ROZDZIAŁ 14
KALA
Nie mogłam się
doczekać chwili, w której będę mogła opuścić lecznicę. Zawroty głowy i ciągłe
nawroty wspomnień wciąż nie ustawały, ale nie chciałam dłużej przebywać w tym
miejscu. Ciągłe zawodzenia umierających wojowników przyprawiały mnie o
dreszcze, a ludzie słyszący o moim cudownym przypadku codziennie przychodzili
na mnie popatrzeć. Nikt jednak nie troszczył się naprawdę o moje zdrowie,
jedynie Avalyn spędzała ze mną codziennie dużo czasu i wyłącznie dzięki niej
nie czułam się samotna. Pheobe nie przyszła już tutaj więcej, a Ian nawet się
nie zjawił. Na początku było mi z tym ciężko, jednak przypomniałam sobie jak
znalazłam się w obozie. Dlaczego ci ludzie mieliby się o mnie troszczyć? Byłam
tutaj tylko jako dziwny eksperyment Itshe, mieli mnie trenować, nikt im nie
kazał się mną zajmować.
– Gotowa? –
spytała Ava, gdy wystawiłam głowę zza kotary, w której zmieniłam białą koszulę,
którą miałam na sobie podczas leczenia.
Siostra
przyniosła mi z domu Drowe’ów moją starą sukienkę, którą sprawiłam sobie jeszcze
przed pierwszą akcją. Nie było w niej nic specjalnego, ubierałam ją w wolne
dni, podczas których nie musiałam ubierać się w
wygodne, ale nieestetyczne stroje Obrońców. Była zrobiona z miękkiego,
zielonego materiału. Sięgała mi do kostek i miała długie rękawy. Lubiłam ją
sobie przewiązywać brązowym paskiem, ale Ava zapomniała mi go przynieść, więc
strój wisiał na mnie jak worek. Nie miałam jednak pasujących do sukienki
butów, więc spod zielonej spódnicy wystawały ciężkie, czarne buty, który miał każdy
Obrońca. Zmierzwione włosy, które od dawna nie były czesane, pokręciły się,
więc związałam je ciasno z tyłu głowy.
– No, w końcu
wyglądasz jak człowiek. – Wyszczerzyła zęby i skinęła głową w stronę wyjścia.
Uśmiechnęłam
się w jej stronę i bezwiednie objęłam nadgarstek. Bandaż wystawał spod
zielonego rękawa. Avalyn zmarszczyła brwi i wskazała palcem na moją rękę.
– Boli cię
jeszcze? – spytała, gdy podeszłam do niej.
– Nie, już nie
– skłamałam. Nie chciałam psuć sobie tego pięknego dnia rozmową o czymś tak
nieprzyjemnym. Już było po wszystkim, byłam zupełnie zdrowa. To oczywiste, że obdarty
ze skóry fragment ciała bolał. – Chodźmy już – poprosiłam.
Bez słowa
wyszłyśmy z białego namiotu w centrum obozu. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam
kątem oka na zadowoloną Avę. Wokół nas stali ludzie, którzy przerwali na chwilę
swoje codzienne obowiązki, do których należało zmywanie krwi z ubrań, ostrzenie
broni, treningi i ćwiczenia nowicjuszy. Wszyscy, młodsi i starsi, patrzyli na
mnie jednocześnie ze strachem i wzgardą. Byłam dla nich czymś nowym, widzieli
we mnie zagrożenie. Chociaż minęły już miesiące, mało kto przyzwyczaił się do
mojej obecności tutaj.
***
Powoli
zaczynałam tracić siły, gdy już zza drzew zaczął wyłaniać się dom, w którym od
tak dawna mnie nie było. Nakazałam Avie wrócić do swojego domu, ponieważ całe
dnie spędzała ze mną. Kochałam ją i uwielbiałam przebywać w jej towarzystwie,
ale nie mogłam zabierać jej całego czasu. Mała potrzebowała też chwili dla
siebie, odrobiny odpoczynku ode mnie.
Dopadłam do drzwi
i cicho weszłam do środka. Moje serce zabiło szybciej, gdy zobaczyłam
siedzącego przy stole Iana Drowe. Powoli zaczynałam zapominać jak wygląda, ale
byłam pewna, że gdy ostatnio się widzieliśmy jego twarz była odrobinę inna.
