ROZDZIAŁ 21
This is a sign of the times
Another mountain to climb
The sun burns as hot as the flame in the devil’s eyes
There’s chaos on the rise
The sky is raining knives
We have mistaken
The toll that is taken on you and I
Pierwszym
uczuciem był ból. Czułam pulsowanie w kostce, dłoniach, a przede wszystkim w
głowie. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam zaciemniony pokój zagracony książkami,
papierami i wieloma warstwami kurzu. Zakasłałam. W powietrzu unosił się pył,
jakby od dawna nikt tu nie mieszkał. Usłyszałam gdzieś za plecami ciche
stukanie naczyń. Poczułam zapach smażonego mięsa.
Zamrugałam
kilka razy i objęłam głowę dłońmi. Próbowałam sobie przypomnieć jak się tu
znalazłam. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, a jednak czułam niepokój. Powoli
wstałam z miękkiego posłania. Na kanapie obok zobaczyłam pod kocami zarys
ludzkiej sylwetki. Ostrożnie, aby nie urazić kostki, podeszłam do niego.
Pochyliłam się nieznacznie i zobaczyłam bladą, niemal białą twarz Iana Drowe.
Uklękłam przy nim. Uratował mnie. Już teraz pamiętałam. Zaatakował nas Cień,
dużo Cieni. Słyszałam świst miecza przecinającego powietrze, plusk wylewanej
krwi. Nie tylko tej srebrnej, ale i czerwonej. Jego krwi.
Bezwiednie
dotknęłam jego policzka. Czy zdrada miała jakiekolwiek znaczenie po tym, co
zrobił teraz? Przeciągnął mój żałosny żywot jeszcze odrobinę dłużej. Oboje
czuliśmy oddech śmierci na karku, ale on mnie uratował. Teraz musiał uratować
siebie.
Wiedział już o
mnie niemal wszystko. Powiedziałam mu o snach, halucynacjach, niepewności,
swojej zmianie i o tym, że boję się utraty kontroli nad własnym ciałem.
Nieustannie w swojej głowie stawiałam opór Qeten. Chwila nieuwagi mogła mnie
kosztować utratę zmysłów. A jednak było mi lepiej. Nie czułam już tej
wcześniejszej beznadziei.
– Dzień dobry –
powiedział wesoło brodaty mężczyzna z północnym, ciężkim akcentem.
Postanowiłam mu
się dokładnie przyjrzeć. Miał około pięćdziesięciu lat, lekką nadwagę, co w
tych czasach było raczej niespotykane. W jego zielonych oczach zobaczyłam coś,
co mnie przeraziło, ale to wrażenie szybko minęło i zamieniło się jakby w
odległy sen. Spoglądał na mnie przyjaźnie, a za jego plecami stał chudy,
niewysoki chłopak, niewiele starszy ode mnie. Nie wiedziałam, czy jest jego
synem, ale zauważyłam, że młodszy mężczyzna z obawą spogląda na tego starszego,
jakby chciał mu przekazać, że nam nie ufa.
Nawet nie
zdając sobie z tego sprawy, osłoniłam Iana swoim ciałem.
– Czekam na
wyjaśnienia – powiedziałam zachrypniętym głosem. Starszy mężczyzna skinął na
chudzielca, a ten po chwili wrócił do mnie ze szklanką wody.
– Nie mam ci
czego wyjaśniać. Ian przyniósł cię tutaj, a ja udzieliłem wam pomocy.
– Kim jesteś?
Co to za miejsce?
– Nazywam się
Demifernes, a to mój dom. Jesteśmy niedaleko Krwawej Wieży.
Zakłuło mnie serce
na wspomnienie tego dnia. Dnia, w którym zabijałam jak szalona. Dnia, w którym
poznałam Iana. Zacisnęłam mocno oczy. Czy niegdyś zielone pola traw nadal
pokrywała czerwień? Czy wciąż z okna tej wieży spoglądał Król Cieni?
– Czy jest
tutaj bezpiecznie? – wyszeptałam.
– Nie wiem, czy
moje słowo coś dla ciebie znaczy, ale tak, jest tutaj bezpiecznie. Itzal od
dawna wie, żeby nie wysyłać swoich potworów w okolice mojego domu. Nie
powiedziałbym, że żyję z nim w zgodzie, ale można powiedzieć, że zawarliśmy swego
rodzaju… rozejm. Nie ma go tutaj, tyle wiem. Choć mam niejasne przeczucie, że
niebawem się tu zjawi. Mamy mało czasu.
– Mało czasu na
co? – spytałam, siadając powoli na posłaniu Iana.
– Na
wyszkolenie cię, oczywiście. Nie możesz biegać w furii i palić wszystkiego, co
się porusza, moja droga. Zaczniemy, gdy tylko twój towarzysz odzyska siły i
będzie mógł stąd odejść.
Usłyszałam
ciche mamrotanie. Odwróciłam się w stronę Iana. Miał zaciśnięte powieki i
zmarszczone czoło. Podniósł lekko głowę i powtórzył:
– Jak to – odejść?
