ROZDZIAŁ 5
KALA
Okazało się
jednak, że nie złapano wszystkich buntowników.
Byłam tak
przerażona, że nie wiedziałam właściwie, co się dzieje. Kopałam i gryzłam,
starałam się krzyczeć jak najgłośniej. Napastnik ciągnął mnie coraz głębiej w
las. Wyrywałam się tak mocno, że sztylet, który był przyłożony do mojej szyi,
przeciął mi skórę. Zamknęłam oczy, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Nie tak umrę, powtarzałam sobie, nie tak.
Nagle
usłyszałam świst strzały i zanim zdążyłam pomyśleć, kto był strzelcem,
zobaczyłam Pheobe, która starała się celować w wyższego ode mnie buntownika,
ale ten schował się za drzewem. Oddychał ciężko. Nachylił się mi do ucha.
– Nie zabierzesz naszych tajemnic do Itzala – wyszeptał.
Ścisnął sztylet mocniej w dłoni, która zadrżała. Właśnie w tej chwili
z prawej strony ktoś na niego skoczył. Poczułam mocne uderzenie, upadłam na
ziemię. Widziałam, jak Ian i tamten mężczyzna walczą przez chwilę. W końcu
młody Obrońca przycisnął go do ziemi, Pheobe nigdzie nie było.
– Wszystko w porządku? – zapytał Ian, nie odrywając wzroku od
buntownika.
– Tak, nic mi nie jest – powiedziałam. Mój głos drżał. Objęłam
się ramionami, dopiero po jakimś czasie poczułam powierzchowną ranę na szyi.
Dotknęłam jej, zdałam sobie sprawę, że to ledwie zadrapanie. Mimo wszystko nie
mogłam uwierzyć, jak niewiele dzieliło mnie od śmierci w tym lesie. Czułam, że
tak nie mogę umrzeć, Itzal powiedział, że będzie to coś wspaniałego.
Odetchnęłam głęboko, przypominając sobie, że nie mogę być miękka, a takie
rzeczy będą się działy. Powinnam była sobie z nim poradzić, a nie szamotać się,
tracąc jedynie energię. Obiecałam sobie, że następnym razem wykażę się większym
opanowaniem.
Usłyszałam, że
ktoś nadchodzi. Spojrzałam na Iana, który nie tracił koncentracji, mocno
trzymając napastnika. Pokręcił tylko głową.
Okazało się, że
była to grupa Obrońców, na czele z Pheobe, którzy zabrali buntownika. Blondynka
mrugnęła do mnie i poszła z nimi. Wypuściłam głośno powietrze z płuc. Nowy
więzień Obrońców szedł spokojnie, nie oglądał się za siebie. Wydawało mi się
strasznym to, że poczułam radość na widok obrazu jego martwego ciała.
Wzdrygnęłam się.
Ian podszedł do
mnie, skinął głową, przekazując, abym szła za nim. Przeczesałam ręką włosy i
ruszyłam w stronę chatki.
– Nie powinien zostawiać cię samej zaraz po buncie – powiedział, ale
nie spojrzał na mnie. Nie było słychać w jego głosie żadnej skruchy.
– Nic nie szkodzi – odparłam cicho. – Co się teraz zmieni?
Pokręcił głową i wzruszył ramionami, nie wiedział, co powiedzieć. W
ciszy dotarliśmy do domku. Mój strach przerodził się w złość. Przechodząc przez
próg, zacisnęłam pięści. Ian działał mi na nerwy swoim beznamiętnym zachowaniem
bardziej niż cokolwiek innego na świecie.
