ROZDZIAŁ 9
PHEOBE
Dezerterzy
bardzo dobrze strzegli swoich sekretów. Wydawało mi się, że zapytaliśmy z Ianem
już każdego Obrońcę. Nikt jednak nic nie wiedział. Czułam się zupełnie
załamana, zaczęłam już wątpić w to, że dam radę kiedykolwiek zemścić się na
osobie, którą kiedyś zwykłam nazywać ukochanym.
Jego zdrada
była czymś, czego sobie do końca jeszcze nie przyswoiłam. Nie mogłam znieść
tego, że po prostu odszedł i zostawił mnie samą, bo wydawało mi się, że jego
uczucia są szczere. Musiałam być niezmiernie zaślepiona, jeśli nie byłam w
stanie zauważyć tego ogromnego fałszu, który od niego otrzymywałam.
Mógł
przynajmniej zostawić wiadomość lub powiedzieć mi prosto w twarz, że zawsze
kłamał. Rozstać się jak normalni ludzie. Przecież byłam w stanie nawet zabić
dla niego Edarda. Ale on był dupkiem, wiedziałam to już dawno. Will obiecywał
mi, że on taki nigdy nie będzie, nie zrani mnie i nie opuści. Zrobił dokładnie
to, przed czym się zarzekał.
Teraz chciałam
tylko go znaleźć i postąpić z nim dokładnie tak, jak on postąpił z moją duszą.
Znajdę go, gdziekolwiek jest i wymierzę mu sprawiedliwość, wyrok okaże się być
dokładnie taki, na jaki on zasługuje. Rozszarpał mnie na małe kawałeczki, teraz
nie byłam już dłużej sobą. Pragnęłam jedynie odkupienia win. Zapłaci za to,
przekona się do czego zdolna jest Pheobe Drowe.
Byłam coraz
mocniej zdesperowana w swoich poszukiwaniach. Minął już ponad tydzień od tego
przeklętego dnia, a wieści o Williamie jak nie było, tak nie ma. Wszyscy
Obrońcy albo zdecydowali się milczeć, albo nic nie wiedzieli. Nie znali jednak
mojego poziomu determinacji. Powiedzą mi wszystko, najdrobniejszy szczegół.
Moja cierpliwość już zaczynała się wyczerpywać, ja już po prostu nie miałam
czasu na zabawę w dyskretne podpytywanie losowych osób. Przestały mnie interesować
grzeczne śledztwa, nie obchodziło mnie, czy nawet sam Itshe się tym
zainteresuję. Pora na metodę „po trupach do celu”.
Zdecydowałam
się nawet wciągnąć w to jeszcze więcej osób. Zapukałam do pokoju Kali. Teraz
dostała już własną sypialnię, ponieważ w chacie nie mieszkał już dłużej mój
ojczym. Był dla mnie jak własny ojciec. Mój rodzony tatuś nigdy mi się nie
przedstawił. Zaniósł mnie tylko do Obozu, gdy mama już dawno zaginęła i uznano
ją za dezertera. Robert mnie przygarnął i wychował jak własne dziecko, mimo iż
byłam bękartem jego żony, którą kochał całym sercem i nigdy nie zdradziłby jej.
Matka wróciła
kilka lat później. Obroniła się z postawionych jej zarzutów i dalej mogła być
Obrończynią, ale nigdy nie była moją matką. Ostatecznie jednak potrafiłam ją
pokochać i tak żyłam z nią przez kilka kolejnych lat, byłam małym dzieckiem,
nie rozumiałam jeszcze wszystkiego. Pozwoliłam jej się o mnie troszczyć i dbać,
tak jakby to ona zmieniała mi pieluchy, uczyła chodzić, mówić. Moje małe,
dziecięce serce wszystko jej wybaczyło. Widziałam, że jest dobrą kobietą, która
po prostu się zagubiła, jednak potrafiła o mnie dbać. Wybaczył jej nawet
Robert, który z czasem zaczął udawać, że nic nie miało miejsca, a ja jestem
jego dzieckiem i łączą nas więzy krwi. Tylko mały Ian nigdy jej tego nie
zapomniał.