Siedział pochylony nad jakimś listem, z którego treści raczej nie był
zadowolony. Na jego twarzy malowało się niezadowolenie.
Uniósł głowę
znad kartki, gdy przestąpiłam próg. Moje wygodne, skórzane buty cicho stukały o
drewnianą podłogę. Zdziwiłam się, gdy na mój widok się uśmiechnął, ale jeszcze
bardziej dziwne było to, że ja też odwzajemniłam jego gest. Wstał od stołu,
prawie przewracając krzesło, i skierował się w moją stronę z otwartymi
ramionami. Krzyknęłam cicho rozbawiona, kiedy zamknął mnie w swoich objęciach.
Byłam przez chwilę bardzo szczęśliwa.
Po kilku
sekundach przypomniało mi się, ile godzin siedziałam na łóżku zastanawiając
się, czym zawiniłam, że ani razu Ian nie pojawił się w lecznicy. Nie znalazł w
ciągu tych dni nawet chwili czasu na to, by choćby sprawdzić, czy wszystko ze
mną w porządku. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak szybko mu przebaczyłam.
Wysunęłam się z
jego objęć i spojrzałam na niego surowo, ale nawet ja nie byłam przekonana do
swojego gniewu, pewnie dlatego mina Iana wciąż wyrażała tylko radość, ale już
się nie uśmiechał.
– Przyszedł
czas na wyjaśnienia – oznajmiłam cierpko.
– To długa
historia… – zaczął, ale szybko przerwał, jakby niepewny swojej odpowiedzi.
– A my mamy
dużo czasu. Wiesz co ja czułam, kiedy przez długie godziny czekałam, aż ty… –
Westchnęłam. Chciałam powiedzieć o tym, że czułam się samotna i liczyłam, że
nasze relacje nie kończą się jedynie na etapie uczeń-nauczyciel. – Myślałam, że
jesteś dla mnie jak brat. Przez cały ten czas byłam pewna, że jesteśmy
przyjaciółmi.
Ian zmarszczył brwi, zaczął zastanawiać się
nad odpowiedzią, a ja byłam bardzo ciekawa, co ma na swoją obronę. Już otwierał
usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle z ogromnym hukiem wypadła ze swojego
pokoju Pheobe, która jak burza przemknęła przez pomieszczenie i wybiegła z
domu, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Jej sylwetka po chwili zniknęła wśród
drzew.
Popatrzyliśmy
na siebie z Ianem. Ten wzruszył tylko ramionami, a ja westchnęłam ciężko i
powoli skierowałam się w stronę wyjścia.
– Dokończymy tę
rozmowę później – obiecałam mu i odwróciłam się na pięcie.
– Poczekaj! –
zawołał za mną. Spojrzałam na niego zza ramienia. – Pójdę z tobą.
Nie czekając na
niego wyszłam z chaty i pobiegłam w stronę lasu. Słyszałam za plecami jego
kroki.
– Pójdę prosto,
ty poszukaj jej tam. – Skinęłam głową w lewo, gdzie zaczynała się piaszczysta
droga do obozu. – Jeśli ją zobaczysz, to przyprowadź ją do domu.
– W porządku –
zgodził się i wszedł na ścieżkę wołając co jakiś czas swoją siostrę.
Mijałam kolejne
drzewa, zaniepokojona zachowaniem Pheobe. Doskonale pamiętam jej twarz, gdy
powiedziałam jej, gdzie znajduje się Will. To, co przed chwilą zrobiła było do
niej zupełnie niepodobne, zazwyczaj była opanowana i spokojna. Martwiłam się o
nią.
Ponownie
zawołałam ją po imieniu ze wszystkich sił. Niespodziewanie coś wyskoczyło na
mnie zza drzewa. Cały świat zatrząsnął mi się przed oczami, chociaż nic mnie
nie uderzyło. To przez ból głowy, musiałam na chwilę odpocząć. Czułam, że jest
mi bardzo gorącą i coś jakby wierci się w mojej czaszce i chce wyjść. Co jakiś
czas dziwne głosy szeptały mi coś za uchem.