– Przestań się w końcu na mnie obrażać. Ciągle zadzierasz nosa za coś,
czego nie zrobiłam. Nigdy nic nie zrobiłam! – wybuchłam. Chciałam wszystko w
końcu sobie wyjaśnić, być szczera. Koniec z dbaniem o swoją niewinność, której
i tak nikt by mi nie przypisał. Spojrzałam na sytuację chłodno i powiedziałam
wszystko, co od początku chciałam. – Nie chciałam złego dla nikogo, nie
chciałam pić Eunuelu, nie chciałam być nad-człowiekiem. O niczym tak nie marzę,
jak o powrocie do moich rodziców, do Bluerain. Kyle miałby syna lub córkę, ja
wzięłabym ślub, byłabym szczęśliwa. To nie moja wina, że Itzal chce dla siebie
wszystkiego, że otrzymał władzę, której nigdy nie powinien mieć. Kiedy wreszcie
popełnię jakiś błąd, który naprawdę był z mojej winy, wtedy z pokorą opuszczę
głowę i uznam, że zasługuję na takie traktowanie. A teraz? Jak mam naprawić
błędy innych, za które winicie mnie? Wiem, brakuje mi siły, aby walczyć z
ludźmi i z samą sobą. Jak mam ją zdobyć, skoro na każdym kroku mi ją
odbieracie?
Ian po moim wywodzie spojrzał mi tylko w oczy, były pełne bólu i
urazy. Skinął mi głową i poszedł do swojej sypialni. Wrzasnęłam i tupnęłam nogą
z bezradności.
– Okazuję się, że nie tylko mi brakuje siły, Ian. Obojgu nam jej
brakuje – krzyknęłam do niego, po czym zamknął za sobą drzwi.
Wściekła udałam się do swojego
pokoju. Nawet nie zamknęłam pokoju, rzuciłam się na niskie łóżko i zaczęłam
szlochać do poduszki. Nienawidziłam się za swój płacz i za to jak łatwo jest
mnie zranić. Chciałam, żeby od tej pory nie zależało mi na niczym oprócz Avy.
Gdzieś miałam już swoją godność i wszystkich Obrońców. W końcu się uspokoiłam.
Nawet byłam zadowolona z tego, że przez ściany Ian słyszał mój płacz. Być może
odezwała się w nim cząsteczka człowieczeństwa, która poczuła współczucie. Teraz
już mnie to nie obchodziło, będę zimna dla wszystkich tak jak on. Byłam uparta,
wiedziałam, że wszystko teraz się zmieni, a ja w końcu muszę się ogarnąć,
podnieść głowę do góry. Ostatni raz wspomniałam zbrodnie wykonywane u Itzala,
miłe dni w gronie rodziny i ogromny wstyd miażdżący mnie przez ostatnie kilka
dni. Odsunęłam to od siebie, zasłoniłam wysokim murem. Nie były mi potrzebne
lamenty i łzy. Już nie.
Siedziałam sztywno na łóżku, gdy do pomieszczenia weszła Pheobe.
– Jak się masz? – zapytała. Spojrzałam na nią, uniosłam jedną brew.
– A jak się mam czuć? Właśnie oskarżono mnie o zdradę. Cóż,
przyprowadziliście mnie, pozwoliliście mieszkać, a teraz próbujecie zabić –
wypomniałam z gniewem.
– To nie my przyłożyliśmy ci sztylet do szyi! – zaprotestowała,
unosząc dłoń do serca.
– Wy. Obrońcy – przypomniałam jej. – Itshe jest waszym panem,
wykonujecie jego rozkazy tak, jakby był królem. Czy oprócz niego ktoś tutaj
mnie chce? – zapytałam. Cisza okazała się wystarczająco wymowna. Pokiwałam
głową i położyłam głowę na miękkiej poduszce. Zastanawiałam się, kto je zrobił.
– Nie rozumiem, o co ci teraz chodzi. Myślałam, że już wszystko w
porządku, widzę, że płakałaś. Co się stało? – Zmarszczyła czoło.
Zaśmiałam się cicho.
– Właśnie jakiś wariat próbował mnie zabić. W sumie, może miał rację.
Spojrzała na mnie z wyrzutem i wyszła, a ja resztę dnia spędziłam na
łóżku, brudząc poduszkę swoją krwią. Nie chciałam jej opatrywać, wolałam, by
krwawiła. Szybko odtrąciłam poczucie winy za to, jak potraktowałam Pheobe,
jedynego Obrońcę, który starał się być dla mnie miły.