W końcu jej zła
strona powróciła, gdy została potraktowana Eunuelem. Działa on dopiero po kilku
godzinach. Moja matka zdołała już powrócić z bitwy do domu, przywitać się ze
swoimi dziećmi. Kilka chwil po powrocie już chciała zamordować wszystkich
wokół. Jakoś musieliśmy ją powstrzymać, a nie znaliśmy innego sposobu, niż
odebrania życia nad-człowiekowi. Serce przekłuł jej Robert, który ją kochał
najbardziej z nas wszystkich.
Wciąż pamiętam
krew na jego rękach, gdy przytulał jej martwe ciało. Przez wszystkie swoje
późniejsze lata nie mogłam uwierzyć, że ot tak pożarła ją choroba i już nigdy
nie wróciła. Było to dla mnie niemożliwe, ale Ian tego nie rozumiał, może
dlatego, że nigdy jej nie pokochał. Właśnie z tego powodu uwierzyłam Kali od
razu, jej zachowanie było dla mnie nadzieją, że moja mama nie musiała umrzeć
jako potwór, a wraz z nad-człowiekiem opuściła nas też dobra osoba. Historia
Kali była jak moje marzenia i wytwory wyobraźni, gdy śniłam o tym, że ona do
mnie wróci.
Kala otworzyła
mi drzwi i wystawiła głowę przez framugę.
– Tak? –
spytała, unosząc brwi. Ostatnio rzadko do niej zaglądałam, a to z powodu moich
poszukiwań. To Ian się nią zajmował i uczył, ja oddaliłam od siebie wszystkie
obowiązki na rzecz zemsty, która powoli zaczęła mi przelewać się przez palce.
– Ian
mówił, że chcesz zaoferować swoją pomoc… – przypomniałam jej, ale nie
wiedziała, o co chodzi. Oblizałam wargi ze zdenerwowania. – Mogę wejść?
Kala
kiwnęła głową i wpuściła mnie do środka. Przez kilka sekund wryło mnie w
ziemię, gdy przeszłam przez próg. Gdy jeszcze mieszkała ze mną, nasz pokój
wyglądał bardzo porządnie, ale to, co działo się tutaj… Łóżko było nieposłane,
księgi, które miała za zadanie czytać były niedbale porozrzucane na podłodze,
na biurku gniły resztki jedzenia, a kurz tworzył już chyba kilkucentymetrowe
warstwy.
– O rany!
A co tu się stało? – krzyknęłam, chwytając się za serce. Dziewczyna
zdecydowanie nie byłaby dobrą panią domu. Kala tylko wzruszyła ramionami i
zrzuciła rzeczy z łóżka, abyśmy mogły na nim usiąść.
– Po
prostu nie mam kiedy sprzątać – wyjaśniła.
W duchu przyznała jej rację. Przez ostatni
tydzień dużo pracowała, w dodatku bardzo dbała o swoją siostrę, której obecność
sprawiała radość wszystkim nam wokół.
–
Przyszłam do ciebie z dość… specyficzną sprawą. Szukamy buntowników dla Itshe –
skłamałam. Nie mogłam przecież powierzyć jej wszystkich swoich sekretów, nawet
jeśli ona z pewnością swoje mogłaby wyjawić mnie. – Szczególnie naraził mu się
jeden… Nazywał się William. William Ewazp.
Kala
skoczyła na równe nogi, pęd tej czynności sprawił, że zatoczyła się do tyłu.
Nie potrafiłam zrozumieć jej reakcji.
–
Przepraszam, możesz powtórzyć imię? – rzuciła zniecierpliwiona.
– William
Ewazp. Jasne włosy i szare oczy, jest młodszy od Iana. Pewnie go pamiętasz z
obozu.
– No nie.
To on też żyje? Jeszcze za chwilę się okaże, że moi rodzice też jednak żyją i
że wrócą do obozu.
Kala
ponownie usiadła i chwyciła się za głowę.
– Obawiam
się, że cię nie rozumiem – odparłam ze zmarszczonym czołem.
