12 listopada 2017

"Ceremonia"


ROZDZIAŁ 15

IAN

Mętlik w głowie i poczucie winy nie dawały mi spokoju odkąd zobaczyłem Kalę w domu. Wiedziałem, że powinienem był przy niej trwać, gdy przebywała w lecznicy. Okazało się to być zbyt trudne. Nie mogłem dłużej patrzeć w jej twarz, bo przed oczami miałem tylko jedno – jej kruchą postać leżącą wśród liści i mchu. Później ten obraz zaczął się zamazywać, a pragnienie zobaczenia jej było coraz większe.
Ale jak mogłem pokazać się tam, gdy było już za późno na błaganie o przebaczenie? Kiedy już zdołałem otrząsnąć się z szoku, którego doznałem myśląc, iż ona odeszła, mój czas minął. Nadal pragnąłem jej tak jak wcześniej, może nawet tęsknota pobudziła moje uczucie. Każdego dnia zwlekałem, godząc się z tym, że nigdy nie odzyskam tego, co już dawno temu udało mi się osiągnąć w kontaktach z nią.
Obawiałem się momentu, w którym w końcu ją zobaczę. Nie dałem rady zachować kamiennej twarzy i dałem ponieść się nagłemu przypływowi emocji. Wydawało mi się nawet przez chwilę, że widzę to wszystko też w jej oczach… Ale to wszystko skończyło się wtedy, gdy Pheobe wybrała się na jakąś wycieczkę.
Zdawałem sobie sprawę z brutalnej prawdy – już nie odkupię swoich win w oczach Kali, więc znów się poddałem i zrobiłem to, co w tamtym momencie było najodpowiedniejsze. Poszukałem swojej siostry. Udałem się do centrum obozu, gdzie już zaczynał powoli kwitnąć handel. Oczywiście, nie był on tak intensywny jak w nieistniejących już miasteczkach, ale ludzie zawsze potrzebowali tego typu rozrywek, było to niejako wpisane w ich istnienie.
Rodzina Drowe od samego początku tworzyła to miejsce, te tereny właściwie należały do tego rodu. Za wzgórzem na północy stał kiedyś zamek, którego pan ogłosił moją rodzinę dworskimi myśliwymi. Nasi przodkowie wybudowali tutaj kilka chat, wiodło im się bardzo dobrze, ale ani ja, ani nawet mój ojciec nie pamiętamy tych czasów. Zamek od dawna jest ruiną, a moja rodzina wciąż żyła w lesie, czekając na cud.
Wtedy zaczęła się wojna. Mój dziadek i młody Itshe przybyły z dalekiej wyspy stworzyli to miejsce, zapewniali ochronę ludziom z okolic. Sprowadzali najlepszych rycerzy z całego królestwa, aby nauczyli ich bronić swoich rodzin. Gdy już wszystko na północy Vernas było zniszczone, Itshe zrobił z tego miejsca prawdziwe miasto. Na początku Obrońcy nie tylko ratowali ludzi, ale też przywozili z różnych stron świata rzeczy potrzebne do tego, by od zera odbudować cywilizację. Tak to wszystko się zaczęło, a początkiem była moja rodzina.
Byliśmy władcami tego miejsca, wszyscy kiwali nam z uznaniem głowami. Jak więc straciliśmy szacunek wszystkich Obrońców? Wystarczył błąd tylko jednej osoby – mojej matki. Zhańbiła nasze nazwisko, sprowadzając bękarta z północy. Śmiali się, że jest córką Cienia, ale gdy zobaczyli jak dobrą i czystą osobą jest Pheobe, wszystkie złośliwe głosy zniknęły. Pomagała wszystkim nowicjuszom, to było jej zadanie. Witała ich w obozie, pomagała się przystosować. Nigdy więcej nikt nie spojrzał na nią krzywo, ale plama na moim rodzie pozostała.
Dlatego tak wielką szansą było dla mojego ojca zabranie Kali pod swój dach. Tą przysługą na nowo wkupił się w łaski Itshe i mógł zająć swoje prawowite miejsce członka Rady. Tęskniłem za nim, widywałem się z nim zatrważającą rzadko. Może właśnie moja tęsknota do ojca nie pozwalała mi otwarcie przyznać się przed sobą do moich uczuć, które kierowałem w stronę Kali? Skoro przemiana mojej matki była czymś, co sprowadziła nas na dno, to czy sprawiedliwym jest, że obecność czarnowłosej w naszym domu znów pozwoliła nam dosięgnąć szczytu?
Pheobe zdobyła w obozie dużą siłę. Całe swoje życie nie była traktowana na równi z innymi dziećmi, które bały się dziecka Cienia. I choć wstyd się przyznać, ja też nie zawsze dbałem o nią tak jak powinienem był, odsuwałem ją od siebie, bo była przyczyną nieszczęścia ojca, a przynajmniej tak sobie mówiłem. To wszystko było już przeszłością, ona wybaczyła mi moje dziecinne zachowanie, a ja miałem w niej najważniejszą osobę na ziemi. Znałem ją doskonale, dlatego jej zachowanie bardzo mnie przeraziło. Szukałem jej wszędzie, pytałem o nią wszystkich pań, które bez przymusu zawodowo zajmowały się obserwacją innych ludzi. Nikt o niej nie słyszał. Zniknęła.

