów. Ian uniósł brwi i chwycił materiał mojego płaszcza.
– Ej! Co ty wyprawiasz? – krzyknęłam, gdy zaczął mnie za sobą ciągnąć. Zapierałam się nogami i waliłam we wszystko wokół wściekle pięściami.
– Szlag mnie trafia, gdy nie przestajesz ładować się w niebezpieczeństwo. Po cholerę włazisz w środek nocy do lasu? – Zatrzymał się i odwrócił się w moją stronę, wymownie patrząc na torbę. Potem znów kontynuował marsz. – I w jakim celu bierzesz ze sobą plecak?
– Domyśl się – parsknęłam i w końcu wyszarpałam się. Wygładziłam swoje ubranie i spojrzałam w jego uśmiechniętą twarz. – Co teraz zamierzasz zrobić?
– Jak to co? Zamierzam wpakować cię teraz z powrotem do łóżka, a rano zaprowadzić na zebranie Rady – powiedział swobodnie, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie łamie mi serce.
– Nie pójdę na zebranie Rady – prychnęłam.
– Nie zachowuj się jak dziecko. Dlaczego miałabyś nie iść? Nie wiesz, że jeśli jutro się nie stawisz, to tego samego dnia mój kark będzie spoczywać na pieńku? – Moje serce zabiło mi gdzieś w okolicach szyi. Nie brałam tego w ogóle pod uwagę. Nie pomyślałam o konsekwencjach nawet przez sekundę. To nie było do mnie podobne, zawsze starałam się wszystko dokładnie zbadać. Odkąd stałam się nad-człowiekiem postępowałam w niezrozumiały sposób. Spięłam się i przypomniałam sobie swój cel. Jakoś to będzie, pomyślałam i postanowiłam dalej ślepo dążyć do swojego upragnionego marzenia o wolności.
– Nie obchodzi mnie to! – skłamałam i uderzyłam Iana w szczękę, aby zdobyć chwilę przewagi. Przyłożyłam mocno palce do zadanej przeze mnie rany i zaczęłam uciekać tak szybko, jak tylko potrafiłam. Od tego wyścigu zależała moja przyszłość i szczęście. Choć bardzo się starałam, to już czułam ciężar kajdan, jakie założyli mi w obozie.
Zimne, jesienne powietrze piekło mnie w gardło i z trudem łapałam oddech, a każdy krok był trudniejszy. Zupełnie straciłam kondycję przez te kilka dni choroby. Nagle naszła mnie genialna myśl. A jeśli moje moce biorą się z dotyku Cienia?
Gdy Ian mnie w końcu dogonił, dotarło do mnie, że nie mogę uciec przed swoim przeznaczeniem. Nie przestawałam jednakże walczyć, gdy założył moje ręce z tyłu, a plecy przygniótł kolanem do ziemi.
– Przestań się wiercić, nie chcę zrobić ci krzywdy – syknął, gdy szarpnął mnie, abym uklękła. Kiedy to powiedział, opuściły mnie wszystkie siły i chęci. Wiedziałam, że przegrałam. Zaczęłam wyć, jakby ktoś właśnie odciął mi kończynę. – Nie wrzeszcz tak, bo ludzie się zbiegną!
– Nie chcesz zrobić mi krzywdy! – powtórzyłam po nim głosem wypełnionym ironią. Splunęłam na ziemię i spojrzałam przed siebie z zawodem. Chciałam popatrzeć w jego oczy, przekazać mu to, że tak bardzo go w tamtym momencie nienawidziłam. – Czy ty wiesz, co robisz?
– Ratuję nam życie? – spytał i zmusił mnie do stania na wyprostowanych nogach. – Nie wiem, co wydarzyło się dziś wieczorem w namiocie ani dlaczego rozmowa z Itshe skłoniła cię do ucieczki. Wiem za to, że jeśli uciekniesz, to Obrońcy cię znajdą, choćbyś schowała się w najgłębszej dziurze, a mnie skrócą o głowę, o ile Itshe będzie miał odrobinę łaski. Nie przekonałaś się jeszcze, że nasz przywódca jest człowiekiem ambitnym, który zrobi wszystko, by wygrać tę wojnę? A ty najwyraźniej jesteś mu potrzebna. Musisz stawić się jutro na zebraniu Rady i grzecznie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Nie chcę cię krzywdzić, jesteś dla mnie bardzo ważna. Pójdziesz zatem dobrowolnie do domu i będziesz spać spokojnie w swoim pokoju, czy mam cię zaprowadzić do aresztu?
