ROZDZIAŁ 3
IAN
– Ian, akcja. –
Ojciec szarpnął mnie kilka razy. Otworzyłem oczy, za oknem się ściemniało.
Musiałem zasnąć na chwilę
Nocne wezwania
zawsze były najgorsze. Trzeba było szybko otrząsnąć się ze snu, najczęściej o
dobrym świecie, daleko od tego miejsca, daleko od Itzala i jego potworów,
daleko od obozu. Musiałem nastawiać swoją szyję za cel, którego i tak nie
osiągniemy. Moglibyśmy walczyć przez wieczność, a nie żylibyśmy w wolnym
świecie. Już pięć lat szkoliłem się na Obrońcę, aby móc mieć normalne życie,
ale podejrzewałem, że nigdy nie spełnię swojego marzenia. Miałem zupełnie
przesrane.
Szybko się
ubrałem, Pheobe została w domu. Musiała jej pilnować. Wybiegliśmy z ojcem na
zewnątrz, przygotowaliśmy konie do jazdy.
– A gdzie
właściwie jedziemy, bo nie pamiętam?
W południe
przyszła wiadomość, musieliśmy przyprowadzić ludzi do obozu jeszcze nocą, za
dnia wszędzie spacerowały Cienie. Zabilibyśmy ich łatwo, gorzej, gdyby wysłali
nad-ludzi. Noc była spokojniejsza, bo Cienie nie lubiły ognia, a w ciemnościach
nic nie widziały, zupełnie jak ludzie.
– Zwiadowcy
widzieli pięć osób w Sweseb. Chowają się w opuszczonych domach.
Kiwnąłem głową.
Stara historia. Na szczęście miasto było stosunkowo niedaleko, zdarzało się, że
mieliśmy wezwania aż na drugim końcu Vernas. Jechaliśmy umiarkowanym tempem,
byliśmy w połowie drogi, za granicą zasięgu Itzala, gdy w oddali zobaczyliśmy
białą postać, biegnącą nam na powitanie. Tata przystanął pierwszy, kilka metrów
dalej ja zatrzymałem konia. Postać miała białe włosy.
– Jasna
cholera, nie znowu – jęknąłem, wyciągając miecz z pochwy.
– Nie klnij –
mruknął ojciec.
Blady
nad-człowiek zatrzymał się. To mężczyzna, stał prosto, z wysoko uniesioną
głową.
– Witamy w
naszych progach – krzyknął. – Cóż was tu sprowadza? Jesteśmy zajęci, nawet
bardzo. Nawet bym się z wami pobawił, ale mamy teraz Rytuał, więc grzecznie
zaproponuję wam wyjście.
Uśmiechał się
promiennie, zupełnie, jakby miał nie spalić kilku ludzi na stosie. Ojciec spiął
konia i wyminął gościa, dając mi do zrozumienia, że sobie poradzę, a on idzie
sprawdzić, co z Rytuałem. Cóż, tata zawsze miał rację. Jedno machnięcie miecza,
dużo krwi. Zmusiłem konia do szybkiego cwału, za wzgórzem już płonęły ogniska.
Zsiadłem z
mojej klaczy, ubrałem rękawice i uniosłem miecz, przecinając pierwszemu
Cieniowi szyję nonszalanckim ruchem, srebrna krew trysnęła mi na twarz. Cienie
były łatwe do zabicia, nie potrafiły się bronić. Usłyszałem świst strzały koło
ucha. Zrobiłem unik przed kolejnym nadlatującym pociskiem. Podbiegłem do
łucznika, nad-człowiek. Widząc mnie, chwycił włócznię. Bronił się skacząc i
wymachując bronią. Włożył całą swoją energię, by wcisnąć mi grot w brzuch,
uchyliłem się, ścisnąłem włócznię łokciem do ciała, przyciągając nad-człowieka
do siebie, wrzuciłem miecz do lewej ręki, ciąłem jego brzuch. Mężczyzna upadł
na kolana, ostatkiem sił przewrócił się na brzuch, aby nie umrzeć z twarzą w
błocie. Wnętrzności wypłynęły, błyszcząc w świetle księżyca, krew wsiąkała w
mokrą ziemię. Puste spojrzenie patrzyło się w gwiazdy. Z tryumfem na twarzy
ruszyłem na pomoc płonącym ludziom. Krzyki rozdzierały jasną noc. Chwyciłem
strzały i łuk pokonanego. Spojrzałem na płonącą rodzinę, młodych małżonków i
malutkie dziecko w ramionach kobiety. Wołała o pomoc. Kiwnąłem głową.