Nagle powietrze przeciął raniący uszy Krzyk Cienia. Wszyscy mieszkańcy obozu zerwali się na równe nogi i z krzykiem zaczęli nawoływać członków swojej rodziny. Moje serce biło szybciej, niż na jakiejkolwiek misji w moim życiu. Jeszcze nigdy dotąd żaden Cień nie postawił nogi na Smoczym Półwyspie – najbardziej wysuniętym na południe krańcu Vernas.
Ludzie potrącali mnie i przekrzykiwali, gdy z frustracją wołałem swoją siostrę. Wysunąłem miecz z pochwy i odpiąłem pas, który przestał już być potrzebny i tylko zawadzałby w walce, która się szykowała. Gdy większość ludzi niepotrafiących walczyć usunęła się w głąb obozu, Obrońcy stanęli w zwartych szeregach, by chronić swoją małą ojczyznę.
Najgorsze dopiero ukazało się moim oczom – z drugiego końca polany w naszą stronę biegła mała dziewczynka, w której rozpoznałem uroczą siostrę Kali. Nie miałem pojęcia, co tam robiła, ale wyobrażałem sobie jak bardzo przerażona musiała być, gdy wśród drzew zobaczyła jednego z potworów. Małą goniły tysiące Cieni i nad-ludzi, a gdy już poczuła oddech wrogów na swoim karku zatrzymała się i obróciła się do nich twarzą. Wiedziała, że już im nie ucieknie.
Przedarłem się przez szeregi Obrońców i z wszystkich sił popędziłem w jej stronę. Od tego, czy uda mi się zdążyć mogło zależeć jej życie. Każdy krok wydawał mi się być coraz wolniejszy, a Cienie były coraz bliżej małej, której szloch rozbrzmiewał wśród cichych westchnień czarnych bestii.
Wszystko potem wydarzyło się zbyt szybko, bym mógł to zrozumieć. Byłem już tak blisko niej, gdy Cienie ją otoczyły zamykając w śmiertelnym uścisku. Stałem zaledwie kilka metrów od mrocznej armii Itzala, gdy nagły wybuch odrzucił mnie do tyłu. Wszystko wokół zalał okropny żar palących się ciał Cieni i nad-ludzi. Rozejrzałem się wokół szukając źródła tego chaosu i ujrzałem postać kobiety stojącej na wzgórzu, której krzyk był głośniejszy od zawodzenia Cieni. Nie mogłem zbyt długo patrzeć w jej twarz, bo było to jak spoglądanie w południowe słońce, a jej oczy miotały iskrami, stała ona w snopie białego ognia. Wszystko wokół mnie zaczęło tonąć w płomieniach, więc z przerażeniem zacząłem uciekać jak najdalej od tamtego miejsca.
Nie mogłem zrozumieć tego, co się wydarzyło. Najlepszym sposobem na zabicie Cieni było spalenie ich, a magia tej osoby sprawiła, że wszystkie potwory zmieniły się w popiół. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Ze strachem odkryłem, że rozpoznaję w czarownicy na wzgórzu Kalę. Czyżby ukrywała przed nami coś więcej, niż tylko tajemnice Itzala?
Wystarczyło zaledwie kilka minut, by wszystkie postacie wokół małej Avy zamieniły się w proch. Przez szarą, gęstą mgłę nie było nic widać, ale postanowiłem zagłębić się w gorący deszcz popiołu i iskier, aby sprawdzić, co stało się z Kalą i jej siostrą.
Ciężko było iść przez ten dym i wdychać parzące powietrze. Zasłoniłem kawałkiem materiału usta i nos. Jak we śnie biegłem przez płonącą polanę, wołając na przemian siostrę, Kalę i Avę. Dopiero po chwili zobaczyłem postać wyglądającą jak upiór, z szarą twarzą, pozlepianymi włosami i potarganym strojem. Tylko dzięki zielonemu materiałowi sukni zdołałem rozpoznać w tej osobie Kalę Moon. Szła, lekko się zataczając i powłócząc nogami. Krzyknęła coś, czego nie potrafiłem zrozumieć, gdy dostrzegła małą postać leżącą na ziemi. To musiała być ocalała Avalyn. Rozpędziłem się i chwyciłem Kalę za łokieć. Widziałem śmierć małej, nic już nie mogło jej uratować, Kala spaliła Cienie zbyt późno.
Gdy chciałem ją odciągnąć w obawie, że ciągle gdzieś mogą czaić się Cienie lub nad-ludzie, ta wyrywała się i wrzeszczała, chcąc dosięgnąć swojej martwej już siostry. Wyślizgnęła mi się z rąk i upadła na kolanach przy zwłokach dziewczynki. Zaczęła ją tulić i płakać, jakby cały jej świat właśnie się skończył. I ja też pozwoliłem sobie uronić łzy nad tym niewinnym dzieckiem, dla którego cały świat stał otworem. Przecież to właśnie do takich osób jak ona należał świat. Pamiętałem wszystkie dni, w których Avalyn towarzyszyła Kali. Potrafiła rozbawić mnie do łez, a czasami też nieźle zdenerwować.
Kala była wyczerpana, wziąłem ją na ręce i wyniosłem z trującej chmury dymu. Znów musiałem ją ratować, ponownie śmiertelnie bałem się o jej życie. Nie rozumiałem tego, czego przed chwilą dokonała, ale wiedziałem, że to był dopiero początek tego, co ją czekało. Co czekało nas, bo nigdy więcej nie chciałem jej opuścić, nawet jeśli miałbym walczyć z samym sobą do końca świata, a właśnie taka walka była dla mnie najtrudniejsza.