Zobaczyłam
stojącą przede mną Phobe. Odetchnęłam z ulgą, ale czułam się coraz gorzej. Otworzyłam
usta, żeby ją powitać, ale ta zasłoniła mi twarz dłonią i schowała się ze mną
za pniem drzewa. Stała przy mnie naprawdę blisko, czułam jej oddech na
policzakch. Nie rozumiałam jej zachowania, ale przestałam się wiercić, kiedy
zobaczyłam przerażenie na jej twarzy.
Przyłożyła
palec wskazujący do ust, a ja kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Odsunęła swoją
dłoń od mojej twarzy. Powoli wystawiła głowę za moje ramię, aby spojrzeć na to,
co dzieję się za drzewem. Mina stężała jej jeszcze bardziej, Pheobe nagle stała
się bardzo blada. Zamknęła oczy i próbowała uspokoić oddech.
Ja też bardzo
się bałam, tym bardziej, że nie wiedziałam co właściwie się dzieje. Nie mogłam
spojrzeć na to, co zobaczyła blondynka, ponieważ stałam do pnia plecami.
– Co się
dzieje? – spytałam najciszej jak potrafiłam. Pheobe pokręciła głową,
przekazując mi, że nie powinnam się odzywać. Odsunęła się dopiero po długiej
chwili. – Co to było? – zapytałam ponownie.
– N-nic – wyjąkała,
dając mi chwilę na to, bym mogła dokładniej ją obejrzeć. Wyglądało na to, że
wybierała się w jakąś daleką podróż.
– Gdzie ty się
wybierasz? – wycedziłam przez zęby gniewnie. Zawroty głowy stały się jeszcze
silniejsze, a szepty były coraz głośniejsze.
– Nie mogę
czekać, muszę znaleźć Willa. Natychmiast. – Na jej bladej twarzy pojawiła się
determinacja. Mówiła bardzo szybko, wyraźnie była zdenerwowana. – Nie mogę
dłużej czekać, z każdą chwilą tęsknie za nim coraz bardziej i mocniej pewna
część mnie chce go oszczędzić… Jeśli poczekam choćby dzień dłużej, wszystko
przepadnie. Nie będę mogła już udawać przed światem, że jestem twarda i że mogę
znieść ranę, którą mi zadał. Czy można nienawidzić kogoś, a zarazem go kochać?
Szepczące do
mnie głosy zmieniły się w krzyki. Kochasz
potwora.
– Pheobe, nie
możesz uciec. Obrońcy uznają cię za dezertera! – zaprotestowałam, zupełnie zapominając
o tym, co mogło być za pniem. Teraz bałam się zupełnie czegoś innego.
Rozumiałam, dlaczego Pheobe nie pojawiała się w lecznicy. Musiała
niewyobrażalnie cierpieć…
– I co z tego! –
krzyknęła. Widziałam w jej oczach, jak bardzo się boi. – Mam już dość obozu,
Itshe i walki. Chcę odejść i już nigdy więcej tu nie wracać. Nie chodzi tylko o
Williama, ale też o dziwne… siły. Mroczne siły.
– O czym ty
mówisz? – Przyłożyłam dłoń do czoła, czując, że jestem coraz słabsza.
– Muszę znaleźć
kogoś, kto mi pomoże. Czuję się… chora.
– Kogo, do
cholery, ty chcesz znaleźć w Vernas? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale wydaję mi
się, że każdy człowiek na północy został zamieniony w pieprzonego Cienia! –
wykrzyczałam.
Niespodziewanie
upadłam na ziemię, przez chwilę niepewna dlaczego. Dopiero po kilku sekundach
rozpoznałam ten okropny dźwięk drażniący moje uszy. Rzuciłam dzikie spojrzenie
Pheobe, która leżała tuż obok mnie. Z jej uszu płynęła cienkimi strumykami
krew.
– Phobe. Co
widziałaś za drzewem? – spytałam głosem całkowicie wyprutym z emocji.
– Nie mogę tam
wrócić – załkała. Posłała mi ostatnie spojrzenie i zataczając się, zostawiła
mnie leżącą w lesie.
Rozpoznałam
głos, który cały czas mi towarzyszył od wyjścia z lecznicy. Należał on do mnie
i mówił tylko jedno słowo: Ava.
