7 października 2017

"Walka"


ROZDZIAŁ 12


PHEOBE

Przerażało mnie, że Ian tak szybko potrafi zyskać sympatię jakiejkolwiek dziewczyny. On był pod tym względem wręcz niebezpieczny. Jak mogłam się spodziewać, że gdy spróbuję pomóc niewinnej Gwen, to za kilka dni Ian udzieli jej zupełnie innego rodzaju ratunku? Mimowolnie się uśmiechnęłam i machnęłam ręką na rozrywki mojego brata. Ważne, żeby nie narobił sobie w takim wieku bękartów i wszystko będzie w porządku.
Brak postępów w moim śledztwie doprowadził do tego, że z biegiem czasu zaczynałam zapominać o uczuciu żalu, które pojawiło się po odejściu Willa. Wciąż zależało mi na tym, żeby w jakiś szczególnie dobitny i bolesny sposób odwdzięczyć mu się za moje upokorzenie, nawet jeśli emocje już odrobinę opadły.
Pojawił się też nowy problem. Wystarczyło, że o tym pomyślałam i już skóra jeżyła mi się na karku. Nie chciałam podejrzewać, że coś wspólnego miała z tym magia, której już od dawna brakowało w Vernas. Najprawdopodobniej wszystkie te zdarzenia były wymysłami mojego umysłu, który zachorował – nie widziałam innej możliwości. Dlatego nie mówiłam o tym nikomu, nie chciałam uchodzić za wariatkę.
Coraz częściej przesiadywałam nad jeziorem, które było niedaleko od obozu. Na jednym jego brzegu zawsze roiło się od ludzi, ale po drugiej stronie mogłam być niezauważona i zupełnie sama. Usiadłam więc na kamiennym brzegu. Było tam pełno kłód i zgniłych gałęzi, skądś dochodził nieprzyjemny zapach. Skoncentrowałam się na obserwacji tafli wody. Przyglądałam się jak zalewa moje stopy, aby po chwili na powrót schować się w swoich ramach.
Musiałam jeszcze sprawdzić, czy to coś może być prawdziwe. Uniosłam swoją dłoń do oczu i obejrzałam ją dokładnie. Była brudna od dotykania kamieni. Mój oddech był przerywany, drżącą dłoń zanurzyłam w jeziorze. Poczułam, że woda zaczęła się ocieplać. Delikatnie zaczęłam poruszać ręką, po czym gwałtowanie wyciągnęłam ją z wody. Krople rozprysły we wszystkie strony. A teraz zaczęła się dziać najdziwniejsza rzecz. Struga wody uniosła się w powietrze i zaczęła wić się coraz wyżej. Podniosłam dłoń na wysokość twarzy i starałam się skupić na gorącu, które czułam na jej powierzchni. Gwałtownie nią poruszyłam, jakby przecinając strugę. Woda odcięła się od tafli jeziora i lewitowała przed moim nosem. Zacisnęłam na owej bańce swoje gorące palce i dziwny twór zniknął, zalewając moje ubranie i opryskując twarz.
Wypuściłam wstrzymywane powietrze i gwałtownie podniosłam się na nogi. Rozejrzałam się wokół. Wzrok miałam ostry, myśli czyste. Nie czułam żadnego rozproszenia, cały czas pozostałam skupiona. Dotknęłam mokrą dłonią policzka. Choć przed chwilą była rozgrzana, teraz wydawała mi się być lodowata.

Właśnie tak było za każdym razem, bo wiele razy wracałam do tego miejsca. Coś mnie tam ciągnęło, ale jednocześnie bałam się tego, co te wszystkie rzeczy mogą oznaczać. Moje halucynacje, magiczne właściwości wody? Dlaczego nigdy wcześniej nie okrył ich żaden Obrońca, ani nawet ja? Dobrze pamiętałam, że pierwszy raz coś takiego miało miejsce w dniu odejścia Willa. Przerażona uciekłam stamtąd, próbując ogrzać zmarznięte palce prawej dłoni.