Najpierw
strzeliłem do dziecka, później do niej. Jej mąż zginął z wyrazem wdzięczności
na twarzy. Stałem jeszcze na chwilę obserwując płonące ciała. Dotarły do mnie
odgłosy walki, ruszyłem na pomoc ojcu. Dwa cienie, jeden nad-człowiek.
Zgarnąłem czarnego potwora, wpychając do ognia, przed jego skórą chroniły mnie
rękawice. Ojciec właśnie ucinał rękę czarnej istocie, gdy od tyłu namierzała
się na niego białowłosa kobieta. Zasłoniłem jej cios, zadzwoniła stal. Stanąłem
między nią a tatą. Była naprawdę niezła, walczyła podobnie do Kali Moon, to
było moją przewagą, poznałem jej ruchy. Kiedy chciała zadać cios, spoglądała w
oczy. Tata dźgnął ją w plecy, czubek zakrwawionego miecza przeszedł przez jej
brzuch, krwawiąc białą bluzkę.
– Ej! Tak się
nie robi – warknąłem na ojca. Byłem bardziej zły na to, że go nie zauważyłem,
niż na to, że ją zabił. – Po za tym, co to miało być? W plecy?
– Twoją
największą wadą jest to, że zupełnie nie używasz wyobraźni, przecież w ten
sposób będziemy szybciej w domu…
Krzyknąłem
zaskoczony, wziąłem swój oręż w dwie ręce, odciąłem głowę Cieniowi, który
sięgał do twarzy mojego taty. Głowa potoczyła się do jego nóg. Srebrna krew
oblała buty. Zacmokał, kręcąc głową.
– Znowu
zapomniałem odciąć głowy? – zapytał z rezygnacją.
– Temu
pierwszemu – przyznałem ze wstydem. Pozbieraliśmy broń, która jeszcze się
nadawała, rzeczy nad-ludzi były świetnej jakości, szkoda byłoby to zmarnować.
Wróciliśmy
jeszcze przed świtem, nie mogliśmy już jechać do Sweseb, nie zdążylibyśmy przed
świtem, jeszcze dziś przed zachodem słońca inna grupa Obrońców wyjedzie im na
ratunek. Po powrocie wstawiliśmy się do Itshe, złożyliśmy raport. Prowadząc konie,
udaliśmy się do chaty.
– Wciąż
najbardziej przeraża mnie to, że sprawia ci to taką dużą przyjemność – zwierzył
się tata.
– To jedyny
powód, dla którego wciąż tu jestem – przyznałem, wzruszając ramionami.
Z okien domu
sączyło się światło. Musiały już wstać.
– Co o niej
myślisz? – zapytałem. Miałem na myśli zdrajczynię.
– To nie jej
wina. Słyszałeś – odpowiedział, na co ja uniosłem brwi.
– Wierzysz w
to?
– Jasne, kto
jak kto, ale Itshe zawsze rozpozna kłamstwo. Ale ona pod moim dachem to już
przesada, wyraźnie nie chce tu być, jedna jej sztuczka i wylecimy. Mam
nadzieję, że nie okaże się dwulicowa.
Byłem
zaskoczony jego słowami. Myślałem, że był po mojej stronie, która zakładała, że
trzeba ją wypieprzyć, najlepiej daleko, żebym nigdy więcej nie musiał jej
widzieć, choć patrzenie na jej ładną twarz sprawiało przyjemność. Mimo tego, że
Itshe pozwolił jej żyć, ja nie potrafiłem zaufać komuś, kogo widziałem w akcji. To starcie
pamiętałem najdokładniej z wszystkich. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie, wciąż
słyszałem jej śmiech, radosny, tryumfalny. Za to nie mogłem jej przebaczyć. Nie
potrafiłem uwierzyć w podwójną osobowość, nie chciałem jej wierzyć. Inaczej okazałoby
się, że tata zabił matkę, dobrą osobę, a nie pełnego nienawiści nad-człowieka.