Wszystko to mówił, stojąc pochylony nad moimi plecami. Mówił bardzo szybko, a jego głos był pełen pewności. Moje nadgarstki mocno trzymał w swoim uścisku. Wyprostowałam się i uniosłam głowę wysoko do góry.
– Ty naprawdę myślisz, że życie w obozie ma dla mnie jakąkolwiek wartość? – prychnęłam. Byłam kapłanem swojego własnego kościoła. Nie mogłam zdradzić swojej natury, która obudziła się kilka minut temu. – Wolę umrzeć, niż z własnej woli zostać w tym piekle choćby sekundę dłużej!
Ian lekko odsunął się do tyłu. Bez słowa odwrócił mnie do siebie przodem, teraz miałam swoje ręce przed sobą. Mogłam zobaczyć jego twarz, na której było wymalowane niedowierzanie.
– Kala, co się dzieje? Nigdy do tej pory… To przez Avę? Tak mi przykro – mówił, ale coś go onieśmielało. Może to moje spojrzenie, które wypełnione było po brzegi odrazą?
– Nie mieszaj w to Avy, ona należy już do przeszłości. Ja zaczęłam myśleć o przyszłości, a nie widzę w niej ani Obrońców, ani ciebie, Ianie. – Posłał mi kolejne, zaskoczone spojrzenie. – A teraz zaprowadź mnie do aresztu i zostaw mnie już w spokoju.
Pochyliłam nisko głowę. Odniosłam porażkę i gotowa byłam umrzeć. Już teraz postanowiłam sobie, że nic nie powiem Radzie. Nawet jeśli mnie oślepią i pozbawią języka, nie pomogę im w niczym. Nie chciałam świata, którym rządziłby Itshe. Wolałabym już Cienie i koniec istnienia rasy ludzkiej, tak wielka była moja nienawiść do przywódcy Obrońców.
Ian lekko rozluźnił uścisk na moich nadgarstkach i przez kilka sekund poczułam nadzieję, że jednak pozwoli mi odejść, niezależnie od tego, co przynieść ma jutro. Zadarłam wzrok do góry i przyjrzałam mu się zza zasłony włosów, które opadły mi na twarz. Napiął mocno mięśnie twarzy i zamknął oczy. Po krótkiej chwili przełknął ślinę i znów odwrócił mnie tyłem do siebie. Zaczął mnie prowadzić do centrum obozu, aby całkowicie pozbawić mnie jakiejkolwiek wolności.
Nie byłam pewna głównej przyczyny pojawienia się moich łez. Nie powiodła się moja ucieczka, los był przeciwko mnie, a jedyna ważna osoba w moim życiu, właśnie postanowiła się ode mnie odwrócić.
Wiele razy zdarzało mi się iść w nocy przez obóz. Tym razem miasto wydało mi się być jakieś inne. Prymitywne chatki i namioty wzbudzały we mnie politowanie. Ci ludzie nie wiedzieli, że dowodzi nimi diabeł, czyste zło. Myśleli, że wywalczą sobie wolność, a on podaruje im następną niewolę. Nieświadomie walczyli złem przeciw złu. Potrzebowali mnie, abym spaliła wszystkie Cienie magią, której nie potrafiłam używać. Ależ byli zdesperowani! Zaśmiałam się cicho sama do siebie.
– Co cię tak rozbawiło? – spytał Ian, choć doskonale wiedział, że moje myśli to już w żadnym stopniu nie jest jego sprawa.
– Ludzie służący Itzalowi są wolni i szczęśliwsi, niż Obrońcy. O co walczycie? Uważacie Itshe za dobrego przywódcę?
– Chyba tylko głupcy tak sądzą, a Itshe, choć nie jest krystalicznie dobry, chce wywalczyć nam nowy dom.
Nie odpowiedziałam mu, nie widziałam w tym sensu. Już było za późno, aby uratować jego zatruty rozum. Nie mogłam się dziwić, w końcu od dziecka karmiono go obietnicą szczęśliwego życia. I ja sama przez jakiś czas wierzyłam, że kiedyś będzie dobrze. Nie będzie. Jakież to się stało oczywiste!