***
KALA

Ty cholero, trzeba było się przyznać, że jesteś do dupy i prawie umarłaś. – powiedziałam sobie w myślach, gdy obijałam się o siodło założone na koniu. Starałam się trzymać prosto, ale strach przygniatał mój kręgosłup do ziemi. Tłukłam się na grzbiecie zwierzęcia, nie będąc w stanie opanować dygotania nóg. Mocno trzymałam uzdę, aż zbielały mi palce.
– Daj spokój, nie denerwuj się aż tak – próbował pocieszyć Ian, choć nie do końca wiedziałam, czy swoje słowa kieruje do mnie, czy do swojej siostry, która podobnie reagowała na tę wyprawę. Stanowiło to dla mnie zagadkę, dlaczego jest taka zestresowana, ale zupełnie nie miałam teraz ochoty się nad tym zastanawiać. Na dzisiejszy wieczór postanowiłam być egoistką i interesować się tylko sobą i tym, czy uda mi się przeżyć do rana.
– Pewnie, w końcu nie ma czym. Przecież ostatnio wcale te gnojki nie chciały mnie uprażyć na swoim stosie. Uwierz, już słyszałam odgłos skwierczenia – sarknęłam, nie patrząc na niego, bo odwrócenie głowy w moim przypadku mogło spowodować upadek twarzą w podłoże.
– No, teraz to już przesadzasz. Dużo minęło od tego czasu, sporo ćwiczyliśmy. Poza tym, nie było aż tak źle, jak to opisujesz – mówił, a ja obserwowałam go tylko kątem oka.
– Nie kłam, bo to nieładnie. Ty zdajesz sobie sprawę, że ja tam byłam i wszystko widziałam? Może i się nie znam, ale chyba… hm, leżałam przed nad-człowiekiem, nieomal zmoczona ze strachu, bo miałam zabić kogoś, kto nawet nie był dobry w walce.
– Ej, był całkiem niezły – skłamał Ian, a ja nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam mu spojrzenie spod uniesionych brwi. Ruch głowy był zbyt gwałtowny i wraz z twarzą odwróciło się całe moje ciało. Niebezpiecznie odchyliłam się w lewą stronę i mogłam jedynie krzyczeć, gdy powoli osuwałam się w dół, a Obrońcy zamiast mi pomóc, śmiali się ze mnie bezczelnie, nawet nieobecna Pheobe. W końcu młody Drowe zlitował się nade mną i podjechał do mnie blisko. Zatrzymał mojego wierzchowca i zszedł na ziemię, aby pomóc mi się uwolnić. Uderzyłam kolanami o ziemię i jęknęłam przeciągle. Podniosłam się i otrzepałam kolana z trawy.
– Jak ja mam walczyć, jak nawet konno nie potrafię jeździć? – powiedziałam do rozweselonego Iana.
– Nie wiem, może twoja niezdarność rozproszy przeciwnika? – odpowiedział pytaniem i pomógł mi ponownie zasiąść w siodle. Parsknęłam mu w twarz i odwróciłam się przodem do kierunku jazdy, prostując plecy. Koń wydał z siebie dźwięk, łudząco podobny do mojego. Ian i Pheobe ponownie zaczęli chichotać.
– I ty przeciwko mnie? – spytałam konia, który nie odpowiedział mi w żaden sposób.