Z trudem wstałam
i skierowałam się w stronę obozu. Czułam gdzieś w środku, że mojej siostrze coś
zagraża. Ta myśl dodawała mi sił i pozwalała posuwać się naprzód. Wyrzuciłam z
głowy Pheobe i całą wściekłość, którą czułam. Jak mogła być taka głupia? Nie
potrafiłam zrozumieć tego, dlaczego uciekła. William stał się martwy w
momencie, w którym uciekł z obozu. Wyroku nie musiała dokonywać ona. O jakiej
chorobie mówiła?
To wszystko
pozostawiłam gdzieś za sobą w lesie. Biegłam z całych swoich sił, brakowało mi
tchu. Co chwilę potykałam się o zieloną suknię, przez co wpadałam na kolejne
drzewa. Nie mogłam biec szybciej, więc z moich oczu zaczęły płynąć łzy
frustracji.
– Ava, już
prawie jestem – wyszlochałam, nie zatrzymując się.
Im bliżej
byłam, tym głośniejsze były ciche zawodzenia Cieni. Gdy wyszłam spomiędzy
drzew, zatrzymałam się na jeden krótki moment. Stałam na wzgórzu, które
osłaniało obóz od północy. Miałam wrażenie, że ciemność zalała to miejsce,
ciemne głowy Cieni i jasne włosy nad-ludzi migotały, gdy wojsko poruszało się w
jedną stronę.
Na środku
polany stała moja siostra, a wszystko wskazywało na to, że potwory obrały ją sobie
za cel.
Nagle wszystko
ucichło, nawet głosy w mojej głowie. Czułam tylko palący moje wnętrzności żar i
gniew. Byłam wściekła na tyle rzeczy. Na Iana za to, że okazał się być
obojętnym dupkiem, na Phoebe za to, że uciekła, na Itshe za to, że nie widział
we mnie człowieka.
A najbardziej
wściekła byłam na Itzala. Za to, że zniszczył moje życie i właśnie chciał je
odebrać mojej siostrze. Mojej rodzinie, mojej krwi.
Nie wiedziałam,
co od tej pory było wytworem mojej wyobraźni, a co rzeczywistością. Widziałam
ciemne postacie sunące wśród chmur nade mną. Z moich oczu posypały się iskry,
które raniły moją skórę do krwi. Cały żar, który tkwił w moim sercu od tak
dawna wylewał się ze mnie, a mroczne siły, o których mówiła Pheobe, znalazły we
mnie swoje miejsce.
Widziałam przed
oczami snopy ognia, moja skóra płonęła. Krzyczałam z całych sił, ujrzałam płonące
sylwetki potworów. Upadłam na ziemię, gdy poczułam w nozdrzach zapach płonącej
skóry.
Zamknęłam
piekące oczy i uklękłam na jednym kolanie. Jedyna osoba, którą kocham. Chcą mi
ją odebrać, wydrzeć z rąk. Zagryzłam mocno wargę, aż poczułam krew w ustach.
Znalazłam w swoim wykończonym ciele odrobinę siły, aby ponownie wstać i obronić
jedyne, co mi na tym przeklętym świecie pozostało.
Otworzyłam oczy
i zbiegłam na miękkich nogach w chmurę popiołu, która rozciągała się pod
wzgórzem. Szary proch przylepił się do mieszanki krwi i łez na mojej twarzy.
Podwinęłam suknię, na której od iskier powstały małe dziury. Szukałam
spojrzeniem mojej małej siostry.
Musi gdzieś tu być, znajdę ją. Nie pozwolę
jej umrzeć.
Wśród czarnej
mgły ujrzałam jakąś postać leżącą na ziemi. Nogi same mnie tam poniosły.
Ta dziewczynka jest tyko do ciebie podobna,
Avalyn. To nie jesteś ty.
Byłam już tak
blisko niej, widziałam już jej twarz. Jej śliczne, czekoladowe oczy nie
patrzyły na mnie. Patrzyły gdzieś dalej, w inny niedostrzegalny dla mnie świat.
Poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramię i próbuję odciągnąć od siostry.
– Puść mnie! –
krzyczałam. –AVA! Ava, słońce, popatrz na mnie!