Niestety, nikt
mu nie odpowiedział, choć ja też chciałam znać odpowiedź. Mieliśmy jednak
jeszcze dość czasu, by zająć się tym później. Demifernes skinął na chłopaka,
który bez słowa przyniósł drugą szklankę wody. Ian wypił ją łapczywie. Odszukałam
dłonią jego dłoni i uścisnęłam ją na chwilę. Nie chciałam używać słów, wciąż
bolało mnie mówienie, lecz popatrzyłam w jego oczy i liczyłam, że wyczyta z
nich to, jak bardzo byłam mu wdzięczna. Uśmiechnął się do mnie swoimi
spieczonymi wargami.
***
Następnego dnia
wszyscy siedzieliśmy już przy stole. Ian niespodziewanie szybko odzyskiwał
siły, choć nadal nie był gotowy do wyruszenia w drogę.
– Co miałeś na
myśli mówiąc, że mam wyjechać? – spytał młody Obrońca.
– Cóż… Dokładnie
to. Proszę, wybacz mi, ale w dzisiejszych czasach ciężko jest o wykarmienie
czterech dorosłych osób – mówił spokojnym, rzeczowym tonem, jakby wcale nie wystawiał
młodego, rannego chłopaka na pewną śmierć. – Niezmiernie mi przykro i niepokoję
się o twoją przyszłość, ale musisz odejść. Oczywiście, zapewnię ci wszystko,
czego będziesz potrzebował do drogi, ale nie możesz tutaj mieszkać.
– A co z nią? –
spytał beznamiętnie Ian, jakby nie obchodził go jego własny los.
– Ej, jestem
tutaj. I nie pozwolę się ot tak wyrzucić w rój Cieni. Zapewnimy sobie żywność,
prosimy tylko o dach nad głową. Cokolwiek mówisz, nigdy nie uznam okolic
Krwawej Wieży za bezpieczne. Jak tutaj trafiliśmy? To niemożliwe.
– Moja droga – zaczął protekcjonalnym
tonem. Z jego akcentem zabrzmiało to wręcz komicznie. Cały czas zwracał się do
mnie w ten sposób. – A czy ktoś mówił, że masz odejść z nim?
Nastała chwila
ciszy, przerywana jedynie szmeraniem przewracanych przez tajemniczego chłopaka
kartek. Odkąd go poznałam nie wypowiedział ani jednego słowa. Spełniał każde
życzenie swojego opiekuna bez mrugnięcia okiem, a gdy tylko miał chwilę wolnego
czasu, czytał stare, zakurzone tomiszcza napisane językiem, którego nie znałam.
– Ale… – To
było jedyne, co zdołałam z siebie wyksztusić.
– Przykro mi,
kochanieńka. Między wami jest coś, co tylko będzie cię rozpraszało w nauce. Nie
mogę na to pozwolić, nawet jeśli ceną za to będzie jego życie. Twoje skupienie
w ciągu najbliższych miesięcy może uratować o wiele więcej istnień.
Zamknęłam oczy
i poczułam jak burza ognia wiruje w moim wnętrzu. Wzięłam kilka głębokich wdechów.
– A co ty możesz
o tym wiedzieć? – wyszeptałam, tłumiąc ogromną falę gniewu.
– Na pewno
więcej niż ty – odrzekł. Cały emanował pewnością siebie. Siedział całkowicie
wyprostowany, swoim brzuchem dotykając krawędzi stołu. Patrzył na mnie z góry i
jakby sądził, czy jestem godna jego uwagi. Nie był to chłodny i obrzydliwy
sposób Itshe, ani też chłodny i majestatyczny Itzala. Gdy prężył się Demifernes,
wyglądało to raczej zabawnie. – Czy widzisz te wszystkie książki? Myślisz, że
co w nich jest? Przepisy na chrupiącego kurczaka? Oczywiście, że posiadam
wiedzę na temat twojej mocy i nie tylko. Wiem więcej, niż mogłabyś przypuszczać
po kimś takim jak ja. Posłuchaj, moja droga. – Zazgrzytałam zębami. – Wiem, jak
poskromić króla Cieni. Wiem, jakie są jego słabe punkty i znam go na wylot, chociaż
nigdy się nie spotkaliśmy. Wiem jak rozpoznać Bohatera i wiem, że jesteś nim
ty. Potrafię nauczyć cię korzystać z twoich mocy. Potrafię okiełznać to. –
Wychylił się ponad stół i dotknął białego kosmyka moich włosów. – Chociaż,
swoją drogą, jesteśmy w beznadziejnej sytuacji. Mamy tylko pół roku. Pół roku,
aby zawalczyć z całym tym bałaganem. Więc proszę, schowaj swoje wściekłe
spojrzenia i obrażone miny na inne czasy, bo teraz trwa wojna i właśnie moja
pomoc jest wam niezbędna. Myślisz, że trafiliście tu przez przypadek? Oczywiście,
że nie. W końcu musieliście się tutaj zjawić. Jestem tutaj tylko sługą, ale
teraz mnie posłuchajcie.
