ROZDZIAŁ 4
KALA
Pokiwał
głową, słysząc moje słowa. Zachowywał się, jakby już to wszystko wiedział.
– A ty w
co wierzysz? – zapytał. Wydawało się, że informacja ta nie robi na nim żadnego
wrażenia.
– Nie
wiem. Nie wydaję mi się, że mam na to jakikolwiek wpływ. Nieważne, co zrobię,
wszystko, co się stanie, zostało już zaplanowane.
– Mówisz o
przeznaczeniu?
– Mówię o
ludziach, którzy kierują wielkim światem i już dawno zaplanowali wszystko, co
mnie dotyczy. Nie przeżyję tej wojny.
– Skąd
możesz to wiedzieć? Zawsze masz wpływ na swoją przyszłość, nieważne, co mówił
ci Itzal. Przez setki lat nasiąknął jadem, być może sam zaczął wierzyć w swoje
kłamstwa.
– Wiem, że
nie przetrwam, bo powiedzieli tak Władcy. Jemu nigdy w pełni nie wierzyłam,
nawet gdy mną kierował. Wszyscy widzą, że jest niezrównoważony, a przez to
jeszcze bardziej niebezpieczny. Władcy żyją naprawdę. Choć ich nigdy nie
widziałam, wiem to na pewno. Wspierają Itzala, wiedzą, że wygra. – Zmarszczyłam
brwi. Spojrzałam w jego brązowe oczy, przyglądał mi się uważnie. – Dlaczego
walczycie, Itshe? Dlaczego nie rozkażesz im stąd uciec, daleko, za Złote Morze?
Zmuszasz ich do walki, choć wszyscy będą musieli zginąć.
Uniósł
jeden kącik ust w uśmiechu.
– Nie
przegramy, Kalo. Ty tego nie widzisz, straciłaś nadzieję, ale dopóki żyją
ludzie, którzy pamiętają, nie uciekniemy. Nigdy nie opuścimy Vernas. Już wiele
razy uzurpatorzy chcieli nas wszystkich zamordować, a jednak żyjemy.
– Chcesz
zasiąść na tronie?
– Tak –
powiedział po prostu i ze skromnych uśmiechem oddalił się, pozostawiając mnie z
wymalowanym na twarzy zaskoczeniem. Nie zdziwiła mnie ta odpowiedź, pomimo
tego, że nie nosił korony, wyglądał i zachowywał się jak król. Jego spojrzenie
sprawiało, że nikt nie mógłby skłamać, postawa wzbudzała szacunek. Mimo
wszystko poznałam tę brutalną prawdę – Obrońcy nie walczyli dla siebie, tylko
przede wszystkim dla niego. Nigdy o nich nie dbał, chciał tylko osiągnąć swój
cel. Moje zaskoczenie było spowodowane tym, że tysiące ludzi widzą w nim
bohatera, który zbawi świat, a nie kolejną osobę, która chce tylko władzy.
Po chwili
poszłam do domu, gdzie właśnie domownicy czekali na mnie z obiadem. Nie pytali,
wystarczyło, że widzieli mój wyraz twarzy. Do końca dnia nie odzywałam się zbyt
wiele. Ian i Robert musieli się zbierać na kolejną nocną wyprawę, Pheobe
siedziała ze mną do późna przy stole, ucząc geografii Vernas. Ledwo potrafiłam
czytać, a co dopiero znać takie rzeczy. Pierwszy raz słyszałam o tych
miejscach, kojarzyłam niektóre z bajek i legend. Obrońcy mieli swój obóz na
Smoczym Półwyspie.
Położyłyśmy
się spać bardzo późno, ponieważ biedna Pheobe nie mogła mnie niczego nauczyć,
byłam okropna w zapamiętywaniu tych dziwnych nazw. W najbliższym czasie miałam
zacząć uczyć się historii Vernas, co napawało mnie jeszcze większym lękiem.
– Kala,
wstaje słońce. Obudź się – mówiła spokojnych, cichym głosem. Jęknęłam głośno.
Kolejny dzień ćwiczeń, w którym Ian będzie mi nieustannie przypominał, że
jestem do niczego. Usiadłam powoli na łóżku.
– Następny
dzień tortur? – stęknęłam, opuszczając nogi na podłogę. – Ian już pewnie czeka?
Pokręciła
głową i przygryzła wargę.
– Jeszcze
nie wrócili.
