ROZDZIAŁ 19
There's a ghost, she's wearin' my face
At parties being introduced with my name
Just a skeleton of bones, wearing nothing but clothes
And she is paralyzing
Oh, oh, oh
There's a sound, it's haunting my dreams
Like children laughing in the distance and I don't know what it means
Am I afraid to be alone, that nobody will ever know this death
I'm dying?
Oh, oh, oh
There's a heartbeat under my floorboards
Charging me guilty and I don't know what for
There's a black bird over my door singing nevermore
Nevermore, nevermore, nevermore
KALA
– Boli? –
spytał Ian, kiedy z moich ust wyrwał się
cichy jęk.
Nie, wcale. Krzyczę tylko z nudów –
odezwała się Qeten w mojej głowie. Poczułam dreszcze na karku. Bywała tam coraz
częściej.
Siedziałam na
wilgotnym, omszałym pniu powalonego drzewa. Harmonię śpiewu ptaków, szumu
strumienia i cichego szmeru wiatru psuły moje głośne przekleństwa i
pojękiwania. Ian klęczał przede mną i najdelikatniej jak potrafił, zmieniał
opatrunek na moich poparzonych rękach.
– Zdajesz sobie
sprawę, że wcale nie musiałaś parzyć sobie rąk? Wystarczyło chociażby… No, nie
wiem. Kopnąć ten kosz – powiedział w pełnym skupieniu, gdy zobaczył moją nadętą
minę.
– Chcieli
obciąć mi nos i uszy. Musiałam coś szybko wymyślić.
Ale nie
musiałam palić twojego ojca, dodałam w myślach. Wiele już razy zastanawiałam
się, czy ktoś zginął tego dnia w płomieniach. Chociaż nie powinnam myśleć w
taki sposób, to i tak liczyłam na to, że wszyscy spłonęli.
Dlaczego cały
czas czułam taki gniew?
Z rozmyślań
wyrwało mnie ukłucie bólu. Ian zawiązywał opatrunek, a to oznaczało koniec
tortur. Uniosłam dłonie do twarzy. Pod warstwą materiału kryła się spalona
skóra, z ran wylewała się krew i ropa. Chociaż minęły już prawie dwa tygodnie
od tego wydarzenia, ja wciąż nie mogłam brać niczego w ręce. Czułam się
okropnie upokorzona. Jadłam i myłam się z pomocą Iana, a on okazywał mi wciąż
nienaganną cierpliwość. Jedyną rzeczą, w której on mi nie pomagał (chyba
prędzej bym umarła), było chodzenie za potrzebą. Dłonie niewyobrażalnie mnie
piekły przy każdym poruszeniu palcem. Już teraz byłam pewna, że nigdy nie
odzyskam pełnej władzy w rękach. Nigdy nie będę mogła walczyć bez grymasu bólu.
Delikatnie, opuszkami palców, dotknęłam blizn
na policzkach. Pozostały mi po pamiętnym ataku Cieni, kiedy to po raz pierwszy
i do tej pory ostatni użyłam ognia. Iskry wydobywające się z moich oczu
wypaliły niewielkie dziury na twarzy. One również miały zostać na zawsze, lecz
nie chciałam się ich pozbywać. Miały mi przypominać o tym, co narobiłam.
Ian ujął
delikatnie moją dłoń i odciągnął ją od twarzy. Spojrzał mi w oczy. Próbował
pocieszyć bez używania słów, ale jak mógł tego dokonać? Ścigali nas
jednocześnie Obrońcy i Cienie, nie mieliśmy się do kogo zwrócić. Naszym jedynym
tropem było Redrock, rzekoma siedziba dezerterów. A co jeśli wcale ich tam nie
ma? Co zrobimy? Gdzie pójdziemy?
Wyrwałam swoją
dłoń z delikatnego uścisku Iana. Krzyk podszedł mi do gardła, ale szybko go
stłumiłam. Nie potrzebowałam pomocy. Doskonale sobie radziłam, a to były tylko
zadrapania. Wcale nie czułam się jak w klatce, choć świat stał teraz przede mną
otworem. Poczułam łzę, spływającą mi po oszpeconym policzku.