Postanowiłam już się więcej nie odzywać i oszczędzić sobie kolejnych upokorzeń. Napięcie z każdym metrem rosło coraz mocniej, Ian odezwał się dopiero wtedy, gdy zza drzew wyłonił się Obrońca. W ciszy przywiązaliśmy zwierzęta do pni drzew i ruszyliśmy za zwiadowcą. Starałam się cicho stawiać kroki, ale tempo było tak szybkie, że wolałam skupić się na czyhających na moją twarz gałęziach. Przyczailiśmy się za pniami drzew i przez chwilę obserwowaliśmy Cienie, które wyraźnie czaiły się na gospodarstwo. W jednym z okien wciąż paliło się blade światło – oznaka obecności człowieka. Cienie nie wejdą do środka, dopóki tam jeszcze tli się ogień. Z mroku wyłoniły się dwie białe sylwetki, które zaczęły skradać się w stronę domu.
Z momentem zapalenia przez zwiadowcę pochodni, wszystkie Cienie z okolicy wydały z siebie piskliwy krzyk. Upadłam na ziemię i zasłoniłam uszy, ale zawodzenie wciąż nie ustawało. Ból rozsadzał czaszkę. Poczułam czyjś dotyk i wtedy krzyki ucichły, pozostało jedynie dzwonienie w głowie, które zagłuszało wszystkie inne dźwięki. Otaczała mnie cisza, poczułam lepką ciecz wypływającą mi z uszu, która spływała po szyi i wsiąkała w materiał koszuli.
Ian podał mi dłoń i coś powiedział uśmiechając się pocieszająco. Nie usłyszałam jego słów, ale tylko pokiwałam bolącą głową. Chwilę jeszcze chwiejnie opierałam się o drzewo, aby zyskać stabilność. Zobaczyłam, że zwiadowca i Pheobe już walczą z nad-ludźmi. Kiwnęłam głową do Iana i wyciągnęłam swój miecz z pochwy. Zamknęłam oczy i skupiłam się na oddechu i rytmicznym dudnieniu – jedynym słyszalnym przeze mnie dźwięku. Ian szturchnął moje ramię i podbródkiem wskazał dom, w którym mieszali ludzie. Należało ich ocalić.
Ruszyłam powoli, starałam się zapomnieć o tym, że właśnie w tej akcji mogę stracić życie. Skupiłam się na zadaniu, które musiałam wykonać, aby wciąż pozostać w obozie, chronić siebie i Avę, trzymać nas z dala od Itzala.

Nie oglądając się na innych, wyszłam z cienia i stanęłam przed czarną istotą. Rozłożyła ona swoje długie ręce, jakby chciała mnie objąć w swoim śmiertelnym uścisku. Powtarzałam sobie, że Cień nie potrafi zabić, ja muszę się tylko skupić na tym, żeby mnie nie dotknął. Przybrałam wygodną do zamachu pozycję i zarzuciłam miecz zza pleców prosto w bark mojego przeciwnika. Ostre ostrze z łatwością oddzieliło kończynę od reszty ciała, a ręka pofrunęła kilka metrów dalej, pozostawiając na mojej twarzy sine krople krwi. Cień pisnął swoim skrzekliwym głosem, a ja zdecydowałam się pozbawić go życia, zanim z jego tułowia wyrośnie nowe ramię.
Z całą swoją mocą uderzyłam w szyję stwora, ale brakowało mi doświadczenia, aby jednym zamachem odciąć mu łeb. Cień upadł na kolana, a ja przygniotłam jego twarz podeszwą i uderzyłam ponownie. Jakby z oddali usłyszałam trzask łamanej kości, który dotarł do mnie pomiędzy kolejnymi salwami dźwięku dzwonów. Krew wytrysnęła z jego szyi jak z fontanny, Cień rozerwał resztki swojej twarzy, aby wydobyć z siebie ostatni krzyk. Srebrna ciecz z jego nowopowstałych ust i rozciętej szyi połączyła się w jedną kałużę, która brudziła moje buty.
Ostatnim uderzeniem trwale oddzieliłam głowę istoty od reszty ciała. Przekrój rozszarpanych tkanek, roztrzaskanego kręgosłupa i żył, z których jeszcze powoli rytmicznie wylewały się nowe porcje srebrnej krwi Cienia, przyprawił mnie o dreszcz podniecenia. Zadowolona otarłam miecz o spodnie.