– Osoba o
której mówisz może być moim przyjacielem sprzed wojny – wyjaśniła.
KALA
Sama nie
byłam pewna, czy jest to dobra wiadomość. Kolejna osoba, którą od dawna
uważałam za martwą, okazała się jeszcze być wśród żywych. Liczyłam jednak na
to, że imię, nazwisko oraz charakterystyczne cechy wyglądu są przypadkowymi
rzeczami, które łączą te dwie osoby. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że
mój przyjaciel, bratnia dusza, był przez cały czas tak blisko mnie, a ja go nie
zauważyłam.
Nie chciałam
też się z nim widzieć, ponieważ byłby kolejną osobą, która zobaczyłaby we mnie
potwora, a akurat na jego zdaniu zależało mi najbardziej odkąd pamiętam. Był
dla mnie jak drugi brat, z którym spędzałam większość wolnych chwil. Znów
ogarnął mnie nagły przypływ wspomnień, które przyjemnie wspominałam. Wszystkie
momenty, w których mi towarzyszył, sprowadzały uśmiech na moją twarz.
Jednak
wszystko wskazywało na to, że ja i Pheobe mamy na myśli tę samą osobę. Nie
miałam żadnych informacji o buntownikach, ale mogłam jej pomóc drążyć dalej.
Ludzie jednak uciekali na mój widok, jakbym naprawdę mogła im coś zrobić. Po
kilku godzinach prób zdecydowanie się poddałam. Nikt nie chciał mnie w obozie,
najwidoczniej wszyscy czuli ulgę na myśl, że mieszkam z rodziną Drowe, która ma
swoją siedzibę poza centrum.
Powinnam
była spodziewać się ich reakcji, a jednak wciąż sprawiała mi ona przykrość i
przypominała o przyszłości. Nikogo nie obchodziło, że na przedwcześnie
przeprowadzonej akcji mogłam zginąć. Nie dziwiłam im się. Zaczęłam się
zastanawiać, jak bardzo brzydziłabym się kimś takim jak ja na ich miejscu.
Pewnie dołączyłabym do buntowników i zawisnęła na sznurze.
Zatrzymałam
się w miejscu i zdałam sobie sprawę z pewnej przykrej prawdy.
Przecież
Will nie uciekł mi sprzed nosa. Musiał usłyszeć o Kali Moon. Dowiedział się o
mnie i był tak zawiedziony, że nie zdecydował się nawet pojawić. Nie chciał
nawet się ze mną skonfrontować i wykrzyczeć mi w twarz, co myśli o takiej
wersji mnie. Poczułam fizyczne ukłucie swoich win. Potrzebowałam czyjegoś
pocieszenia i rozmowy. Udałam się prosto do Avalyn.
Choć była
ode mnie młodsza, jej wsparcie ceniłam sobie bardziej, niż sympatię kogokolwiek
z obozu. W końcu mogłam kogoś kochać i czuć się przez kogoś kochaną. Nie
wiedziałam do tej pory jak bardzo mi tego brakuję. Ktoś w końcu naprawdę brał
do serca moje problemy, a ja miałam o kogo się martwić. Ava była moim jedynym
światełkiem w ciemnościach, osobą, która sprawiała, że miałam po co jeszcze
żyć.
Idąc
szybkim krokiem przez obóz starałam się nie zwracać uwagi na towarzyszące
spojrzenia Obrońców. Miałam ochotę tupnąć nogą w ich stronę i zobaczyć, czy
spłoszą się jak przerażone psy. Z czasem zaczął bawić mnie ich strach, ale w
jakiś sposób go rozumiał. Każdy Obrońca czuł wroga w otoczeniu, gdzie była jego
rodzina.
Dotarłam
pod dom Itshe i zapukałam do domu. Modliłam się w duchu, abym w środku nie
zastała gospodarza domu, jedynie moją siostrę. Nie miałam najmniejszej ochoty
widzieć się z przewodniczącym Rady. Z jednej strony dlatego, że bałam się jego
gwałtownych reakcji, z drugiej zaś napawały mnie lękiem jego tajemnicze słowa,
których często w stosunku do mnie używał. Był przerażająco podobny pod tym
względem do Itzala, który również lubił powtarzać dziwne, dotyczące mnie
slogany, których nie rozumiałam.