– Kala…
– A jak się goi
twoja rana? – przerwałam mu. Ciągle unikałam rozmów o poważnych sprawach. Przez
ponad tydzień udało nam się jedynie porozmawiać o celu naszej podróży. Reszta
to tylko nic nie wnoszące obserwacje, czasami kąśliwe uwagi. Nie rozmawialiśmy
dużo, a ta cisza była moją decyzją. Chciałam wyjaśnić Ianowi kilka spraw, ale on
cały czas nie wiedział, co się ze mną dzieje. Ufał mi i dbał o mnie, a ja cały
czas chowałam się przed nim, bałam zdrady z jego strony. Ale czy nie udowadniał
mi każdego dnia, że jest prawdziwie moim przyjacielem?
– Ma się coraz
lepiej. Tym razem nie odwrócisz mojej uwagi – odpowiedział, nawet nie
spoglądając na swoje ramię, które nieszczęśliwie pocięłam, gdy zabierał mnie do
więzienia.
– Od czego?
– Nie udawaj
głupiej. Od dwóch tygodni błądzimy po lesie, a ja cały czas nie mogłem zebrać w
sobie odwagi i powiedzieć ci… – zaczął mówić, wciąż przede mną klęcząc.
Odwróciłam wzrok od jego twarzy.
– Nie chce o
niczym z tobą rozmawiać. To moja bitwa, nigdy nie prosiłam cię, byś ze mną
gdziekolwiek szedł – fuknęłam. Choć nie patrzyłam mu w oczy, wyczułam, że się
zdenerwował. Wstał z klęczek i teraz patrzył na mnie z góry.
– A więc tak
odwdzięczasz mi się za te wszystkie dni? Prawda, o nic mnie nie prosiłaś, ani
ja niczego ci nie obiecywałem, ale musisz zrozumieć, że teraz tworzymy drużynę.
Mówisz tak, jakbyś chciała, żebym cię tutaj zostawił. Co byś wtedy zrobiła? Jak
zwalczyłabyś zło, czekające na ciebie w Vernas?
– Może wcale
nie chciałabym z nim walczyć? – mruknęłam pod nosem.
– A więc tego
chcesz – samotnej, żałosnej śmierci? W takim razie moja obecność tutaj jest
zbyteczna – rzekł i odwróciwszy się na pięcie, poszedł przed siebie wzdłuż
rzeki.
– Ian, ja… –
powiedziałam, ale on już mnie nie słyszał.
Dlaczego ja
zawsze mówiłam takie głupoty? Krzywdziłam swoim zachowaniem Iana, który był
ostatnią osobą, jaka mi na tym świecie została. Chciałabym mu zaufać, ale byłam
na to zbyt słaba. Musiałabym otworzyć swoje serce i wylać z niego wszystkie
lęki i zmartwienia. Chciał ode mnie uzyskać tylko jedną, poważną rozmowę o tym,
co wydarzyło się w obozie. To nie było tak wiele.
Wstałam i
ruszyłam w ślad za nim. Strumień szumiał po mojej prawej stronie. Szliśmy tędy,
aby zawsze mieć łatwy dostęp do wody, a las rosnący tuż obok stanowił dobrą
ochronę zarówno przed Obrońcami, jak i Cieniami. Stał wpatrzony w odległe góry,
ku którym zmierzaliśmy. Tam znajdowało się Redrock.
– Całkiem ładny
widok – stwierdziłam, stojąc tuż przy nim. Swoje niesprawne dłonie ostrożnie
trzymałam przed sobą.
– Chciałaś
porozmawiać ze mną o widokach? – prychnął, chociaż wiedziałam, że wcale nie
jest zły. Między nami na chwile zapanowała cisza. Prawie już do niej
przywykłam. – Chciałbym, żebyś mnie posłuchała. To dla mnie bardzo ważne.
Kiwnęłam głową.
Byłam wdzięczna, że nie gniewał się na mnie za moje wcześniejsze słowa.
Wiedziałam, że go zraniły. Czułam to, choć nie okazał tego w żaden sposób.
– Wiem że na
początku nie było między nami dobrze. Widziałem w tobie samo zło i wiem, że się
myliłem. Robiłem, co musiałem. Zawsze taki byłem, ale w pewnym momencie…
Przestałem cię nienawidzić. Czułem, że nie zrobisz nic złego, że prawdziwie
stałaś się Obrończynią, a twoje intencje były czyste. Czułem się szczęśliwy,
przebywając z tobą i twoją siostrą. A potem wszystko zaczęło się psuć.
– Ian, to moja…
– chciałam wyrazić cały swój żal, ale on mi na to nie pozwolił.