Nagle dopadły mnie wyrzuty sumienia, bo właśnie wtedy dopadła mnie świadomość tego, co zrobiłam. Pozbawiłam kogoś życia, tak jak robiła to Qeten. Czym ja wyróżniałam się od niej, jeśli z taką samą bezwzględnością potrafiłam jakąkolwiek myślącą istotę pozbawić życia? Jeśli ten Cień kiedyś był kimś mi bliskim? Sąsiadem, przyjaciółką? Wpatrywałam się w swoje buty, które pływały w krwi. Co ja właśnie zrobiłam? Zaczęłam czuć jak mrok znów wkrada się do mojego serca. Nie mogłam zabijać, bo znów odczuwałam przyjemność, tak jak Qeten. Przeżyłam jej wspomnienia, byłam nią. Nie mogłam być tym potworem na powrót, nigdy więcej. Z rozmyślań wyrwał mnie świst, który spowodował, że znów mogłam słyszeć otaczające mnie zdarzenia.
– Kala, co ty robisz?! Za tobą! – wrzeszczał gdzieś za mną Ian. Podziałało jak kubeł zimnej wody, więc natychmiast się odwróciłam. Za mną stał kolejny Cień, ale ja wciąż powtarzałam sobie, że muszę udowodnić sobie, że nie jestem Qeten, nie zabiję, nie sprawi mi to radości.
Istota wciąż podążała dużymi susami w moją stronę. Spanikowałam się i zaczęłam uciekać. Przeskoczyłam czarno-srebrne truchło i popędziłam prosto przed, siebie, w las. Mój oddech i kroki zagłuszały wszystko, krew zalewała mi oczy i prawie na oślep omijałam drzewa, choć lepiej byłoby powiedzieć, że się o nie obijałam. W desperacji odwróciłam się, oburącz trzymając miecz. Cień był kilka centymetrów przede mną. Spojrzałam w jego pozbawioną oczu i nozdrzy twarz. Zalane krwią rozdarcie na środku jego twarzy, sprawiało wrażenie uśmiechniętych ust.
Wpatrywałam się w wijący się jak wąż język i srebrne zęby. Otworzył swoje usta, jakby chciał coś pożreć, a mnie sparaliżował do reszty strach. Krople srebrzystej krwi kapały z górnej szczęki na czarny jęzor. Cień wyciągnął swoją dłoń. Oparłam się o stojące za mną drzewo. Jego długie palce bardzo powoli zbliżały się do mojej śliskiej od potu dłoni, która zaciskała miecz skierowany w jego stronę. Wystarczyłby jeden ruch, aby zabić tego potwora. Nie wykonałam go, nie mogłam.
Obserwowałam, jak lodowate palce zaciskają się na moim nadgarstku. Nie włożyłam rękawic, moja naga skóra wchłaniała jego truciznę. Miałam wrażenie jakby moja krew zamarzała pod skórą. Nie wiem ile tak staliśmy, ja i mój anonimowy zabójca. Sekundę, godzinę. Gdy w końcu oderwał ode mnie swoją dłoń, ja upadłam na ziemię, uderzyłam głową w dywan z igieł i mchu. Zamrugałam kilka razy, patrząc jak Cień oddala się powoli.
Oblizałam spierzchnięte wargi, które pokrywała srebrna krew Cienia. Połknęłam ciecz i zamknęłam oczy. Moje mięśnie powoli wiotczały, nie miałam jak zawołać o pomoc. Najpierw przestało działać ciało niezdolne do ruchu, potem umysł. Odprężyłam się i pomyślałam o mojej rodzinie.