Wiedziałem, że winił siebie, a gdy dopuści do siebie wersję Kali, załamie się
ponownie, tak jak w momencie jej śmierci. Trzymał ją w rękach, jej białe włosy
były całe we krwi. Obronił Pheobe, choć nie była jego córką, tylko jej. Kolejny
powód, dla którego jej nienawidziłem. Zdradziła ojca, człowieka, który pokochał
ją na tyle, że potrafił zabić. Wiedział, że osoba, która otrzymała twarz jego
żony, nie była już jego ukochaną. Miałem piętnaście lat.
Wszedłem do
domu pierwszy, tata zajął się końmi. Kala krzyknęła, gdy mnie zobaczyła.
– No co? –
zapytałem.
– Jesteś cały
we krwi – wyjaśniła Pheobe. W jej głosie usłyszałem wyrzuty. – Jak mogliście
mnie ze sobą nie zabrać?
Uśmiechnąłem
się.
– Damy nie
powinny robić takich rzeczy – sarknąłem, rozsiadając się na krześle. Leżały na
nim dwa kubki z parującymi napojami i notatki. Tata wczoraj pracował do późna.
– Nie jestem
damą – warknęła. Pociągnęła łyk z kubka. Kala siedziała sztywno, wpatrzona w
moje ubranie, brudne od potu, czerwonej i srebrnej krwi. – Idź się przebierz,
bo nie może oderwać od ciebie wzroku – zaśmiała się Pheobe. Kala nie spojrzała
na nią, tylko cicho się zaśmiała. Spodziewałem się po niej raczej rumieńca albo
chociaż zawstydzenia. Pierwsze na co zwróciłem uwagę było to, że jej śmiech
brzmiał zupełnie inaczej, niż ten, który zapamiętałem.
– Ta, wiem, że
to trudne – rzuciłem, wychodząc po wodę.
Odetchnęłam z
ulgą, gdy wyszedł. Bałam się go, widziałam, że mnie nie lubił. Odrzuciłam
długie włosy za ramię.
– Nie musisz
się spinać. Ian jest w porządku – uspokoiła mnie Pheobe.
– Nie wątpię.
Przyjechałam tu wczoraj, a kilka dni temu jeszcze bym go zabiła – spojrzałam
jej głęboko w oczy – ciebie też.
Westchnęła, nie
wyglądała na zmieszaną.
– Ale już tego
nie zrobisz. – To nie było pytanie. Znała odpowiedź.
– Brzydzę się
tym, co robiłam – przyznałam, w momencie, gdy Robert wszedł do pomieszczenia.
– To dobrze.
Gdy tylko Ian przestanie się pięknić, to zaczniecie trening. – Wydawało mi się,
że był dzisiaj dla mnie milszy. – Przygotuj Kalę, słońce – zwrócił się do
Pheobe. Chyba była jego córką.
Blondynka dała
mi czarny strój Obrońców, którzy najczęściej walczyli w ciemnościach. Widok
Iana przeraził mnie ze względu na to, że krew przypominała mi mroczne czasy w
mojej historii. Niejednokrotnie widziałam czerwone plamy na swoim ubraniu, ale
ta była inna, należała do nad-ludzi i Cieni. Gdy wyschnęła błyszczała się jak
diamenty.
Ian stał już z
założonymi rękami na polanie. Miałam na sobie strój Pheobe, był trochę za
luźny. Ian był wysoki, o atletycznej sylwetce, lekko się garbił. Na głowie rosły
mu potargane, ciemnobrązowe włosy. Miał gładką twarz, wydatne kości policzkowe.
Jego oczy były zielono-brązowe.
Podał mi krótki
miecz, taki, jakim walczyłam dla Itzala. Gdy zobaczyłam rękojeść, upuściłam go
na ziemie. Wbił się w ziemię kilka centymetrów od mojej nogi.
– I byłoby po
stopie – mruknął. Wyciągnął drżącą broń i ponownie mi ją podał.
Należała kiedyś
do nad-człowieka. Prosta rękojeść, z tylko jednym zdobieniem – skrzydłem kruka.
– Hm, trochę
się przestraszyłam – przyznałam. Nie odpowiedział. Wzięłam więc broń ponownie.
Krótsza od normalnego miecza, dłuższa od sztyletu.