Wstrzymałam
na chwilę oddech. Podróż za dnia była niebezpieczna. Łzy w kącikach jej oczu
uświadomiły mi, że mogą nie wrócić. Dotknęłam dłoni Pheobe. Choć ja ich nie
znałam, wiedziałam, że to dobrzy i wartościowi ludzie, którzy wiele dla niej
znaczą. Nie powinna się zamartwiać, widziałam, co potrafią. Widziałam, jak
wielki ból odczuwała za każdym razem, gdy musieli wyjeżdżać i walczyć. Życie
Obrońcy polegało na poświęceniu, przez cały czas. Itshe nakazywał im jeździć po
każdą zbłąkaną duszę, gdyż potrzebował ludzi i informacji. Nie chciałam się
martwić, Ian świetnie radził sobie z nad-ludźmi, widziałam to na własne oczy, a
jego nauczyciel musiał być jeszcze od niego lepszy.
– Wrócą –
powiedziałam. Byłam pewna, że tak będzie. Blondynka pokiwała głową.
– Dziś
poćwiczymy razem. Przygotuj się, ja nie będę się z tobą obchodzić tak
delikatnie jak Ian.
Zaśmiała
się smutno, gdy wychodziła z mojego pokoju. Ubrałam się w jej strój, związałam
włosy kawałkiem skóry. Z lekkim wahaniem chwyciłam mieczyk, służący niegdyś do
zabijania Obrońców.
Pheobe nie
żartowała mówiąc, że Ian w porównaniu z nią był delikatny. On tłumaczył, ona
krzyczała. Miałam nadzieję, że to jednak młody Obrońca zostanie moim
nauczycielem. Kolejny raz położyła mnie na ziemi. Nie myślała nawet o dawaniu
forów. Rozłożyłam ręce i nogi, jęknęłam głośno, czując, że boli mnie już
wszystko.
– Może
przerwa? – poprosiłam.
– Nie –
odpowiedziała twardo.
Zrozpaczona
uklękłam przed nią, wyciągnęłam drżące ręce przed siebie. Spojrzałam na nią
błagalnie. Biła mnie już cały dzień, bez litości. Byłam zmęczona, ale przede
wszystkim głodna.
– Nie
patrz się tak na mnie – mruknęła, mrużąc oczy.
– Proszę!
– krzyknęłam głośno, upadłam do jej stóp. Chwyciła moją dłoń i próbowała mnie
podnieść, ale ja wczepiłam się w jej kostkę. Moja desperacja była tak wielka,
że zaczęłam skomleć, w końcu Pheobe się przewróciła, opadając tyłkiem na
ziemię. Westchnęła, jej włosy długie do ramion przykleiły się do twarzy.
– No
dobra. Wygrałaś.
Zaprowadziła
mnie do domu, dała jeść. Byłam szczęśliwa, jak nigdy w życiu. Gdy rozłożyłam
się na krześle, klepiąc pełny brzuch do domku wpadł Ian. Znowu na jego widok
wrzasnęłam, może dlatego, że tym razem wyglądał jeszcze gorzej. Pheobe rzuciła
mu się w ramiona. Śmiała się radośnie. Zaraz po nim pojawił się Robert, który
wcale nie wyglądał lepiej. Krew, pot i brud pokrywały ich ciała w takim
stopniu, że trudno było ich rozpoznać. Na policzku Iana widniała głęboka,
krwawiąca rana. Wiedziałam, że zostanie mu blizna. Włosy były pozlepiane,
skrzywił się, gdy jego siostra go objęła, musiał doznać wielu ran.
Odkleili
się od siebie. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się szerzej, na co ja uniosłam
jedną brew.
– Myślę,
że powinnaś pójść do namiotu Rady – powiedział tajemniczo. Wstałam od stołu,
przeszłam obok nich i wolnym krokiem udałam się do centrum obozu. – Właściwie,
to mogę pójść z tobą. – Podbiegł do mnie, wydawał się być bardzo zadowolony z
siebie i przyjaźnie do mnie nastawiony. Nie rozumiałam tej zmiany, coś
istotnego musiało się wydarzyć.
– Mogę
wiedzieć, co…?
– Nie będę
ci psuł niespodzianki – przerwał mi i dalej szedł w ciszy, prowadząc przez
zaułki. Ludzie oglądali się za nim, wyglądał naprawdę tragicznie, krew z rany
na twarzy ściekała na jego czarny strój.