***

Moim więzieniem stała się niewielka dziura wykopana w ziemi, zasłonięta drewnianymi kratami. Ian przeszukał mnie dokładnie, aby pozbawić mnie broni. Oczywiście, znalazł nawet najmniejszy nożyk, a gdy odmówiłam dobrowolnego wejścia w śmierdzącą jamę, brutalnie mnie tam wepchał. Zamknął kraty i uklęknął przed nimi. Widziałam w jego oczach poczucie winy i ból, jaki sprawiło mu takie traktowanie mnie, ale wcale nie zmieniało to jego czynów.
– Przepraszam. Ja tylko chcę uratować ci życie – szepnął, obejmując drewnianą deskę.
Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam się tyłem do niego. Oparłam się o lepką ścianę i słuchałam jego kroków, gdy odchodził, by donieść o wszystkim Itshe. Zaśmiałam się przez łzy. Chciałam mu zaufać. Naprawdę poważnie myślałam o tym, by powierzyć mu najgłębsze sekrety swojego serca, poprosić go o pomoc w ucieczce. A on mnie zdradził. Nie wiedział, co jest dla mnie ważne. Myślał, że moje życie cokolwiek dla mnie jeszcze znaczy w takiej formie. Liczyła się tylko zemsta, a cały świat mógł iść się pieprzyć. Co mi było z Obrońców? Dali mi tylko chwilową ulgę, a teraz bolało jeszcze bardziej. Ciągle zasłaniał się tym, że chce uratować mi życie, a dla mnie on wciąż pozostał tylko egoistą. Czyż nie mówił o swojej przyszłej egzekucji? Wymagałam od niego tylko tyle – poświęcenia, a on tego zupełnie nie potrafił zrozumieć.
Schowałam twarz w dłoniach. Byłam tak blisko. Co przywiodło go do lasu? Czyżbym zbudziła go zbyt głośnym krokiem? Tak niewiele brakowało, abym wreszcie uwolniła się od Itshe. Mógł mi zrobić wszystko, ale nigdy nie będę mu służyć.

***

IAN
– Przepraszam, że przychodzę o tak później porze, ale to ważne – powiedziałem, gdy głowa Itshe wyłoniła się zza drzwi. Pocięty przez paznokcie Kali policzek wyglądał paskudnie.
– Mów – rzekł ospale.
– Kala chciała uciec. Zamknąłem ją w areszcie, bo nie widziałem potrzeby jej tutaj ze sobą przyprowadzać.
Nagle jego wzrok się ożywił i szerzej otworzył drzwi. Kącik jego ust lekko drgnął. Nie wiedziałem, co mówi jego twarz. Był wściekły, zawiedziony, czy raczej zaciekawiony?
– Ianie, musisz coś dla mnie zrobić. Twój ojciec i Breghar czuwają, jak zwykle, w namiocie Rady. Idź po Kalę i zaprowadź ją do nich, a ja zjawię się tam za chwilę.
Kiwnąłem głową i ruszyłem w drogę.