Zaatakował
nagle, bez uprzedzenia, nawet nie zdążyłam dobrze chwycić nowego oręża.
Odruchowo zablokowałam cios zamierzony w lewą nogę. Od razu zauważyłam, że moje
ruchy są wolniejsze. Jego ciosy nie były mocne, nie chciał robić mi krzywdy. On
atakował, ja cały czas się cofałam, do
momentu, aż plecami oparłam się o domek. Chwilę jeszcze dałam radę się bronić,
w końcu mój miecz wylądował na ziemi, a zimna stal uderzyła w mój brzuch.
Uniosłam ręce w
górę, poddałam się.
– Łatwo poszło –
stwierdził zadowolony.
– Wiem,
zauważyłam – przyznałam. Odsunął się, podniósł moją broń z ziemi.
– Jesteś zbyt
wolna, nie atakujesz. Staraj się nie cofać, tylko iść na boki. Może zakręci mi
się w głowie.
Uśmiechnął się
do mnie przyjaźnie, pierwszy raz, odkąd przyszłam. Odwzajemniłam gest,
chwytając mokrą od mojego potu rękojeść.
Teraz, gdy już
wiedział, co potrafię i jakie błędy robię, pomagał mi mówiąc, gdzie zamierza
zaatakować. Gdy wygrywał, wytykał każdy błąd. Byłam wykończona, ale cieszyłam
się, że jestem do pokonania. Żadnych nadludzkich umiejętności.
– Pewnie jesteś
głodna. Chodźmy do domy – zaproponował. Pokiwałam głową.
Pheobe nie było
nigdzie widać, Robert stał obok Itshe, który siedział przy stole. Gdy weszłam
do pokoju, wstał i posłał mi swoje głębokie spojrzenie.
– Witaj,
Calanthio. – Zadrżałam, gdy powiedział do mnie moje pełne imię, którego nigdy
nie wymawiałam. Skąd je znał?
– Dzień dobry. –
Mój głos brzmiał piskliwie, byłam przerażona. Cofnęłam się do drzwi, odbijając
się od kogoś stojącego za mną, Iana.
– Wydaję mi
się, że musimy porozmawiać – oznajmił. Gdy zobaczył, że Robert zamierza wyjść,
powiedział: – Nie, pójdziemy do namiotu Rady.
Podszedł do
mnie, podał mi swoje ramię. Włożyłam w nie dłoń i sztywnym krokiem poszłam z
nim wolnym krokiem. Szedł spokojnie, oglądając się wokół. Jego skóra była
opalona, włosy jasne. Miał brązowe oczy, ale jaśniejsze od moich, które tylko z
bliska przypominały barwą ciemną czekoladę. W jakiś przerażający sposób
przypominał Itzala, którego twarz śniła mi się w koszmarach.
– Piękne imię,
po księżniczce Calanthii, najpiękniejszej z kobiet kiedykolwiek chodzących po
ziemi. Nie jesteś do niej podobna, była wyższa, miała jasne włosy. Ale nie o
tym chciałem z tobą przecież porozmawiać. Wydaję mi się, że jest kilka rzeczy,
które powinnaś mi powiedzieć.
– To prawda, ale
tego nie zrobię. To nieistotne.
Uśmiechnął się
ciepło.
– Kalo Moon,
wszystko, co działo się w twojej przeszłości jest dla mnie bardzo istotne.
Nieważne, czy działo się w Bluerain, czy w sypialni Itzala.
Wyciągnęłam
dłoń z jego ramienia, tak szybko, jak tylko mogłam.
– Skąd możesz
to wiedzieć?!
– A czy ważne
jest skąd wiem? Jaki był? Musisz wiedzieć o nim znacznie więcej. Coś, co nam
pomoże.
Nadal był
łagodny, zupełnie niewzruszony.
– Błagam,
przestań. – Wycofałam się kilka kroków do tyłu. Podszedł do mnie ze zwinnością
Obrońcy. Chwycił za rękę i przybliżył swoją twarz do mojej.
– Nie zwlekaj z
odpowiedzią, Calanthio Moon. Pamiętaj, że dzięki mnie żyjesz – wyszeptał, po
czym odsunął się i ponownie uśmiechnął. – A więc?
Zesztywniałam
jeszcze bardziej, spuściłam wzrok.