– Nie
powinieneś zająć się tą raną? – spytałam. Robiłam się coraz bardziej
zaniepokojona jego radosnym zachowaniem. Z roztargnieniem dotknął policzka, po
czym machnął ręką.
– To nic
takiego. – Wskazał palcem duży namiot, który stał niedaleko – A, oto jesteśmy.
Byłam
jednocześnie przestraszona i zaciekawiona. Weszłam do środka. Tyłem do wejścia
stała niska dziewczynka, miała długie, potargane, brązowe włosy. Przy stole
siedział Itshe, starzec i kobieta, która patrzyła na nią bardzo sceptycznie.
Mała trzęsła się ze strachu. Słysząc, że ktoś wchodzi do środka, odwróciła się
na pięcie. Ian przepuścił mnie przodem, stanął kilka kroków za mną.
Dziewczynka
miała brudną buzię, nie poznałam jej od razu. Po chwili zasłoniłam usta dłonią.
– Kal? –
zapytała cieniutkim głosikiem. Gdy się odezwała, byłam już pewna. Kiwnęłam
głową. Mała rzuciła się na mnie, uklękłyśmy wtulone w siebie na ziemi.
Usłyszałam chichot Iana za moimi plecami.
– Moja
mała Avalyn – szeptałam w jej rozczochrane włosy.
GWEN
– Ginewra
Ross – przedstawiłam się, podając dłoń. – Mów mi Gwen.
– Pheobe.
– Blondynka uściskała moją rękę. Miała pogodny uśmiech. – Zawsze pomagam
nowicjuszom. Przez kilka dni będziesz musiała posiedzieć w ośrodku, później
przydzielą ci nauczyciela.
Dziś w
nocy przyjechali po nas Obrońcy. Po mnie i mojego tatę. Była z nimi jeszcze
mała, rezolutna dziewczynka, którą uratowali od spalenia na stosie podczas
Rytuału. Pochodziłam z bogatej rodziny, pieniądze pozwoliły nam ukrywać się przez
tak długi czas. To zadziwiające, że nawet podczas wojny ludzie chcą pomóc ci
tylko wtedy, gdy masz czym zapłacić. Na szczęście, Obrońcy tacy nie byli.
Dostałam
od Obrończyni nowe ubranie – spodnie i koszulę bez guzików, kobiety tutaj nie
nosiły sukien. Było mi w tym stroju bardzo niewygodnie, ale nie chciałam
narzekać. Dostałam nowe ubranie, jedzenie i schronienie. Nie mogłam oczekiwać
niczego więcej.
– Będę
musiała walczyć? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Tak,
wszyscy tutaj musimy to robić. Dla dobra kraju.
Wyczułam w
jej głosie niepewność, sama nie wierzyła w zwycięstwo, lecz wydawało się na
pozór, że jest wieczną optymistką, jak ja. Musieli być naprawdę zdesperowani,
że kazali walczyć również kobietą, z drugiej strony, w zastępach Itzala również
można było je zobaczyć.
– Czy
możliwe jest w ogóle zwycięstwo? – zapytałam.
Uśmiechnęła
się promiennie.
– Wiesz,
jest taka legenda, która mówi, że gdy nadejdzie noc pełna strachów i cieni,
zjawi się bohater, który przeciwstawi się nawet śmierci. Zwalczy istoty
ciemności, będzie jak płonąca pochodnia w mroku. Odzyskamy wolność, do Vernas
znów powróci szczęście.
– Wierzysz
w tę legendę?
Pokręciła
głową, ale nie przestałą się uśmiechać. Zaczęła obmywać moje rany, używała
piekącej maści. Byłam jej niezmiernie wdzięczna. Po chwili pojawił się młody
Obrońca. Gdy rozpoznałam w nim mojego wybawiciela, moje serce zabiło szybciej.
Wyglądał jak najprawdziwszy książę, był przystojny i odważny. Uśmiechnęłam się
najładniej, jak potrafiłam, ale patrzył się tylko na Pheobe. Teraz lepiej
mogłam widzieć jego rysy, bez brudu i krwi. Był niesamowicie dzielny, gdy
walczył. Prawdziwy bóg wojny.
– Kala
znalazła siostrę – oznajmił. Był wyraźnie zadowolony. – Masz ochotę ją poznać?