Na całe
szczęście, drzwi otwarła mi Ava, która powitała mnie mocnym uściskiem.
–
Pamiętałaś! – krzyknęła, wtulając się mocniej. Przygryzłam mocno wargę i
westchnęłam cicho.
– O czym? –
spytałam, licząc, że po prostu mi powie. Ona jednak odsunęła się ode mnie
szybko i spojrzała w oczy.
– Jak
mogłaś? – zapytała, choć uśmiech nie schodził z jej twarzy. Ja pokręciłam głową
na znak, że nie jestem w stanie sobie o niczym przypomnieć. – Miałyśmy ćwiczyć,
gdy nie będzie Itshe. Zresztą, jego praktycznie cały czas nie ma. Chciałaś mi
pomóc – wyjaśniła, a ja ze wstydem przyznałam jej rację. Byłam zbyt zaślepiona
swoimi uczuciami, żeby o tym pamiętać. Nie mogłam zwalać od razu całego tego
syfu na małą dziewczynkę.
Bez
większego gadania, zabrałyśmy się za walkę. Avalyn była już gotowa, ja też nie
miałam nic do zrobienia, z wyjątkiem wyciągnięcia krótkiego miecza zza pasa.
Moja siostra szkoliła się w walce dwoma nożami, jednym bardzo długim, drugim
krótszym, który był podobny rozmiarami do sztyletu.
Postanowiłam
najpierw sprawdzić jej umiejętności, choć podejrzewałam, że nie jestem od niej
wcale dużo lepsza. Byłam jednak pewna, że obie jesteśmy w stanie coś wyciągnąć
z tych krótkich sesji.
Moje myśli
jednak ciągle wracały do Willa i wspomnień o nim, przemyśleń na temat jego
braku zainteresowania wobec mnie. Zastanawiało mnie też, dlaczego akurat Ianowi
i Pheobe przypadło poszukiwanie informacji o buntownikach i dlaczego akurat
William tak naraził się przywódcy Obrońców.
Nie
zdążyłam nawet zauważyć, kiedy Ava zdecydowała się rzucić na mnie
niepostrzeżenie z bitewnym okrzykiem. Dostałam z rękojeści mocno w brzuch, co
odebrało mi oddech i zmusiło do skulenia się. Z kolejnymi okrzykami otrzymałam cios
w głowę, a następnie zostałam powalona na ziemię kopniakiem w plecy. Odwróciłam
się szybko twarzą do góry i zaczęłam zupełnie bezmyślnie wymachiwać mieczem.
Ava zablokowała mnie, krzyżując sprytnie swoje ostrza. Po niedługiej chwili już
przystawiała mi nóż do szyi.
Młodsza siostra
spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Ej, co
ty wyprawiasz! Nie dawaj mi forów! – krzyknęła oburzona, najwyraźniej
zaskoczona tym, jak łatwo jej poszło.
–
Naprawdę, ja ci nie pomogłam. Jestem wręcz oburzona twoim poziomem –
wystękałam, decydując się pozostać na ziemi, u jej stóp.
– Kalo
Moon, nie mogę uwierzyć, że tak łatwo dałaś się pokonać. Chociaż, stojąc
naprzeciw tak zdolnej wojowniczki… – Usiadłam szybko, słysząc za sobą znajomy
głos. Cała się spięłam i przygotowałam na spotkanie z Ianem. Miał teraz odbywać
się nasz wspólny trening, a ja leżałam pokonana przez dziewczynkę.
– Naprawdę
przepraszam, nie chciałam opuszczać treningu, już sobie stąd idę, ja tylko
chciałam trochę… – zaczęłam się tłumaczyć.
– Ależ daj
spokój, nie jestem twoim ojcem – przerwał mi, nie zdając chyba sobie sprawy, że
wciąż boleśnie przeżywam żałobę po rodzicach.