***
IAN

– Kurwa, kurwa, kurwa – powtarzałem w kółko.
Uklęknąłem przy niej i uniosłem jej dłoń, na której widać było sine ślady palców Cienia. Nie mogłem powstrzymać drżenia rąk, ani łez wylewających się z moich oczu. Położyłem swoje dłonie pod jej plecami i zgięciami w kolanach i delikatnie podniosłem bezwładne ciało z brudnej ziemi. Do jej mokrej od krwi i łez twarzy przykleiła się ściółka leśna. Odetchnąłem głęboko i popędziłem do konia, który był przywiązany do jednego z drzew. Ułożyłem ją w siodle i rozciąłem szybkim ruchem miecza rzemień, który miał powtrzymać wierzchowca przed ucieczką. Nie zwracając uwagi na krzyczącą za mną Pheobe, popędziłem zwierza do szybszego biegu.
W głowie już układałem plan. Już raz wyleczono kogoś z dotknięcia, można to zrobić, jeśli poszkodowanemu szybko poda się lek, a dotyk jest na niewielkim obszarze ciała. Nie wiedziałem jak długo Kala leżała w lesie, ani czy tak rozległe sińce oznaczają, że Cień zadał jej poważne rany. Musiałem próbować. To wszystko nie mogło się zakończyć w tak tragiczny sposób.
Już bardzo dawno z moich oczu nie lały się łzy, równie dawno ktoś mi bliski nie odchodził z tego świata. Przesunąłem się w siodle i ułożyłem ją w pozycji siedzącej, oparłem jej głowę o moje ramię. Z napięciem czekałem, aż jej klatka piersiowa uniesie się w oddechu, ale nic takiego nie miało miejsca. Spanikowany otarłem jej twarz z brudu.
– Kala, coś ty narobiła? – spytałem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Westchnąłem z frustracji.

Gdy już byliśmy w obozie, zaczęło świtać, a na skórze mojego konia pojawiła się piana, ale nie miałem żadnych skrupułów i zmuszałem zwierzę do coraz szybszego biegu. Nie zsiadłem z konia, gdy byliśmy już na głównej drodze, nie zważałem na ludzi, których mogłem staranować. Wjechałem prosto do namiotu, w którym znajdował się medyk. Nie mieli dla mnie żadnego znaczenia ludzie, którzy umierali na zakrwawionych łóżkach w okrzykach bólu. Wziąłem czarnowłosą dziewczynę ponownie na ramiona. Ułożyłem jej ciało na czystym posłaniu desperacko wołałem                 o pomoc. Podbiegły do mnie dwie kobiety, które obejrzały poszkodowaną. Gdy jedna z nich zobaczyła ślad, spojrzała na mnie jak na osobę, która potrzebuje innego rodzaju pomocy, niż większość jej pacjentów.
– Ale ona… – zaczęła protestować, ale uciszyłem ją uderzeniem pięścią w łóżko.
– Nie obchodzi mnie jak to zrobisz i czy uważasz, że są jakiekolwiek szanse. Zrób wszystko, co się da, już raczej nic jej nie zaszkodzi.
Kobieta kiwnęła głową i zawołała swoją pomocnicę. Przyniosły rozgrzany do czerwoności nóż i jakąś zieloną papkę. Posmarowały nią jej nozdrza i obszar, na którym widniały ślady dotyku Cienia. Gdy wbiły nóż i zaczęły wycinać fragment skóry, na którym pojawiły się siniaki, Kala wzdrygnęła się i wciągnęła powietrze nosem. Zielona papka chyba zadziałała tak jak powinna, bo zaraz po tym, jak się obudziła, zasnęła znowu, ale znów oddychała, brzuch unosił się i opadał w bardzo wolnym tempie. Chwyciłem jej dłoń i uścisnąłem palce. Ciepłe uczucie nadziei rozlało się po moim wnętrzu. Przerażenie nie ustąpiło dopóki kobiety nie odeszły do następnego pacjenta. Choć kiwały z powątpiewaniem głowami, ja wierzyłem, że wszystko będzie miało szczęśliwe zakończenie.
Życie Kali nie mogło się skończyć tak szybko, nie teraz, kiedy zaczynałem jej wszystko wybaczać i dawać za wygraną, przyznawać się do uczuć. Kiedy Kala zaczęła oddychać, wszystko było już dla mnie jasne – ona się obudzi – nie było żadnej innej możliwości. Najwyraźniej medyczki nie wiedziały, jak silna jest ich pacjentka i co potrafi przejść, aby dalej żyć i utrudniać egzystencję wszystkim wokół.