Następny dzień zaczęłam od umycia się. Zaschnięta krew ciężko
schodziła, ale jakoś dałam sobie radę. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jako
jedyna w obozie, ta rodzina miała normalny dom.
W domu zrobiło się pusto bez Roberta, który zapewne musiał odtąd mieszkać
niedaleko dużego namiotu Rady. Podczas śniadania panowała cisza, nawet rodzeństwo
nie rozmawiało między sobą. Po skończonym posiłku Pheobe poszła do centrum, Ian
został, aby przeprowadzić kolejny trening. Był oziębły, ja również. Widziałam,
że sprawia mu satysfakcję robienie ze mnie swojego worka treningowego.
Przynajmniej był łagodniejszy niż Pheobe. Z przykrością zauważyłam, że niewiele
jestem w stanie dowiedzieć się podczas lekcji, przede mną była długa droga, aby
móc pokonać nad-człowieka. Byli naturalnie szybsi i silniejsi, łatwiej
zauważali drobne szczegóły. Obrońcy byli szkoleni na takich, którzy będą
szybsi, zwinniejsi, bardziej spostrzegawczy.
Po skończonej rundzie zrobiliśmy sobie chwilę przerwy.
– Rozumiem, że nie wszyscy Obrońcy walczą? Musicie mieć tu przecież
choćby kuźnię, piekarnię? – zapytałam. Chciałam się koniecznie dowiedzieć
więcej o miejscu, w którym przyszło mi żyć.
– To chyba logicznie. W takich miejscach pracują ludzie, którzy z
jakichś powodów nie mogą walczyć. Na pewno wśród nich znajdzie się ktoś, komu
to właśnie ty odcięłaś kończynę – oskarżył mnie. Przyglądał się mi ciekawie,
oczekując gniewu lub smutku. Łzy zebrały mi się w kącikach oczu, ale uniosłam
wzrok ku górze. Opanowałam drżenie głosu i odpowiedziałam mu tym samym, zimnym
tonem:
– A ilu ty nad-ludzi zabiłeś? Cóż, zawsze wracamy do swoich ciał,
prędzej czy później. Nie mów mi, że wasza strona jest krystaliczna. Itshe
posłał tylu ludzi na śmierć pod Krwawą Wieżą tylko po to, aby Itzal myślał już
tylko o swojej wygranej. – Spojrzałam na niego. – Ty też tam byłeś. Udało ci
się przeżyć, jakimś cudem. Chyba nie jesteś lubiany przez Itshe, co? Myślisz,
że liczył na twój powrót?
Ian spuścił wzrok, musiałam właśnie powiedzieć coś ważnego.
Uśmiechnęłam się do siebie z satysfakcją. Oczywiście, że doskonale o tym
wiedział.
– Lepiej ci? Zawsze taka byłaś, czy to przez miesiące spędzone u
Itzala?
– Przykro mi, że ktoś odważył się powiedzieć ci coś, co wszyscy powinni
już zrobić dawno. Świat nigdy nie będzie się kręcił wokół ciebie. Miło jest
słyszeć takie słowa? Może będziesz mnie nienawidzić jeszcze bardziej. Popatrz
na mnie, Ian. Czy ja ciągle przypominam tamtą osobę? Nie, to nie byłam ja.
– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, żebym uwierzył? – zapytał.
Zmarszczyłam brwi. Ku swojemu zaskoczeniu, nie potrafiłam na nie odpowiedzieć.
Chyba zawsze zależało mi na tym, żeby ludzie mnie dobrze postrzegali. Teraz nie
miałam na to najmniejszych szans, jedynie Pheobe od samego początku mnie
broniła, ze względu na swoją matkę, czy może przez coś innego? Ian nie musiał
mi wierzyć, jego zadaniem było jedynie trenowanie mnie na Obrońcę, nie musiał
nawet ze mną rozmawiać. – Wszyscy wokół gną się widząc twoją skruchę, a ja nie
potrafię wyrzucić z głowy tego starcia spod Krwawej Wieży.