– Nie da się go
zabić niczym, czym można pokonać człowieka lub Cień. Tylko on zna sposób.
Powiedział mi… – Przełknęłam ślinę. – Powiedział mi, że tylko ja będę mogła go
zgładzić. Dokonam wyboru… Powiedział, że nadejdzie dzień, gdy światło i ciemność
będą o mnie walczyć. Wierzył, że wybiorę ciemność.
***
O, ten rozdział pisało mi się super. Może to kwestia tego, że się zawenowałam, a może Iasia, który się mi tu rozkręca. Mówiłam, flaki i inne takie. Mam nadzieję, że krwi wystarczyło, bo na razie sobie dam spokój z nią, tylko na chwilę. Ale później będzie jej dość. Właściwie to ta walka wyszła tak niechcący. Mam nadzieję, że wyszła jako-tako.
Rozdział 4 się będzie pisał, podejrzewam, że już niedługo. Zapraszam!
Boże, czemu te rozdziały tak szybko się kończą? Kiedy już człowiek zaczyna się na maksa wkręcać, ty wpierdzielasz te swoje trzy gwiazdki i gifa. Bezduszna ty.
OdpowiedzUsuńAkcja z Cieniami i Iasiem była epicka. Od razu widać, że i z niego w tej części będzie niezłe ziółko. Wtedy tylko wodził za Kalą maślanym wzrokiem i był tym przygłupim Iasio-Stilesem, którego nie sposób nie pokochać. Teraz jest Ianem, dumnym menszczyzną i mordercą. No i, niech mnie cholera weźmie, tę jego wersję też uwielbiam. Tę chyba nawet jeszcze bardziej...
Trening i ta cała zbudowana wokół niego sielanka przywiodła mi na myśl te "lepsze" czasy w AC. Tęsknię za tym, cholera. To było takie kochane, dzięki Ci za to, xo.
Ostatnia scena... O łał. O łaaaał. Nie wiem, jak to skomentować, żeby jak najmniej się naprzeklinać. Rozwaliłaś mnie tym, Bibiś. ROZWALIŁAŚ.
O czym ja tutaj...?
Aż straciłam zapał do komentowania. I widzisz, co narobiłaś?
Tak, tak - nadal Cię kochum. Tak się tylko zgrywam <3
LKF,
Klaudia
Hmmm... Walka wyszła w sumie trochę zabawnie, przynajmniej w moim odczuciu. Takie oburzenie Iana na ojca, choć nadal będę marudzić na za małą ilość krwi w opisach. Wyjdę na psycholkę, ale lubię opisy walki gdzie dużo krwi, ciosów, flaków, rozczłonkowanych ludków... dobra, bo się zaraz zagalopuję. ;)
OdpowiedzUsuńZabrakło mi wyjaśnienia, więc dopytam... Bo Kala uciekła z rodzicami – ona wtedy nie potrafiła walczyć, tak? I jak przemienioną ją w nią, to walczyła zajebiście, nie? To teraz co? Umiejętności zostały? Wiem, że mimo utraty pamięci, ciało pamięta ruchy, których się wyuczyło (nie pamiętam jak to się nazywało... pamięć motoryczna? bardzo możliwe, że walnęłam gafę stulecia właśnie w tym momencie). No i u Kali właśnie to zadziałało?
Czy tylko mi się Itshe wydał przerażający? Jestem mega ciekawa jego postaci. Faktycznie czyta w myślach? Czy po prostu ma swoich szpiegów, którzy donoszą mu o wszystkim i o wszystkich?
Mało krwi i flaków? Moja droga, ja się hamuję jak mogę! Jeśli takie jest twoje pragnienie, to z chęcią pobawię się w więcej mordobicia, bo sama tego chciałam. Nie miałam zwyczajnie zamiaru odstraszyć tych wrażliwszych czytelników. Ale jeśli mam twoją aprobatę... 😏😏
UsuńO, to to! Dokładnie to miałam na myśli. Przed przemianą Kala nie potrafiła podnieść miecza, a po powrocie do dawnego ciała zostało jej dużo umiejętności.
37 year old Accounting Assistant IV Cale Gudger, hailing from Thorold enjoys watching movies like Body of War and Whittling. Took a trip to Historic City of Ayutthaya and drives a F150. tak
OdpowiedzUsuń