Próbowałam się
wyrywać, ale ten ktoś nie rozumiał, że mała potrzebuje pomocy.
– Kala, chodź.
Musimy stąd uciekać – usłyszałam głos Iana.
– Muszę jej
pomóc, zostaw mnie!
– Ona odeszła,
Kala! Musimy iść….
– NIE! –
ryknęłam głośno i wyrwałam się mu. Dobiegłam do mojej małej i spojrzałam w jej
piękną w twarz. Ian nie rozumiał. Należało jej pomóc. Podniosłam jej bezwładne
ciało z ziemi i objęłam z wszystkich sił. – No, dalej, mała. Powiedz coś –
zaszlochałam. – Ian mówi, że musimy iść. Nie możemy przecież gdziekolwiek iść
bez ciebie – mamrotałam w jej pachnące, gładkie włosy. Spojrzałam w jej twarz i
zobaczyłam martwe oczy, które powiedziały mi wszystko, w co do tej pory nie
dowierzałam.
Wrzasnęłam
wściekła, ale gdy Ian objął mnie ramieniem i postawił na nogi już nie
protestowałam, tylko z całych sił wtuliłam się w jego ramiona. A ona leżała u
naszych stóp. Pozwoliłam na to, nie obroniłam jej. Ten potwór jej to zrobił,
odebrał mi nawet to. Głupia myślałam, że mogłam mu uciec.
– Musimy iść –
szepnął wzruszony Obrońca w moje ucho.
Poczułam, że
tracę wszystkie swoje siły i osuwam się bezwładnie w ramiona Iana.
Witam wszystkich!
Był to rozdział, na który czekałam od bardzo dawna. Następny wyjaśni więcej, więc w sumie co do treści nie chcę nic dodawać, tylko każę Wam jeszcze troszkę poczekać. ;)
Cóż, wszystkie moje obawy idealnie wyraziła już Klaudia B. w swojej notce pod rozdziałem 61. Tak długo czekałam na ten moment, że na pewno nie wyszedł on tak dobrze, jakbym tego chciała. Nawet mnie nie jest przykro z powodu tego co się stało, a niby moje słowa mają wzbudzać jakieś emocje... Cóż. Ocenę ostateczną pozostawiam Wam i odchodzę słuchać pięknych piosenek Seana Lewisa, przy których pisałam ten rozdział.
Już teraz oficjalnie: Morderca.
Eh... Jak mówi P. Mirek: "Life is brutal"
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem od czego zacząć, co powiedzieć. Zastanawiam się jakie właśnie emoje mną miotają. Jeste albo zła albo smutna, albo obojętna. Hm... Chya wszystko a raz.
Może zacznijmy od Iana. Znowu, kolejny raz jego postać mnie irytuje. Nie POCAŁOWAŁ JEJ! Praktcznie nic do niej nie powiedział. I... jeszcze śmiał zostawić jej siostrę i kazać im iść. Boże, ale mam ochotę krzyknąć. Niech on w końcu weźmie się w garść i coś z tym zrb, bo ja go przestane tolerować. I co to miąło być? Chwilę nie ma Kali i już dup? Cienie i zawierucha? xd
Pheobe. Jaka ona jest głupia... Ryzykuje życiem dla kogoś, kto jej... nie chce? I jeszcze zostawiła Kalę. No co ją tak dziś wszyscy opuszczają?
Poszła za tym Willem, żeby się zemścić, czy go prosić, żeby znowu byli razem? I jaką ona ma chorobę? Hello! Ja chcę wiedzieć! Już!
Ave. Why? Why? Nie wiedziałam czy płakać, czy co. Znowu uśmierciłaś sostrę głównej bohterki. Morderco! Nie żebym jakoś ją wielbiła, ale... to smutne. Nie skorzysta z życia...
Co do całokształtu. To ten rozdział zajebiście mi się czytało. Nie przynudził mnie w żadnym momencie, a opisy ♥♥♥♥ Świetnie ci to wyszło, nawet lepiej niż zakłądałaś
Także ten, no. Ja ide pisać,a ty możesz się wziać za moje Fordy ♥♥♥♥
Witam. Co prawda spóźniona, ale... Heloł, to żadna nowość.