– Ja też – przyznałam. – Nigdy nie bałam się tak jak wtedy.
Przepowiedziano mi, że umrę w chwale. Kiedy spojrzałeś na mnie pełnym rządzy
mordu wzrokiem, na sekundę straciłam oddech, czułam, że to właśnie przez ciebie
zginę. Lubisz zabijać? – spytałam po prostu.
– Chyba tak. Po prostu nie mogę znieść już widoku dzieci, które
straciły dłonie, samotnych ludzi, którzy wcześniej otoczeni byli rodziną. Gdy
widzę martwe ciała żołnierzy Itzala, czuję, że im odpłaciłem.
Nie patrzył na mnie, ale gdzieś daleko. Zmarszczył czoło i pochylił
głowę.
– Nie, Ian. Żaden z tych ludzi na to nie zasłużył. Nikt nie wyrządza
takich okropności, oprócz Itzala. To on zabija i rani, nie nad-ludzie, nawet
nie Cienie.
– Jak się stamtąd wydostałaś? Jeszcze nigdy nie widziałem człowieka,
który powrócił.
Podniosłam swój miecz z ziemi i wstałam. Chciałam teraz tylko nauczyć
się walczyć, miałam dość tej rozmowy. Pytanie mojego rozmówcy mnie zaskoczyło.
– Sama chciałabym wiedzieć, dlaczego jeszcze żyję. Wiesz, czasami śnią
mi się jeszcze moje ofiary, krew na rękach. Czuję się winna, a z przyjemnością
zabiłabym tamtą osobę. Tak jak ty chciałeś to zrobić. Powinieneś był mnie
zabić, już wtedy. Chyba wtedy dostrzegłam, co Itzal zrobił z takimi
młodzieńcami jak właśnie ty. W normalnym świecie nie byłbyś maszyną do
zabijania.
Pokiwał głową. Zaatakował mnie mieczem bez ostrzeżenia. Już przestał
mi podpowiadać, co mam robić. Zaczął się nasz taniec, starałam sobie
przypomnieć wszystkie sztuczki, które znała Qeten, gdy jeszcze była w moim
ciele. Ciężko było mi poradzić sobie z Ianem, nie tylko dlatego, że był
sprawniejszy i wyższy, ale też z powodu jego dużego miecza, który był znacznie
większy od mojego. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, choć w dłoni nie miał
miecza ćwiczebnego. Jeden zły ruch i przeciąłby mnie na pół. Dzisiaj zdecydował
się naostrzyć miecz, chyba dlatego, żebym czuła się bardziej zagrożona. I tak w
istocie było. Zamachnął się znad głowy, musiałam chwycić rękojeść obiema
rękami. Cios był tak silny, że aż stęknęłam. Nogi lekko się pode mną ugięły.
Zacisnęłam zęby, podparłam się na piętach i odepchnęłam jego cios. Tym razem
przerzucił swoją broń do lewej ręki i zamachnął się na mój bok, odskoczyłam w
drugą stronę, prosto w niego. Uderzyłam go rękojeścią w szczękę tak mocno, jak
chyba nigdy w życiu nie uderzyłam. Zatoczył się do tyłu, skorzystałam z jego
zachwiania i kopnęłam w pierś. Upadł na plecy i stęknął cicho. Odepchnęłam jego
miecz daleko i przyłożyłam swój do jego szyi. Patrzył się na mnie przez chwilę,
pot lał się mi po czole. W momencie zaczął na mojej twarzy rozkwitać promienny
uśmiech. Docierało do mnie, co właśnie zrobiłam
– Czy ja właśnie…? – zapytałam, a on pokiwał głową i przyłożył dłoń do
swojej twarzy, w którą walnęłam tak mocno, że nawet ja słyszałam dzwonienie w
głowie. Zaczęłam się śmiać. – Nie wierzę! O kurde!
Odsunęłam się od niego i zaczęłam piszczeć i skakać. Mój głośny śmiech
radości musieli słyszeć na drugim końcu obozu. Ian pokręcił głową i usiadł.