– Proszę, nie
przerywaj mi. Chciałbym po prostu wszystko teraz wyjaśnić. Wszystko zaczęło się
psuć, kiedy oberwałaś na tej cholernej akcji… Pędziłem jak szalony, prawie
zabijając konia, żeby zawieść cię do obozu. Nie darowałbym sobie, gdybyś przeze
mnie umarła. Tak, przeze mnie. Zostawiłem cię z tyłu, chociaż wiedziałam, że
nie jesteś jeszcze gotowa. Dotknięcie przez Cienia powinno cię zabić.
Przeżyłaś, ale ja nie mogłem na ciebie patrzeć. Bo twój stan, ta choroba, była
wyłącznie moją winą. Potem uciekła Pheobe. Gdy poszłaś jej szukać, straciłem
was obie. Nie widziałem mojej siostry od tak dawna… Następne były płomienie i
mała Ava… – Przerwał na chwilę. Nie pomyślałam o tym, że być może on się z nią
związał. Zawszy myślałam wyłącznie o sobie. Chciałam coś powiedzieć, ale bałam
się wchodzić mu w słowo. – Tak bardzo chciałem ci pomóc, udowodnić, że ja… że
cię… Że naprawdę jesteś moją przyjaciółką, ale ty byłaś od tamtego zdarzenia
taka daleka, jakby w innym świecie. Chciałem ci jakoś pomóc, ale jak mogłem to
uczynić, zawodząc cię wcześniej tyle razy? Potem nastąpiła moja nieszczęsna
decyzja o zaprowadzeniu cię przed Isthe. Dlaczego nie mogłem dostrzec jego
okrucieństwa wcześniej? Dlaczego obudziłem się tak późno? Chcę, abyś wiedziała,
że żałuję wielu rzeczy, ale nigdy tego, że jestem teraz z tobą. Choćbyś się
opierała, to czuję w głębi serca, że jestem ci teraz potrzebny. Nawet jeśli tak
w rzeczywistości nie jest, to nie zostawię cię tutaj. Nie pozwolę zranić cię
kolejny raz. Bo jesteś… dla mnie ważna.
Moja dłoń
delikatnie drżała, gdy przyłożyłam ją do ust. Kilka łez spłynęło mi po twarzy.
On zawsze chciał dobrze, nigdy nie pragnął mnie krzywdzić, a ja próbowałam mu
się odpłacać za jego nieumyślne błędy. Ian przez cały ten czas cierpiał równie
mocno. Zachowywałam przed nim miliony tajemnic. Nie odezwałam się do niego,
tylko w ciszy rozważałam to, co mi powiedział. Pomimo tego, że wyrządziłam tyle
zła przed naszym pierwszym, a zarazem drugim spotkaniem, on wciąż chciał o mnie
dbać. Poczułam mrowienie na ramionach. Po tylu dniach żałoby w końcu poznałam
prawdę – nie byłam sama. Wciąż była jeszcze jedna osoba, na którą mogłam
liczyć. Jak mogłam uważać, że jest inaczej? Co mógłby zyskać poprzez pomaganie
mi w tych trudnych chwilach? Nie mogłam zagwarantować mu niczego, prócz
kolejnych cierpień i zmartwień, a mimo to stał obok mnie, patrząc się
niewidzącym wzrokiem w dal.
Nie
zasługiwałam na takie słowa i na takie traktowanie. Płakałam dalej, ale teraz
było to już czymś więcej, niż tylko wzruszeniem wywołanym przez nagły impuls.
Łzy lały się po moich poranionych policzkach ze wstydu. Obezwładniał mnie,
czułam fizyczny nacisk na klatkę piersiową, a to utrudniało mi oddychanie. Nie
wierzyłam, że mógł o mnie tak myśleć. Moje niedojrzałe zachowanie jedynie
powinno umacniać go w przekonaniu, że jestem złym człowiekiem.
A co jeśli jego słowa są fałszywe? –
syknęła Qeten, zatruwając moje myśli jadem. Łzy przestały płynąć. Poczułam moc
płynącą od swojej ciemnej strony, traciłam nad nią kontrolę. Kiedy emocję
zaczynały rządzić, ona przejmowała pałeczkę. Spojrzałam zimno na Iana, choć to
już dłużej nie były moje oczy. Qeten wreszcie ruszyła z całą swoją mocą. Nie
zamierzała oddać zdobytego ciała bez walki.