Zostałem tam kilka godzin, wpatrując się w biały kawałek materiału na jej przedramieniu, który niesamowicie szybko był barwiony krwią. Pomocnica medyczki przychodziła tu co jakiś czas i zmieniała opatrunek. Wciąż nie puszczałem jej zdrowej ręki, ściskałem ją mocno, aby upewnić się, że z każdą godziną staje się odrobinę cieplejsza.
Dotknąłem wolną ręką jej twarzy, chciałem wyczyścić brud z jej policzka, ale tylko bardziej go rozsmarowałem. Nie wiedziałem dlaczego pozwoliła się dotknąć, była naprawdę dobra w walce, poza tym z łatwością pokonała swojego pierwszego przeciwnika. Nie rozumiałem, dlaczego uciekła do lasu, gdy pojawił się następny napastnik. Zamierzałem wypytać ją o wszystko, gdy tylko się obudzi.
– Co się do cholery stało? – spytała Pheobe, która wpadła jak burza do namiotu. Pojawiła się tak niespodziewanie, że aż podskoczyłem, słysząc jej donośny głos. Od razu skierowała się w moją stronę i uklękła przy łóżku obok mnie. – To jest żart, prawda?
Z niedowierzaniem patrzyła na twarz Kali, która również była jej bliska. Mogłem sobie tylko wyobrażać, jakie uczucia nią targają. Położyła dłoń na jej brzuchu, który został przykryty grubym kocem. Skierowała najpierw wzrok na czerwony  opatrunek, a później na mnie.
Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, żeby dać jej do zrozumienia, że już wszystko w porządku. Kala się obudzi, nie ma powodu do zmartwień.
– Zostaniesz tutaj? Rozprostuję nogi – wyjaśniłem, a ona pokiwała głową. Miała otwarte usta, była całkiem zdezorientowana. Posłałem jej kolejny kojący uśmiech.
Idąc główną drogą, zobaczyłem mojego wierzchowca, który przyplątał się do jakiejś stajni, gdzie odpoczywał. Szybki krok zamieniłem w bieg. Ludzie oglądali się za mną, to był kolejny raz, kiedy w takim stanie pokazywałem się w centrum obozu. Krzyknąłem głośno, widząc osobę, której szukam. Odwróciła się i rozchyliła wargi na mój widok. Podbiegłem do niej i zamknąłem w objęciach. Przytuliłem brudny policzek do jej rudych włosów.
– Jestem – powiedziałem. Na dźwięk mojego głosu rozluźniła się i odwzajemniła uścisk.

– Widzę – powiedziała rozbawiona Gwen i ułożyła swoją głowę na moim ramieniu, nie zważając na brud znajdujący się na moim ubraniu.


Znalezione obrazy dla zapytania crystal reed fear gif


***
Można? Można! Cały dzień spędziłam pisząc ten rozdział, od pierwszego do ostatniego słowa. Zawarłam w nim wszystko, co miałam zaplanowane i... w sumie to tyle, co do jego treści. Pisanie go było dla mnie niezmiernie ekscytujące, ale nie jestem w pełni zadowolona z tego, jak to wszystko opisałam. Może trochę zbyt sztywno? Hm, to chyba odpowiednie słowo.
Następne dwa również będą raczej dla mnie przyjemne w pisaniu, zapewne dlatego, że dużo się będzie w nich działo. 
Mam też pewien pomysł - jako, że postać Itzala jest na ogół przez Was lubiana, postaram się coś od niego dorzucić, bo ja też bardzo lubię tę postać. 
Muszę też obronić trochę Gwen po ostatnim rozdziale i wspomnieć, że jest to zdecydowanie moja ulubiona bohaterka i choćby skały srały, to będzie jej dużo, bo ją uwielbiam. Może i nie było na razie z nią zbyt wiele fragmentów, ale w przyszłości będzie jej naprawdę sporo. 