– Szybko ci poszło – pochwalił.
– O, kuźwa. Ale jestem zajebista – powiedziałam tak poważnie,
że nawet mój pokonany przeciwnik zaczął wesoło rechotać. Nigdy nie słyszałam,
aby ktoś śmiał się tak uroczo. Usiadłam na ziemi. – Dawałeś
mi wygrać, prawda? Mogłeś mnie z łatwością odepchnąć i pozbawić głowy?
Pokręcił głową. Oblizałam suche wargi.
– Prawdę mówiąc, byłem trochę rozkojarzony. – Otworzyłam buzię i znowu się zaśmiałam z obezwładniającego
szczęścia. Ułożyłam się na ziemi. Zdziwiłam się, gdy poczułam zimny metal na
szyi. Mój uśmiech zgasł. – Nie no, miałem zapasowy sztylet w bucie
i mogłem cię przebić, ale ja lubię słyszeć twój śmiech.
Przez chwilę straciłam oddech. Przyjrzałam się mu. Żadnego zgrywania
się, mówił zupełnie poważnie. Zmarszczyłam brwi.
– Dlaczego?
– Bo tylko wtedy czuję, że jesteś człowiekiem – przyznał i opuścił
swój sztylet.
Chyba nawet nie wiedział jaką nadzieję dał mi w tamtym momencie.
Uwierzyłam nie tylko w jego wiarę, ale też w siebie. Czułam, że mogę dać sobie
radę z nad-człowiekiem, a żadna przeszkoda teraz nie może mi stanąć na drodze.
Zamknęłam oczy i ujrzałam pod powiekami człowieka, którego nienawidziłam
najbardziej z wszystkich, jacy stąpali po ziemi. Itzal uśmiechał się do mnie,
poczułam gęsią skórkę. W tamtym momencie, na polanie, siedząc na trawie obok
Iana, obiecałam sobie, że zabiję Króla Cieni. Nie zrobi tego nikt inny, to
muszę być ja. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Iana, który trzymał się na
żuchwę. Moim drugim celem było zdobycie przyjaźni tego człowieka.
Wstałam powoli i poszłam do swojej siostry, mimo swojego okropnego
stanu. Musiałam ją zobaczyć, upewnić się, że jest prawdziwa. Obawiałam się
spotkania z Itshe, lecz nie chciałabym być w jego skórze, gdy coś zrobi Avie.
Włożyłam miecz do pochwy i ruszyłam przez sam środek obozowiska. Uniosłam
wysoko głowę, czułam na sobie spojrzenia ludzi. Już mnie one nie płoszyły,
byłam pewna swojej niewinności jak nigdy wcześniej. Nie zwracałam uwagi na
szepty i chichoty, nie obchodziło mnie zdanie tych ludzi. Mogli uważać mnie za
zdrajcę, oszustkę, kogoś groźnego bądź śmiesznego. Swoim wywyższonym
spojrzeniem patrzyłam przed siebie i zatrzymałam się dopiero przy namiocie Rady.
Nie miałam pojęcia, gdzie mieszka Itshe, ale spodziewałam się go znaleźć
właśnie tam.
Gdy już miałam wchodzić do
środka, zobaczyłam zbiorowisko ludzi kilkaset metrów dalej. Szybkim krokiem
ruszyłam w tamtą stronę. Zaczęłam przepychać się między nimi, żeby zobaczyć
dlaczego się tam zebrali. Usłyszałam kilka niezadowolonych pomruków, ale z
zaskakującą łatwością dotarłam do pierwszego rzędu widowni.
Obrońcy z całego obozu zebrali się tutaj, aby oglądać… egzekucję.