Blondynka
wstała jak oparzona. Roześmiała się cicho i klasnęła w ręce.
– Jasne! –
Już miała odejść, ale szybko się do mnie odwróciła. Zobaczyłam na jej twarzy
bezradność. – Niedługo wrócę, Gwen – obiecała i pobiegła za moim księciem.
Byłam rozczarowana.
KALA
Nie mogłam
oderwać od niej wzroku. Wydawać by się mogło, że człowiek przez pół roku nie
może się zbyt wiele zmienić. A jednak, moja mała Ava z każdym dniem stawała się
coraz bardziej piękna. Teraz, gdy już doprowadziła się do porządku, ubrała
letnią, lawendową sukienkę, a swoje włosy upięła w kok, wyglądała cudownie.
Była podobna do mnie, ale wydawała się być delikatniejsza. Światło zachodu
słońca zabarwiło jej skórę na złoty kolor. Moja buzia nie przestawała się
uśmiechać. Wciąż to do mnie nie docierało. Nie rozumiałam, jak to się stało, że
siostra, którą widziałam leżącą bezwładnie na ziemi, siedzi teraz obok mnie. Wydawało
się to być bardzo surrealistyczne. Jej usta nawet na moment się nie zamknęły.
– Cień
nigdy mnie nie dotknął, zemdlałam słysząc krzyk. Zabrali ciebie i rodziców, ale
mnie nie zabili. W nocy uciekłam do Bluerain, a tam udało mi się przyczepić to
grupy ludzi. Kolejne pół roku chowania się po wsiach i miastach. Pytałam o
ciebie, ale nikt o tobie nie słyszał. Chcieli już mnie spalić, byłam już
przywiązana do pala. Aż w końcu przybyli Obrońcy i przyprowadzili mnie do
ciebie. – Zmarszczyła brwi i odsunęła się ode mnie. – Dlaczego mnie nie
szukałaś?
Zachłysnęłam
się powietrzem. Poczucie winy. Znowu.
– Sama
odnalazłam się kilka dni temu. Byłam… Ja chorowałam, bo zmusili mnie do wypicia
Eunuelu. Przepraszam, nie chciałam tego.
Rzuciła mi
rozbawione spojrzenie.
– Ty
głupku! Oczywiście, że to nie twoja wina. Doskonale wiesz, że żaden Cień nie
chce być Cieniem. Nie możesz się obwiniać za coś, na co nie masz żadnego
wpływu. Nie przepraszaj, Kal.
Nic nie
powiedziałam, tylko ją przytuliłam. Tylko ona była tak dobra i ufna, że
uwierzyła mi od razu. Od środka rozpierało mnie takie szczęście, jakiego nigdy
sobie nie wróżyłam. Myślałam, że czeka mnie tylko smutek i żal, a otrzymałam
cudowny dar od losu – Avalyn. Moją małą siostrzyczkę.
Właśnie w
takim uścisku zastali nas Ian, który zdążył się ogarnąć i Pheobe. Zobaczyłam
ich dopiero po chwili. Usiedli na piasku, obok nas. Trwaliśmy tak w ciszy,
robiło się coraz zimniej, ale żadne z nas nie chciało iść.
– Kyle? –
zapytałam w końcu Avę, ale znałam już odpowiedź. Chciałam ją tylko usłyszeć.
– On nie
żyje – powiedziała cicho, bez żalu. Zdążyła już przywyknąć. Zadrżałam. Jak to
się mogło stać, że obie straciłyśmy wszystko? – Nie wiesz co się dzieje z Zoe
albo Willem?
Pokręciłam
głową w odpowiedzi.
– Kim
byli? – spytała Pheobe. Jej głos brzmiał życzliwie.
– Zoe
zniknęła kilka dni przed atakiem Cieni na Bluerain. To żona Kyle’a. Była w
ciąży. –Pheobe syknęła i spuściła głowę. Wszyscy rozpaczaliśmy, szczególnie mój
starszy brat, który stracił swoją nową rodzinę. Szukał jej przez tydzień,
później zaatakowały Cienie. Nie mógł dłużej tam zostać. – Will… był naszym
przyjacielem – skłamałam. Miałam wtedy już siedemnaście lat. Will był moim
narzeczonym. Nigdy go nie kochałam, tak jak powinnam kochać męża, ale był
dobrym człowiekiem i przyjacielem, poza tym nasza rodzina miała kłopoty z
pieniędzmi, a rodzice Willa mieli dużo do zaoferowania. Chciałam za niego
wyjść, byłabym szczęśliwa, a teraz za nim bardzo tęskniłam, tak jak za
wszystkimi.