Pozdrawiam, 
Morderca.

6 komentarzy:

  1. Zaklepane, polizane! Moje i tylko moje! Lecę czytać <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okay, jestem. Jak zwykle pod wrażeniem, tego nie należy podawać w wątpliwość. Z rozdziału na rozdział widać, jak bardzo rozwinęła się nie tylko ta historia, ale również Ty i twoje pisarskie zdolności. Rzadko kiedy kupuję książki, wolę wydawać pieniądze na inne rzeczy, ale Zabójców z chęcią chciałabym postawić na półce. A taki egzemplarz z Twoim autografem to już w ogóle koło łóżka, żeby móc na niego patrzeć od razu po przebudzenia.

      Wracając do rozdziału... No proszę, intryguje mnie sytuacja Phoebe. Nigdy za nią nie przepadałam, w sumie z kobiecych postaci najbardziej ulubowałam sobie Kalusię i jej alter ego, ale muszę przyznać, że zaczyna się robić naprawdę ciekawie. Ten wątek z wodą... No, to będzie sztos. Ale czy mogłoby mnie to dziwić, patrząc na to, kto tworzy tą cudną opowieść?

      Jest coś takiego w Twoich opisach walki... Sama nie wiem. Fakt, są one wyjątkowo minimalistyczne, a ja sama wielokrotnie czytałam prace, w których autorzy poświęcali się każdej milisekundzie bójki, skupiając się na drobiazgach tak maleńkich, że aż śmiesznych, ale to właśnie Twój sposób opisywania przypadł mi do gustu. Minimalistycznie, ale jednocześnie zgrabnie przedstawione. Minimum słów, maksimum treści. pozostawiasz sporo Czytelnikowi i jego wyobraźni, a to się chwali. Dzięki temu potrafisz jednocześnie przerazić, obrzydzić, ale też nakłonić do refleksji, co jest jak najbardziej na plus.

      "Nie wiem ile tak staliśmy, ja i mój anonimowy zabójca." Damn, co ty ze mną robisz, kobieto. Niby nic, a jednak...

      Słowa rozpoczynające perspektywę Isia idealnie odwzorowują mój dzisiejszy nastrój :')

      NADAL NIE ROZUMIEM ISI< OK? Jakiś wykład z rozumienia logiki facetów mile widziany. Jego ukochaną prawie zabiło, widać, że mu zależy i w ogóle... A na koniec i tak idzie do Gwen. ŁOLABOGA NO NIE MOGĘ. NIE WYTRZYMIĘ Z TYM FACETEM. Gdzie moja łopata?

      Rozdział cud, miód i orzeszki, Bibiś. Z jednje strony dobrze, że przeczytałam go od razu, ale z drugiej... Czekanie na kolejny mnie zabije. Co dalej? Co dalej???? Kiedy Itzal? Albo lepie: KIEDY KALA I ITZAL?

      Lofki, kiski, forewerki, ziom. Weny, pisz kolejny i wgl. A w razie co to wiesz, gdzie mnie szukać.

      Klaudia x

      Usuń
  2. Pierwsza rzecz, która mnie tu ujęła, to szybkość pisania kolejnych rozdziałów. Ja miesiąc nic nie pisałam, a ty w tydzien (?) napisałaś dwa rozdziały... Jak? Ja się pytam jak?

    No to ten, przyznam się do tego otwarcie. Pokochałam Pheobe! Tak, lovciam ją całym moim sercem. Wypełnia pustki po Dereku :'( Jakoś tak się do niej przyzwyczaiłam. Mam tylko nadzieję, że szybko tego nie zmienisz... -.- I czekam, aż ta sprawa z Willem się wyjaśni. Dobić gnojka!