Jęknęłam cicho i spojrzałam na platformę. Sznury przygotowane na buntowników
zadrżały, gdy kat wszedł na podest. Zaraz za nim po schodach wspięli się wszyscy
zdrajcy, na czele z Aliceą. Patrzyła prosto na mnie, od razu zauważyła moją
twarz w tłumie. Uśmiechnęła się lekko. Stanęła naprzeciwko pętli, którą po chwili
kat założył jej na szyję. Gdy założył linę na wszystkie karki podszedł do
dźwigni. Spojrzał na Itshe, który stał obok ze starcem i Robertem. Dowódca
Obrońców skinął głową. Na ten znak kat pociągnął za dźwignie. Fragmenty podłogi
opuściły się z trzaskiem, przez kilka chwil buntownicy jeszcze wili się,
zaciskając ręce na duszącym ich sznurze. Po chwili ich ciała sztywno wisiały
lekko się kołysząc. Słyszałam teraz jedynie szum krwi w uszach. Zdjęto ich
ciała, kolejnych dziesięciu skazanych wstąpiło na deski. Zobaczyłam płaczącą
kobietę i około siedmioletniego chłopca, który trząsł się ze strachu.
Rzuciłam się w stronę Itshe.
– Nie możesz ich zabić. Wystarczy już – krzyknęłam do niego. Byłam
przerażona, wszędzie wokół panowała cisza, ludzie nie wiedzieli czy patrzeć na
mnie, czy na byłych Obrońców.
– Karą za bunt jest śmierć – rzekł jednak. Skinął głową do kata.
Nie zginą przeze
mnie – pomyślałam i rzuciłam się na
platformę. Mężczyzna ubrany na czarno już miał złapać za dźwignię, ale w
ostatniej chwili wysunęłam miecz z pochwy i stanęłam przed nim, grożąc mu zimną
stalą.
– Kalo Moon, zejdź stamtąd – ostrzegł mnie Itshe.
– Tylko jeśli zostawisz tych ludzi w spokoju. – Spojrzałam na chłopca.
Rozpoznałam w nim jednego z tych, którzy przywitali mnie w obozie. To może on
uderzył mnie mieczem w głowę? Wydawał się być wtedy taki szczęśliwy i
beztroski. Teraz płakał patrząc na brudny, szary sznur. Nigdy samodzielnie nie
podjąłby decyzji o dołączeniu do buntowników.
Itshe skinął na stojących nieopodal Obrońców. Krzyczałam głośno, kiedy
ściągali mnie z platformy. Kopnęłam jednego między nogi, udało mi się uwolnić
jedną rękę, którą całą siłą uderzyłam w nos drugiego napastnika. Nawet się nie zachwiał.
Odciągnął mnie od skazanych, ale zdołałam jeszcze usłyszeć odgłosy duszenia
się. Martwe oczy chłopca patrzyły się wprost na mnie.
***
Wiem, miałam zwolnić, ale ten gif z GOTa mnie natchnął do zabicia dziecka. Musiałam, przepraszam. Ja tego nie kontroluję.
Teraz trochę się pobawię z innymi bohaterami i zostawię Kalę, no bo co ona teraz, tylko się będzie uczyć i spotykać z siostrą, a ja tu mam jeszcze kilka postaci, które zasługują na trochę więcej uwagi niż ona. Więc, zapraszam na kolejne rozdziały. Będzie Gwen, Ian, Pheobe i prawdopodobnie jeszcze ktoś, a Kala powróci w swoim czasie.
No okej... Cofam to z poprzedniego komentarza... Kolo jednak chciał jej coś zrobić, no a zabicie, to jednak coś. ;)
OdpowiedzUsuńYyy... scena treningu Iana i Kali – urocza. I tak, zdecydowanie to określenie jest idealne. Jeszcze, gdy powiedział o tym śmiechu, to ja zrobiłam takie awww. :D
A kolejne akapity zmroziły mi krew... Nie wierzyłam, że to zrobisz, ale jednak. I powiem, że w sumie dobrze. Jakkolwiek to brzmi. No w końcu Itshe powiedział – karą za zdradę jest śmierć. Szacun dla niego za trwanie przy swoich zasadach, ale z drugiej strony, tam było dziecko, ale! (to już kolejne ^^), gdy trwa wojna dzieci szybko dorastają, a zwłaszcza, że często i gęsto same walczą w taki czy inny sposób. No... ogólnie super. :)