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze wrażenie już dostałaś. Na sam widok gifa zrobiło mi się słabo, tym bardziej, że kojarzę tę scenę z Holland... Dzięki (albo i niekoniecznie...) Bogu rozdział nie dotyczył tej konkretnej sceny. Nie można jednak powiedzieć, że był nieudany. Jak już Ci wspominałam, wszystko wyszło idealnie. (Poza akcją z workiem, ale to już poprawiłaś ;p) Wiem doskonale, jaki to stres pisać w końcu coś, na co tak długo się czekało. Wtedy o wiele trudniej niż zwykle sprostać swoim oczekiwaniom, nic nie pasuje, kasuje się całe akapity, bo nie jest się do końca zadowolonym z efektu... Boże, znam ten stan doskonale. Wbrew pozorom nie jest to takie złe. Po miesiącach, kiedy wracam do tych wyczekiwanych rozdziałów, widzę, jak bardzo różnią się od tych "przejściowych". Także czasem naprawdę warto się troszkę bardziej zmobilizować ;p
Co do samego rozdziału... Te głosy, no i CIENIE. Uwielbiam je, niezmiennie od lat. W każdej części Zabójców niczym oczarowana chłonęłam rozdziały z nimi w roli głównej. Tym razem nie było inaczej. Dodatkowo ta zmiana w Kali... Coś się zbliża. Sygnalizujesz to od kilku rozdziałów, jednak w tym wypadku jest to wręcz namacalne wrażenie. Coś złego zawita w osadzie... Albo, co bardziej prawdopodobne, w samej Kali. Śmierć kogoś bliskiego jest nie tylko bolesna. Nierzadko staje się też impulsem do czynienia... cóż, różnych rzeczy.
Nie przedłużam, lecę dalej, bo tym razem mam taką możliwość <3
LKF, Hobbicie xo
Znów nie wiem jak zacząć, ale do tego to się chyba można przyzwyczaić, mając mnie za czytelnika... nom... i to by było na tyle w kwestii mojej błyskotliwości...
OdpowiedzUsuńDobra skup się!
Przecież się skupiam!
Rozdział miał być ważny, miał być takim boom! Przynajmniej tak mi się wydaje. I tak, rozdział ważny był - tu nie mam się czego czepiać. Był dynamiczny, wiele się w nim działo i jest wstrząsające wydarzenie (przynajmniej teoretycznie).
Pheobe świruje. I to chyba bardziej przez moce, które są w niej, niż z powodu Willa, przynajmniej mam taką nadzieję, bo w sumie lepiej dostać pierdolca, bo jest się wiedźmą, niż bo facet mnie olał, nie?
Ian... nie rozumiem go, i to zupełnie. Kit, że sypia z tamtą, no ale martwił się o Kalę, tak? Może nawet użyłabym jakiegoś dosadniejszego określenia, ale w tym momencie żadne nie przychodzi mi do głowy. A gdy Kala odzyskała przytomność, wyzdrowiała i okazało się, że będzie żyć, to nie przyszedł, a później jakby nigdy nic się z nią wita, przytula... co jest z nim nie tak się pytam?
I koniec tego całego zamieszania... Miało być emocjonalnie, tragicznie, zjawiskowo - na to liczyłam. Zabrakło mi opisów, wszystko zadziało się za szybko, zrozumiale, ale za szybko. Nawet to jak Kala zareagowała na śmierć Avy nie zrobiła na mnie większego wrażenia, bo nie zdążyłam się wczuć.
Znów będę zrzędzić jak stara baba, za co już teraz przepraszam i mam nadzieję, że się nie obrazisz.
Chwilami piszesz tak, że mam ochotę Cię uściskać, a innym razem udusić. Czasami lecisz jak zerwany koń, pędzisz z akcją, opisy biorąc po łebkach, co ujmuje danej scenie czy scenom. A czasami piszesz tak, że czuję się jakbym była danym bohaterem - widziała jego oczami, działała jego rękoma. Więc wiem, że potrafisz opisać wszystko tak, żeby zachwycić, trzymać w napięciu, sprawić, że po plecach przebiegnie zimny dreszcz. Ale nie gdy się spieszysz... A szkoda, bo końcowa scena mogla być fenomenalna. :/