Bardzo
tego nie chciałam, ale znowu zaczęłam płakać, Ava też. Przytuliłam ją do siebie
ponownie. Wyobraziłam sobie, że gdy ją wypuszczę, to zniknie jak piękny sen.
Ian i Pheobe byli wyraźnie zmieszani, ale nie odeszli, tylko siedzieli z nami
dalej.
– Ava nie
będzie z nami mieszkać, prawda? – zapytałam ich.
– Nie,
dostanie swojego nauczyciela. Będziecie mogły się codziennie widzieć –
wyjaśniła Pheobe. Przytuliłam ją mocniej, gdy się o tym dowiedziałam. Nie
chciałam jej wypuszczać, zostawiać znowu. Przeżyła, choć to graniczyło z cudem.
Wydawało mi się, że jej życie teraz jest kruche, nie chciałam pozwolić im jej
odebrać. Zamknęłam oczy. Musiałam. Nie mogłam robić awantury o to, że siostra
dostanie schronienie, a to czy będzie cały czas ze mną było na drugim planie. Zostaliśmy
nad jeziorem jeszcze długo, Ava pytała o obóz i zasady w nim panujące. Sama nie
do końca sama wszystko wiedziałam, zatem głównie odpowiadali jej młodzi
Obrońcy.
Odzyskałam cię, moja mała Avalyn. Nie pozwolę
cię skrzywdzić. – pomyślałam. Chwilę później wstaliśmy,
wróciliśmy do namiotu Rady. W obozie panowała wielka zawierucha. Wszędzie
ludzie ubrani na czarno biegali w różnych kierunkach. Pheobe wyjęła krótki nóż
i kazała iść powoli za sobą. Gdy przechodziliśmy obok jakiegoś mniejszego
namiotu, ktoś pociągnął mnie do środka. Za mną weszła moja siostra i Obrońcy. W
środku stali członkowie Rady – starzec i Itshe.
– O co
chodzi? – zapytał Ian.
Dowódcy
spojrzeli po sobie, mieli zatroskane spojrzenia. Starzec pokiwał w zamyśleniu
głową i powiedział:
– Alicea
wzniosła bunt przeciwko Itshe – wyjaśnił. Otworzyłam szeroko oczy, młodzi
Obrońcy wydawali się być równie zdumieni.
– Ilu
ludzi się zbuntowało? Czy ktoś zginął? – zapytała Pheobe, jak zwykle zmartwiona
o innych.
– Zmarło
trzysta osób. Alicea została złapana, jej buntownicy zamknięci w celach. Teraz
tylko po nich sprzątamy. Na szczęście, nic wam nie jest – znów odezwał się
starzec. Itshe stał nieruchomo, zaciskał w gniewie pięści. – Gdzie byliście?
Alicea… Ta kobieta z Rady.
– Nad
jeziorem, nic nie mogliśmy słyszeć – wyjaśnił Ian. Wydawał się być
niezadowolony z tego, że nie mógł pomóc. Buntownikom czy Itshe?
– Dlaczego
wszczęli bunt? Co się z nimi stanie? – Mój głos drżał, gdy mówiłam.
–
Przeciwko mojej decyzji w twojej sprawie, Calanthio Moon. – odezwał się w końcu
Itshe. Wciągnęłam powietrze przez zaciśnięte zęby. – Podburzyła ludzi zaraz po
twoim przybyciu. Nie byli zachwyceni przybyciem twoim ani twojej siostry.
Szukali was wszędzie, zabijali każdego, kto stanął im na drodze. Ich nienawiść
do nad-ludzi była tak wielka, że nie potrafili zobaczyć w tobie normalnego
człowieka, jakim jesteś. Wszyscy powoli zaczną to dostrzegać. – Zrobił przerwę,
by spojrzeć wymownie na Iana. – Jutro odbędzie się publiczna egzekucja. Będzie
ona nauczką dla tych, którzy będą chcieli kwestionować moje rozkazy, wydawane
na podstawie słusznych zasad. Przysiągłem ci, że nic ci się tutaj nie stanie –
ponownie zwrócił się do mnie. – Chcieli sprawić, że złamię moje przyrzeczenie.