– Ianie. – W
moim głosie zabrzmiała lodowata pewność siebie. Wiedziałam, co się za chwilę
stanie. Qeten nie chce litości, nie chce miłości. Starałam się z nią walczyć,
oderwać jej myśli od swoich, lecz byłam zbyt słaba. Powinnam była przewidzieć
już wtedy, że nie dam jej rady. Byłam w końcu tylko człowiekiem, bez żadnego „nad”. Moje dłonie drżały z wysiłku, kolana
obijały się od siebie. Lecz z ust wciąż wypływały pozbawione emocji słowa,
których Ian nigdy miał nie zapomnieć. – Nie pragnę litości. Pragnę jedynie
zemsty. Zemsty na wszystkich, którzy kiedykolwiek przyczynili się do mojego
upadku, a był nim koniec mojej siostry. Rozniosę w proch całą ziemię, ale
dostanę się do Stolicy. A wtedy uwolnię swój ogień i nikt się przed nim nie
schowa. Nawet ty, Ianie. I nie pomogą ci w tym piękne słowa. Równie poruszające,
co fałszywe. – Na moje usta wkradł się powoli uśmiech, który nie miał w sobie żadnego
ciepła. Nie przestawałam walczyć z Qeten, która bredziła okropne rzeczy. Moja
dłoń powoli unosiła się do ust. Zła strona słabła. – Nie musisz składać
kłamliwych obietnic. Nie udawaj skruchy. Nie po słowach będą cię sądzić, lecz
po czynach. Moje dłonie nie są już dłużej moją słabością, lecz będą dowodem… IAN.
POMOCY – wychrypiałam, skupiając całą swoją wolę na tym, by ta złośliwa jędza stworzona
przez Eunuel w końcu się zamknęła. Dłoń dotknęła twarzy. Zaczęłam drapać nią
usta, aby w końcu zszedł z nich ten diabelski uśmiech. Upadłam na kolana, na
przemian krzycząc i śmiejąc się.
Ian odsunął się
o krok i rozejrzał wokół. Ostatni promień słońca schował się za górami. Zobaczyłam
przez chwilę strach na jego twarzy, ale nie mogłam się na nim skoncentrować, bo
moje własne dłonie biły obolałą twarz.
– Nie stchórz
teraz. Pomóż mi do cholery – wrzasnęłam dziko, gdy poczułam przewagę nad Qeten.
Nie była już tak silna. Była tylko sztucznym tworem, a ja byłam prawdziwa. To
moje ciało, a ona próbowała je opętać. Ale ja też zaczynałam słabnąć.
– Co mam robić?
– spytał sam siebie, bo ja nie mogłam mu odpowiedzieć. Zacisnęłam usta z całej siły,
aby jej słowa się z nich nie wydostały.
Co za bałagan… – pomyślałam w tym samym
momencie, w którym Ian z całej siły przyłożył mi konarem w potylicę.
***
Zimne usta na
moich ciepłych wargach. Dłonie niczym lód na rozgrzanej skórze. Jego chłód tłumiący
mój wewnętrzny ogień.
Otworzyłam
oczy. Znów byłam w komnacie Itzala. Dawne wspomnienie ożyło na nowo.
Długo nie
mogłam dojść do siebie po tym, jak Itzal zatrzasnął za sobą drzwi mojej
komnaty. Czułam na ustach zimno jego warg i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że
moje usta powoli zamarzają. „Pamiętaj o
mojej propozycji”. Rozważałam ją w swoim sercu. Zrobiłam pierwszy krok i
nie miałam zamiaru cofać się wstecz.
Zawołałam
służkę, której poleciłam przekazać wiadomość do samego króla. Gdy zamknęła
drzwi, zaczęłam się przygotowywać. Choć początkowo zraziła mnie jego reakcja,
teraz na nowo poczułam determinację. Czekałam.
Gdy drzwi się
otworzyły byłam gotowa. Pozostałość ludzkiej mnie drżała z obawy przed odrzuceniem.
Nowa ja nie bała się niczego.
Itzal zmienił
się w kamień, gdy tylko wkroczył do mojej komnaty. Drzwi cicho skrzypnęły, gdy
delikatnie je za sobą zamknął. Zobaczyłam przez moment zaciekawione spojrzenia
strażników. Oczywiście, że byłam gotowa na obserwatorów. Jego zdeformowana
twarz przybrała dziwny wyraz. Król najwidoczniej dawno nie widział nagiej kobiety
w całej swej okazałości. Chociaż kto go tam wie. Podparłam głowę na dłoni i spojrzałam
na niego spod zmrużonych lekko powiek.
– Wiem, wiem.