Serce rozrywało mi się na milion kawałków, gdy musiałem wtrącić Kalę do tej przeklętej dziury. Co ona wyprawiała? Byłem przekonany, że wszystko już będzie w porządku. Zaczynała sobie radzić ze stratą siostry. Nie oczekiwałem, że wszystko będzie jak dawniej. Wiedziałem, że już nigdy Kala nie będzie tą samą osobą, ale do jasnej cholery! Dlaczego ona chciała popełnić samobójstwo? Jaki był jej cel w ucieczce? Nic jej nie groziło w obozie, Itshe postanowił objąć ją swoją opieką.
Przeczuwałem, że wszystko rozegrało się w namiocie, gdy mnie przy niej nie było. Na chwilę taką zostawić i już wszystko musi popsuć! Nie wiedziałem, co mogłoby ją tak rozzłościć, że gołymi rękami chciała zamordować przywódcę Obrońców. Może byłem głupi, a może całe to zdarzenie było niebywale absurdalne.
Przeklinałem siebie i swoje pochopne postępowanie. Nie powinienem był na nią donosić. Trzeba było ją przywiązać do łóżka i strzec całą noc. Co ja najlepszego narobiłem? Jaką karę przyszykuje dla niej Itshe? W końcu oficjalnie stała się dezerterem. Uciekła, a ja ją złapałem.
Zasłoniłem usta dłonią. Jeśli będą chcieli zrobić jej coś złego, to ją obronię. To moja wina, że nie odwiodłem jej od tego durnego pomysłu tak, jak należy. Spieprzyłem wszystko, bo ona już nigdy mi nie zaufa. Nie rozumiałem już swoich decyzji, ale nie miałem pojęcia, jak naprawić tę sytuację. Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to nie będę się wahał i zasłonię ją własnym ciałem.

Gdy dotarłem do drewnianych krat wystających nad ziemię, zatrzymałem się na chwilę. Musiałem znów zacząć grać swoją rolę, udawać, że nic mnie nie obchodzi. Wyprostowałem plecy i spuściłem ręce wzdłuż ciała. Otworzyłem więzienie i najdelikatniej jak potrafiłem, wyciągnąłem Kalę z cuchnącego dołu.
Jakże ja siebie w tamtym momencie nienawidziłem!
– Gdzie mnie prowadzisz? – spytała zachrypniętym od płaczu głosem.
– Rada postanowiła już teraz zebrać się w twojej sprawie – odpowiedziałem, próbując opanować drżenie moich rąk.

Teraz wszystko zależało od mojego ojca. Wiedziałem, że stanie po mojej stronie. Będę bronił Kali, bo to przeze mnie będą ją teraz sądzić. Przynajmniej udało mi się ją obronić przed niebezpieczeństwem wyprawy. Musiałem jakoś przekonać wszystkich, że to już więcej się nie powtórzy, choć sam byłem pewien, że to nie koniec problemów. Coś w Kali się zmieniło i nie chciałem się nawet zastanawiać nad tym, co mogło się do tego przyczynić. 

***

Nie mówię, że powracam na stałe. W to raczej wątpię. Ale w czasie przerwy świątecznej napisałam rozdział i do dziś wahałam się, czy go opublikować. Oto i on. Nie zabieram się, póki co, do pisania następnego, bo zwyczajnie jestem młodym, zajętym człowiekiem, którego przerastają obowiązki. Od czasu zawieszenia bloga sytuacja raczej się pogorszyła, niż poprawiła, ale nie potrafię przestać rozmyślać o nowych wątkach i zawsze gdy patrzę w ogień, myślę o Kali.
Rozdział siedemnasty nie jest najlepszy, właściwie mi się nie podoba. Przyznam się, że trochę zapomniałam, jak się powinno pisać. Chciałabym obiecać, że będzie lepiej, ale nie mogę tego zrobić. Zapowiada się, że to właśnie styczeń będzie najgorszym miesiącem od bardzo dawna. 
Ta część historii nie była przeze mnie planowana. Nie chciałam robić nic z tego, co zrobiłam. Dążę mimowolnie do momentu, gdy wszyscy znienawidzimy Iana, a ja tego nie chcę i bardzo będzie mi to przeszkadzać. Dlatego będę potrzebować więcej rozdziałów, aby naprawić to, co narobiłam.
Chciałabym jeszcze wiele powiedzieć, ale nie będę już smęcić. Nie wiem, kiedy i czy pojawi się następny rozdział. Czas pokaże.

Pozdrawiam, 
Morderca.
Nomida zaczarowane-szablony