Powinni wiedzieć, że moje reguły muszą być przestrzegane, a Alicea była tylko
nędznym zastępcą, dobrym wojownikiem, a nie przywódcą. Jestem ciekaw, co
myślała zabijając ludzi, u boku których niegdyś walczyła. Okazało się, że
nadzieja jaką w niej pokładałem była zbędna. Jutro, Calanthio, będziesz patrzeć
jak Alicea wisi, a jej ciało kołysze się na wietrze. Nie zawiedź mnie, tak jak
zrobiła to ona.
Wstrzymałam
oddech, gdy mówił z gniewem. Był królem, teraz to widziałam. Nie okazywał łaski
zdrajcom, którzy skrzywdzili jego ludzi. Byłam przede wszystkim przerażona, nie
tylko jego postawą i słowami, ale też tym, że w obozie kryją się moi wrogowie,
którzy będą chcieli mnie zabić lub skrzywdzić Avę. Mała płakała, więc objęłam
ją ramieniem. Ian i Pheobe stali jak wryci w ziemię, nie do końca wierząc w to
słyszą.
– Rada się
rozsypuje, jak widzicie – rzekł starzec. Był przeciwieństwem wściekłego Itshe,
ponieważ stał spokojny i niewzruszony. Zwrócił się do Iana: – Powiedz ojcu, że
od dziś on będzie nowym członkiem Rady, a ty prawowitym Obrońcą, z wszystkimi
należnymi ci przywilejami i obowiązkami. Pheobe i Kala od teraz będą pod twoją
opieką. Sam teraz będziesz musiał je chronić i dotrzymać przysięgi ojca,
dotyczącego ich bezpieczeństwa. Obie są uznawane za zdrajczynie, choć nimi nie
są. Wiem, że to trudne zadanie dla tak młodego człowieka jak ty, ale obawiam
się, że nikt nie będzie w stanie chronić ich tak dobrze, jak syn Roberta
Drowe’a.
Ian z
zaskoczenia cofnął się o krok. Nie wiedział, co ma powiedzieć, więc tylko
kiwnął głową.
– Wszystko
teraz się zmieni – powiedziała cicho Pheobe marszcząc czoło i wyszła z namiotu.
Nie wiedziałam, jak miałam zinterpretować jej reakcję.
– Avalyn
Moon, twoim nowym opiekunem będzie Itshe Hussain.
– O, kurde
– wymsknęło mi się i przyłożyła dłoń do ust. Ian skinął im głową i wyszedł.
Itshe machnął ręką, pozwalając nam za nim iść.
– No,
nieźle – podsumował. Był napięty jak struna, przerażony równie jak ja.
– Tak
bardzo mi przykro – powiedziałam, a on słysząc to odwrócił się i odszedł bez
słowa. Zawiodłam, nie robiąc nic złego, wysłuchiwałam tylko nowych nowin, które
wpierały mi, iż wszystko jest moją winą. Nie wiem, co było najgorsze. To, że
już nawet Pheobe nie będzie w stanie mi przebaczyć i już nigdzie nie znajdę
przyjaznej duszy, czy to, że moją małą Avę będzie uczył ktoś tak dziwaczny i
porywczy jak Itshe.
Zacisnęłam
pięści, próbując się uspokoić. Wyjaśnić, że nigdy nie chciałam nikomu nic złego
robić. Miałam dość tego, że wszyscy obwiniali mnie o zbrodnie, których sama
nigdy nie byłabym w stanie zrobić. Ciągle obrywałam za to, kim nie byłam. Nie
chciałam już być popychadłem ani biedną dziewczynką, którą przygniótł los.
Spojrzałam na Avę, posłałam jej pocieszające spojrzenie.
– Idź do
Itshe, mała – powiedziałam.
– Ale ja
nie chcę – wyszlochała. Nie mogłam patrzeć w jej oczy wypełnione strachem.
– Wiem. Po
prostu musisz to zrobić. Bądź dzielna.
Uścisnęłam
jej dłoń. Uspokoiła się trochę i weszła z powrotem do namiotu. Wstrząsnął mną
płacz. Dosłownie przed chwilą ją odzyskałam, a już musiałam oddać. Podążyłam za
nią, podeszłam do jej nowego nauczyciela.