Nie taka miała być umowa. Albo zostaję królową, albo stracę całą twoją miłość,
ale cały problem polega na tym, że nie chcę żadnej z tych opcji. – Powoli
wstałam z łózka i skierowałam się w jego stronę. Porzuciłam niepewność siebie.
W tyłach swojej świadomości wciąż wiedziałam, że nie jestem piękna. Zbyt wygłodzona
i poobijana za sprawą wojny. Zostawiłam tę myśl za sobą. – Mam lepszą
propozycję. Na cóż potrzebna ci królowa? Ten świat od dawna wie, że nie
potrzeba małżeństwa, by kobieta grzała łoże mężczyzny. – Zimna dłoń na ciepły
ciele. – Lepiej będzie tak. Ja będę mieć walkę, ty będziesz mieć mnie. Czyż
taki układ nie będzie o wiele bardziej zadowalający?
Wiedziałam, że
właśnie uwłaczam jego godności. Król pragnął żony, nie kolejnej kochanki. Lecz
on przy pierwszym spotkaniu wyjawił mi, że nie jestem zwykłym nad-człowiekiem.
Jego surowa mina zaczynała burzyć moją pewność siebie. Czekałam na jego reakcję.
Król Cieni
odpowiedział mi pocałunkiem.
W taki sposób
Qeten przeżyła pół roku swego życia. Za dnia na polu bitwy, przelewając krew
niewinnych istot, w nocy zaś w łożu Króla Vernas, który w zamian za ciepło jej
ciała wyjawiał sekrety, których obiecała nigdy nie zdradzić. I nigdy nie zdradziła.
Te wspomnienia zagrzebałam w sobie najgłębiej, bo stanowiły najmroczniejszy
okres w moim życiu. Nigdy nie zapomniałam tego chłodu, któremu towarzyszyły
jego zdeformowane oczy. Bo była w nich miłość. Nie taka, którą mąż kocha żonę, lecz
taka, którą darzy się swój ulubiony przedmiot.
***
Obudziłam się
ze snu, będącego wspomnieniem. Najpierw poczułam swąd palonej trawy, potem
otworzyłam oczy. Leżałam obok Iana. Siedział i patrzył na drugi brzeg rzeki, na
którym przed chwilą jeszcze staliśmy. Las stanął w ogniu.
Mocne, złe
przeczycie zmusiło mnie do spojrzenia na swoje włosy. Wśród czerni dostrzegłam
cienki, biały kosmyk. Zaklęłam w duchu. Cóż, przynajmniej znów byłam sobą.
– Gratulacje.
Właśnie udało ci się znów użyć ognia – odezwał się Ian, wpatrując się w
płomienie. Jego twarz była lekko osmalona. – Czy możesz mi powiedzieć, co to właściwie
było?
– Wiesz, to bardzo
długa historia.
– A my mamy
dużo czasu. Chyba najwyższy czas, abym dowiedział się, co jest z tobą nie tak.
Nie możesz dłużej zwlekać. Właśnie na własnej skórze doświadczyliśmy, jak
kończą się tajemnice.
– Hm… Więc może
zacznijmy od tego, że mamy kompletnie przejebane – powiedziałam, a Ian położył
się obok mnie w stosownej odległości.
***Od czego by tu zacząć? Ehh, powroty są takie trudne. Nie. Nie poprawiłam poprzednich rozdziałów. Przed poprawianiem chciałam zrobić sobie krótką przerwę, która zmieniła się w bardzo długą przerwę. Tak długą że miałam już nie wracać. Ale zjawiła się pewna osoba, która powiedziała "Nie poprawiaj, jeśli to nie na twoje siły". Więc nie poprawiłam. Zostawiłam ten syf w niezmienionej formie i chcę tylko dobrnąć do końca tej historii i już nigdy nie przeżywać jej na nowo. Nie podoba mi się ten rozdział. Wcale a wcale. Chciałam w drugiej części pisać nie na czas, lecz na jakość. Nie wytrzymałam w swoim postanowieniu. Znowu jest tak jak dawniej: do dupy. Tym bardziej jest mi przykro dodawać ten rozdział, gdyż wiem, że ostatni Wam się spodobał. Ten nie jest już taki dopracowany. Jest do dupy i ja zdaję sobie sprawę, że dużo więcej mogłam wycisnąć z tych zdarzeń. Dodaję ten rozdział wyłącznie dlatego, że jest mi wstyd. Tak dawno nic nie było... Cholera, w tym momencie jest mi ogromnie przykro. Mam nadzieję, że ekipa została i nadal ktoś pamięta o tym blogu. Albo może lepiej nie. To chyba źle, że ktoś to przeczyta. xDBerwarna
10 godzin i 50 minut do matury, a ja zamiast czytać o Gombrowiczu i Witkacym, znów czytam u Ciebie. NO ALE CO PORADZIĆ, TO JUŻ UZALEŻNIENIE! <3
OdpowiedzUsuńWypiłam cztery kawy, także odpuszczę sobie należyte komentowanie (wpadnę wkrótce, możliwe że trzeźwa) ale czułam wewnętrzną potrzebę zaznaczenia wszem i wobec, że: JESTEŚ GUPIA I ZASŁUŻYŁAŚ NA SOLIDNEGO KOPA W DUPSKO. Przestań marudzić, synek, bo za młoda jesteś. Nie przystoi ci takie zrzędzenie.