Spojrzałam
na niego niedowierzając. Byłam pewna, że będzie na mnie okropnie zły, a on już
rozsiadał się wygodnie na trawie. Ava widząc, że nie mam zamiaru wstać,
postanowiła ułożyć się obok mnie.
– Czy
możecie mi wytłumaczyć właściwie, dlaczego? – spytał. Spojrzałam w chmury i
westchnęłam cicho, ale zanim zdążyłam się odezwać, Ava wyrwała się z
odpowiedzią:
– Itshe
nie ma dla mnie czasu, więc Kala chciała ze mną pobyć – wyjaśniła.
Ian
uśmiechnął się lekko i pokiwał głową ze zrozumieniem. Ten człowiek mnie
zadziwiał. Miał najwyraźniej dzień Dobrego
Iana. Wtedy bywał miły nawet dla mnie. Muszę przyznać, że niezmiernie mnie
takie dni cieszyły.
– No,
niezły pokaz umiejętności przed siostrą, co? – zwrócił się do mnie. Oparłam się
na łokciach i musiałam unosić wysoko głowę, aby patrzeć mu w twarz. – Teraz
wyjdzie na jaw, że nie jestem dobrym nauczycielem.
– No coś
ty! – zaprotestowała głośno Avalyn, coraz bardziej podekscytowana jego
obecnością. – Kala ciągle mówiła, że jesteś świetny. Że dobrze walczysz, że
jesteś cierpliwy, że masz…
– Ava! –
upomniałam ją, gdy zauważyłam, jak to wygląda. Nie mogłam pozwolić, żeby tak
mówiła. To była prawda, Ian był dobrym Obrońcą, ale strasznie mnie denerwował.
Nie był bóstwem, za jakie się uważał. Moja siostra tylko podnosiła jego ego.
– Ależ nic
się nie stało. – Brunet spojrzał na mnie z iskierkami w oczach. Przeraziło mnie
jego zadowolenie.
Rozmawialiśmy
w taki sposób bardzo długo. Z jednej strony cieszyłam się przedpołudniem, które
mogłam bezczynnie zmarnować, z drugiej jednak wciąż dręczyły mnie
niewypowiedziane myśli na temat Willa. Chciałam zapytać Iana o to wszystko, ale
postanowiłam nie zakłócać tych miłych chwil swoimi przemyśleniami i teoriami. W
końcu miałam tyle pytań.
Nie
chciałam zagłębiać się w te mroczne fragmenty mojej świadomości, ale
natychmiast przypomniał mi się chłopiec, którego powiesił Itshe, nad-człowiek,
który tak niedawno mnie zaatakował. Ile byłam w stanie poświęcić dla Obrońców?
Ile ran musiałam odnieść w walce, aby Itshe uznał, że jesteśmy gotowi na
otwarty atak?
Poczułam
dreszcz grozy, gdy zdałam sobie sprawę, że nie mogę już znieść więcej. Nie
jestem w stanie zdobywać nowych trosk. Męczyły mnie wspomnienia zdobyte w
służbie Itzala, spojrzenia złych Obrońców, treningi z Ianem, codzienne
wspominanie rodziny i domu, w którym kiedyś mieszkałam. William przy tym
wszystkim był marnych prochem, nie mogłam zaprzątać sobie nim głowy. Zbliżały
się ważne bitwy, musiałam skupić się na ważnym zadaniu – zabiciu Itzala za
wszelką cenę, własnymi rękoma.
Kochasz potwora.
Przygryzłam
mocno wargę, słysząc w głowie donośny głos Itshe. Być może pozbawienie głowy
Króla Cieni nie będzie takie przyjemne.
Równy tydzień! Jakoś się wyrobiłam. Bardzo trudno było mi pisać ten rozdział, ja po prostu nie mogę doczekać się już jakiejś akcji konkretnej. Oby nastała wojna, abym mogła kogoś zabić w końcu!
Zapraszam ponownie,
Morderca!