– Ty
kazałeś Ianowi o mnie dbać – przypomniałam mu. Kiwnął głową, był już
spokojniejszy. – Teraz ja uprzedzam cię, że jeśli coś tej małej się stanie, to
własnymi rękami rozszarpie ci gardło i wyrzucę ciało do lasu, żeby zjadły je
dzikie zwierzęta. Niech ona tylko się poskarży, że chociażby łóżko jest
niewygodne, to uprzejmie ostrzegam, że nie będę już znosić waszych reguł i
przestanę się uporządkowywać. Nie wiem, dlaczego jestem ci potrzebna, Itshe,
ale musisz wiedzieć, że robiąc coś złego Avalyn, będziesz skazany na moją
zemstę. Nie wiem, może ucieknę. Ona ma być bezpieczna.
Itshe
uśmiechnął się, jego oczy były nieruchomo we mnie wpatrzone.
– Twoje
żądania są oczywiste, moja droga.
Kiwnęłam
głową. Uścisnęłam ramię Avy i pobiegłam za Ianem. Opierał się o drzewo
niedaleko swojego domu, miał spuszczoną głowę.
– Hej –
walnęłam, niezbyt wiedząc, co mówić. Nie poruszył się. – Możesz mi powiedzieć,
co myślisz.
Poprosiłam
o to, ponieważ poznałam go dopiero trzy dni temu. Nie wiedziałam, jak zareaguje
na takie wieści. Trzystu zginęło, kolejni jutro oddadzą życie podczas
egzekucji, jego ojciec staje się członkiem rady, on jest Obrońcą, który musi
brać odpowiedzialność za zdrajczynię. Niemal widziałam ciężar odpowiedzialności
na jego barkach.
–
Chciałbym tylko powiedzieć… – zaczął, wciąż stojąc do mnie tyłem. Westchnął. –
Po prostu, bez ciebie byłoby nam wszystkim łatwiej.
Powiedziawszy
to, odszedł w stronę domku, gdy zbliżał się do schodów, już niemal biegł. Drzwi
zatrzasnęły się za nim głośno. To była prawda. Nieszczęście przyczepiło się do
mnie i trafiało nie tylko mnie, ale także wszystkich wokół. Ukłuło mnie
poczucie winy, gdy zdałam sobie sprawę, że wewnątrz nadal czuję szczęście ze
względu na to, że Ava była cała i zdrowa. Nie byłam sama, już nigdy nie będę.
Nagle ktoś
złapał mnie od tyłu i pociągnął między drzewa. Mój krzyk się urwał, gdy jedną
dłoń przyłożył mi do ust.
–
Spokojnie, moja droga – szepnął. – Ja tylko chcę się upewnić, że w naszych
szeregach nie ma szpiega Itzala.
Powiedziawszy
to, przyłożył mi sztylet do gardła.
No... Cóż mogę powiedzieć. Porobiłam. Mówiłam, że dopiero się rozkręcam. Przysięgam, teraz trochę przystopuję, będę grzeczna. Wiem, że może nie powinnam tak pędzić. Siostra, bunt. W następnym rozdziale jestem już trochę bardziej ogarnięta. Znów, świetnie mi się pisało, ja po prostu nie lubię pitu-pitu i jadę z fabułą nie zważając na opisy... a wiem, że powinnam trochę zwolnić. I tab będzie, przysięgam.
Wyjaśnisz mi, co tu się dzieje? Dostałam jakiś inny rozdział czy coś? Ten gorszy, co by mnie do reszty dobić?
OdpowiedzUsuńTak, nabiję Ci masy komentarzy, ale jestem kuwa w takim szoku, że ojapierdole
OdpowiedzUsuńNom... to tyle ile zdołałam z siebie wykrzesać po przeczytaniu rozdziału. Akcja – wszędzie akcja, aż nie wiedziałam na czym się skupić. Nie rozwodząc się nad poszczególnymi scenami – całość wypadła bardzo dobrze. Kali należało się choć odrobinę szczęścia, a zdecydowanie odnalezienie siostry jest czymś takim. Choć w następnej chwili walnęłaś jej obuchem w łeb. :P
OdpowiedzUsuńKońcówka mocna. Wygląda na to, że nawet jej prywatny Obrońca się od niej odwrócił – przynajmniej w obecnym momencie. A na dodatek ktoś ją napadł, choć nie wiem czy to nie zbyt wyolbrzymione określenie, bo w sumie nic jej nie zrobił... na razie... ^^