Ian stąd
wyjedzie. Musi to zrobić i musi wrócić do Obozu. Nie obiecuję, że czeka tam na
niego miłe przywitanie. Niestety, to będzie koniecznie. Kala zostanie tutaj i
będzie się uczyć pod moim okiem i nie chcę słyszeć żadnych protestów. Nie możecie
dłużej być razem, zbyt wiele jest między wami spięć. Kto wie, co mogłoby się wydarzyć
przez kolejne sześć miesięcy? Jesteście razem zbyt wybuchowi, bym mógł w spokoju
troszczyć się o losy ludzkości. Musicie się rozłączyć. Ale już teraz obiecuję
wam, że jeszcze się spotkacie.
Po jego długim
wywodzie nastała cisza. Tajemniczy młodzieniec jakby nie słyszał wszystkich tych
słów i dalej spokojnie przekładał strony swojej księgi. Demifernes patrzył na
mnie z takim wyrazem twarzy, że aż przeszły mnie dreszcze. Zagłębiłam się w
jego oczy i znowu to dostrzegłam. Wytrzymałam jedynie sekundę i odwróciłam
wzrok.
– Kim jesteś? –
wyszeptał Ian.
Szelest przekładanej
strony.
– Jestem
Władcą.
***
Hej, cześć i czołem! Alkohol na stół, świętujemy urodziny! Dokładnie rok temu ukazał się prolog mojego eksperymentu, a jest nim kolejna wersja mojej pierwszej próby powieści. Cóż, wiele było wzlotów i upadków, nawet teraz przechodzę kryzys, ale jestem pełna optymizmu. Wierzę, że wszystko znów się ułoży i będę mogła pisać bez opamiętania jak dawniej i może nie będę popełniać już tylu błędów.
Dziękuję przede wszystkim za ten rok Wam, bo bez Was nic by nie było. Tyle rad, ciepłych słów, ale także odrobina krytyki, która właśnie najbardziej popycha mnie do działania. Dziękuję za to, że wytrawiliście do tej pory, bo wiem, że bywało ciężko.
Rozdział krótki, tak jak i poprzedni, ale to tylko dlatego, że nie wystarczyło mi czasu. Mam nadzieję, że wybaczycie mi również to, że tekst może być odrobinę chaotyczny, gdyż zostało mi ledwie piętnaście minut, a naprawdę chcę, aby rozdział ukazał się przed północą.
Cóż, to tyle ode mnie. Jakieś skargi, zażalenia, prośby? Jakieś inne niż Itzal, mam Was! Jako iż dziś mamy święto, to nawet mogę obiecać, że będę się pojawiał częściej. I że go jeszcze przyprawię. Jakąś porządną dawką chili.
Do napisania! <3
No heloł again!
OdpowiedzUsuńTDG do rozdziału... Mniam. Dzięki za przypomnienie mi o tej piosence, misiu! xo
Oo, ten którego uwielbiam, ale nie umiem napisać jego imienia xD Wiedziałam, że to on! Ale nie chciałam zapeszać. W końcu z Tobą nic nigdy nie wiadomo...
Już Ci gratulowałam pierwszych urodzin, ale nie zaszkodzi się powtórzyć, czyż nie? Ponad to dodam tylko, że Twój styl pisania w tej części wszedł na wyższy, o wiele lepszy poziom. Stał się taki bardziej... majestatyczny. Nie wiem, czy to odpowiednie słowo, mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi. Używasz nierzadko staromodnych określeń - specjalistycznych - dzięki czemu o wiele łatwiej jest wczuć się w klimat tej historii. Jak na razie pisanie o czasach pozbawionych internetu, aut i innych cacek idzie Ci wyśmienicie.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić... Chwila. Mogę? A może lepiej się powstrzymać, bo znowu skasujesz bloga...?
.
.
.
.
Dobra, powiem. Będziesz mnie kochać mimo to, prawda?
.
.
.
Cieszę się, że Ian "zniknie" z opowiadania. (Bo na jakiś czas zniknie, prawda?) Tak jak na początku jego postać coś jeszcze znaczyła, tak teraz jest jedynie cieniem Kali. Nie mówię, że to złe czy nie wiadomo jak widoczne, ale niestety dość częste w ostatnim czasie zjawisko. Rozumiem miłość i te klimaty, ale on ostatnio w ogóle stracił wolną wolę. Co Kala mu powie, on to robi. A i przy tym odzywa się bardzo rzadko. Świat się kończy, Kala wyniszcza siebie i wszystko w swoim otoczeniu... A on nic. Domyślam się, że to dlatego, że idzie "nowe i lepsze" i nie winię Cię za to. Ważne, że postać Kali wciąż jest moją ulubienicą. Do niego nigdy nie pałałam szczególną sympatią. Mimo że mordkę ma ładną...
Kochasz mnie jeszcze, misiu-pysiu?
Poza tym jest cud, miód i orzeszki. Dawaj no mnie tego Itzala i trochę rozróby. Jak potrzeba, zaraz podeślę parę muzycznych smaczków.
LKF,
Twoja K.