Wzmianka o Willu, a Klaudia łapie fangrill do kwadratu. No kocham gościa! Nie tego tutaj, bo w sumie o nim niewiele wiadomo poza tym, że spietrał, ale za to tego pana, który go "gra" w tym opowiadaniu to z chęcią bym przygarnęła. Noce robią się coraz zimniejsze i w ogóle...
OdpowiedzUsuńRozdział, ach tak. Skupmy się na tym.
Nie wiem, może jestem za głupia, ale chyba nie do końca rozumiem, czym tak naprawdę kieruje się Pheobe. Jasne, zemsta rządzi się swoimi prawami i w ogóle, czasem ciężko jest znaleźć w tak chaotycznym postępowaniu jakiś sensowny motyw... Ale tu nie dostrzegam żadnego. Nic, null, zero. Facet nawiał. Nie chciał jej. ( W sumie to mu się nie dziwię... ) A ta za wszelką cenę stara się go odnaleźć. Why?
Ha, wiedziałam, że ten William, to właśnie ten William! ( I takim oto sposobem pisze się matura z polskiego na zero. Brawo, stara, brawo. Oby do maja! ) Ale teraz się będzie działo ;> No bo jak to tak, dwie dziewczyny pod jednym dachem? W dodatku obie zakochane (Kala też? Pamiętam, że byli zaręczeni. Ale chyba bardziej się przyjaźnili, nie?) w Willu... A ty mi się dziwisz, że wzdycham do Tudora. No jak go tu, cholerka, nie kochać?
"Kochasz potwora"... Niby takie nic, dwa zwykłe słowa, jednak połączone w jedno zdanie niezmiennie przyprawiają mnie o ciary. Ale się będzie działo, ożeszcholera. Fangrillllll
Jakby kto pytał, ja naprawdę mam już osiemnaście. Chociaż nie wyglądam. A już tym bardziej się tak nie zachowuję.
Dziesiątko, nadchodzę!!!
LKF,
Klaudia B aka twój skrótowo-nazwiskowy małżonek
Ehem... Ehem...
OdpowiedzUsuńPisząc "po trupach do celu" przypomniała mi się pani Szymula krytykując nasz boski scenariusz do "Balladyny". Nie rozumiem jej. Przecież książkowa Balladyna i nasza były takie same xd
Co do Pheobe, to muszę przyznać, że ją polubiłam. Wydaje się dość ciekawa, ale dała się troche nabrać. Tak to wygląda. Mam cichą nadzieję, że skopie temu Willowi zadek, jednak skoro to William Kali, to niech się z tym wstrzyma. Już wcześniej czułam, że te dwa Wille to tak naprawdę jeden will. Troche dziad i prostak, ale przypuszczam, że jeszcze nie poznaliśmy jego prawdziwego oblicza. Czym że to nas zaskoczysz w dalszych rozdziałach?
Czuje, że Ian mięknie. Podoba mi się to, az drugiej strony boję się tego. Może on coś kombinuje? O nie! Znowu widze go w wersi DEREKAAA! <3
Żal mi trochu Kali. Taja niechciana. A to nie jej wina!!!
I co z tą Ave. C9z ja nam o niej opisać. Nie wiem. Jeszcze jej nie rozgryzłam. A co do tego przywódcy obozu to... Niech ginie!
Pozdro,Mysz "."
Skasował mi się komentarz... Cholera >.<
OdpowiedzUsuńNiech sobie przypomnę, co ja tam napisałam...
Czyli ogólnie Kala i Pheobe miały tego samego faceta? No, a jeśli tak, to mogą przybić sobie piątkę i zacząć nazywać się siostrami. ^^ A w ogóle to chyba spory palant z niego, nie? Bo nie ma bata, żeby nie wiedział o znalezieniu Kali i jej obecności w obozie. Mógł przyjść chociaż się z nią przywitać.
A Ian znów miły... hmm... facet zmienny jak pogoda w górach – tak wnioskuję. No a z drugiej strony czuje mięte do Kali, więc te jego dziwne zachowania biorą się właśnie stąd? No i kim jest ten potwór?! Ja chce wiedzieć!!!