    Kolejna sprawa, która mnie żenuje, a zarazem dziwi to Derek. Jak ten wypiździołęk może dalej spotykać się z tym rudzielcem?! Kala prawie umarła, jeśli nie umrze...a on tak się zachowuje. Jak on tak może kochac dwie na raz? Normalnie jak Elena Gilbert Jest dwulicowy i hamski. Krzywdzi je obie! Chociaż Gwen mi nie żal..
    Dlaczego! Wyjaw mi to i nie krzywdź mnie tak :'( Wiesz jak trudno pisać o Dereku tu i widzieć go tam... u mnie? xD

    A! I co do Pheobe. Włada wodą, pięknie, pięknie. Wszystko cudnie, cacy, ale opisując to jak ten strumień wyłania się z wody widziałam Cleo Tonkin (H20 wystarczy kropla) i jej wodnistą mackę. Wiesz, że muszę kiedyś znowu to obejrzeć? To był... taki wstęp w te wszystkie Tenn Wolfy, h*je-muje i inne dzikie densy xd.

    No więc, kończę tą relację i lecę na swego bloga. Musisz dziś wszystko pięknie obrobić, mój morderco. Cieszę się niezmiernię, że mogłam to przecztać (życzę Kali szybkiego powrotu do zdrowia xd) Pamiętaj! Jestem z ciebie dumna. Wesołych świąt <3
    Pozdrowienia od Totoszka czytającego razem ze mną to dzieło
    Mysz :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale oczywiście Elena nie była hamska i dwulicowa <3

      Usuń
    2. Była, myszko ;* Ale i tak TVD (do 4s) looof <3 <3

      Usuń
  3. Po przeczytaniu pierwszego akapitu, miałam ochotę uderzać głową o biurko... Brawo! Pheobe wyszła tu na słodką idiotkę, tak jak chciałaś! :P Wychodzi na to (przynajmniej w moim odczuciu), że jej brat nie pierwszy raz bzyka to co się rusza i nie ucieka. A laska, luz. Machnęła ręką, wyszczerzyła się – byle żeby dzieci z tego nie było. Nom... tak więc śmiechłam. ^^
    Jakoś mi się zdaję, że to żal obudził w Pheobe moce, mogło tak być? W sumie dlaczego by nie, nie? :) Ciekawe czy będzie panować tylko nad wodą, czy nad innymi żywiołami też, a może ogólnie ma magiczne zdolności, co do każdej rzeczy/istoty.

    No scena walki mi się podobała. Tak jakoś wydała mi się naprawdę naturalna. Taka w sam raz, więc tym razem nie będę marudzić, że za mało krwi czy coś. ;) Nie wyszła ani przerysowanie, ani mdło. Chwalę Cię za nią. ^^ Bardzo ciekawie wyszło zawahanie Kali i jej ucieczka. A patrząc przez pryzmat tego kim była i co robiła, to miała pełne prawo żeby w ten sposób postąpić, choć to było głupie, bo przecież naraziła swoje życie. Z tego co kojarzę, to Cień nie może stać się na powrót człowiekiem, tak? No... Więc zdecydowanie postąpiła głupio, ale zrozumiale.

    O_o
    Co to miało być?! Tutaj najpierw ryczy, że Kala może umrzeć/umiera czy co ona tam robiła, a później leci do Gwen? Nie no... serio... nie rozumiem podejścia tego faceta. Czy on serio nie widzi, że w takim układzie zawsze kogoś zrani? No chyba, że planujesz im życie w trójkącie... ;) Nie będę uprzedzać faktów i w ogóle, ale qzwa już chyba Itzal zdawał się być lepszy pod względem wierności... Przynajmniej na to wygląda z informacji, których nam udzieliłaś. No i wiem, Ian i Kala nie są razem, ale wszyscy wiemy, że coś do niej czuje, a jakoś wątpię, iż Gwen jest mu zupełnie obojętna pod względem uczuciowym...

    Czekam na kolejny! ^^

    OdpowiedzUsuń

Nomida zaczarowane-szablony