LKF
"W taki sposób Qeten przeżyła pół roku swego życia. Za dnia na polu bitwy, przelewając krew niewinnych istot, w nocy zaś w łożu Króla Vernas, który w zamian za ciepło jej ciała wyjawiał sekrety, których obiecała nigdy nie zdradzić. I nigdy nie zdradziła. Te wspomnienia zagrzebałam w sobie najgłębiej, bo stanowiły najmroczniejszy okres w moim życiu. Nigdy nie zapomniałam tego chłodu, któremu towarzyszyły jego zdeformowane oczy. Bo była w nich miłość. Nie taka, którą mąż kocha żonę, lecz taka, którą darzy się swój ulubiony przedmiot..."
UsuńSkrolując stronę w górę znów trafiłam na ten fragment i aghhhhh. CIARY.
Och, pięknie. Pisałam komentarz przez piętnaście minut, ale przez mój zjebany Internet wszystko straciłam.
UsuńZawsze to samo, cholera. ZAWSZE.
Dobra, przeszło mi. Witam ponownie. Tym razem skopiuję komentarz przed publikacją, co by oszczędzić sobie nerwów.
Lubię Iasia. Iaś jest uroczy. Ale niestety nie widzę go z Kalą. Bo, jakby nie patrzeć, ja już wcale nie widzę Kali, a zwyczajnie Qeten. A jak Qeten, to tylko i wyłącznie Itzal. Ja wiem, że to chore, a z Króla jest kawał skurwiela, ale... No kurde, od zawsze miałam słabośc do czarnych charakterów. Cytat, który przywołałam już wyżej, idealnie opisuje chorą zależność między Itzalem a Q. Niemniej jednak ja nadal ich shippuję. Cholera.
A, póki pamiętam. Mogę wydrukować widoczny wyżej cytat i wytapetować nim sobie główną ścianę w nowym mieszkaniu? A najlepiej od razu całą sypialnię? UWIELBIAM GO. Przechodzą mnie ciary, ilekroć go czytam. Jest idealnym podsumowaniem relacji Q-I. A, jakby nie patrzeć, dla mnie właśnie tych dwoje nadaje charakteru tej historii. Ich chora, spaczona miłość bez miłości jest... Boże, brak mi słów. Uwielbiam to. Prawdopodobnie nieświadomie wykreowałaś wątek miłosny, który jednocześnie obrzydza i pociąga. A może to tylko ja mam takie odczucia...
"Qeten nie chce litości, nie chce miłości." Achhh kobieto, co ty ze mną robisz...
Polsatowanie w zakończeniu. Ach, ty przebrzydła bestio! Nie lubię, baaardzo nie lubię!
Reasumując ten mój chaotyczny wywód (jestem po maturze z matmy, musisz mi wybaczyć) cieszę się, że wróciłaś. I mam nadzieję, że teraz, gdy nareszcie przyjdą wakacje a Ty po egzaminach dodatkowo zyskasz trochę więcej czasu, znajdziesz chwilę, by dokończyć tę opowieść. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla mnie. Bo to jest naprawdę dobre, nawet jeśli Ty nie jesteś jeszcze w stanie, by to dostrzec.
LKF,
Twoja stara i zdziadziała bff
O_o
OdpowiedzUsuńMnie tu jeszcze nie było?! Biję się w pierś i niedługo (mam nadzieję) wracam z moją paplaniną!
Wyczekuj mnie! :3
Niestety będę pisać na raty... wyszłam z wprawy z komentowaniem - przepraszam.
UsuńRozdział był... dobry. :) mimo tego co Ty o nim myślisz, wyszedł dobrze. Szaleństwo zaczyna brać górę nad Kalą, a mi się to podoba. XD