***
KALA

Przed oczami miałam wyłącznie martwe spojrzenie mojej siostry i chmury popiołu wznoszące się nad obozem. Tyle razy powtarzałam sobie, że Avalyn jest sensem mojego istnienia, iż przywykłam do tej myśli, a dalsze życie straciło jakikolwiek cel. Dla kogo teraz miałam walczyć? Straciłam już wszystkich, którzy się o mnie troszczyli i o których ja mogłam dbać. Jedynie pocieszała mnie myśl, że może po tym okropnym życiu, w którym spotkało ją niewiele dobrego, teraz poszła gdzieś do chmur i jest szczęśliwa.
Z moich oczu znów pociekły łzy. Nie byłam gotowa na to rozstanie. Nie właśnie w chwili, gdy wszystko zaczęło się układać, zaczęłam tworzyć swój dom, którego nie wyobrażałam sobie bez niej. Jakże mogłabym być szczęśliwa bez niej – małej, niewinnej Avy, która zawsze trwała przy mnie? Ona obroniła moją duszę, wyciągnęła ją z mroku, podczas gdy ja nie potrafiłam jej przed niczym obronić.
Jeśli to było mi przeznaczone, to dlaczego aż tak bardzo bolało? Dlaczego los zwrócił mi ją, dał odrobinę nadziei, by potem znów mi ją odebrać? Całe swoje życie w obozie poświęcałam jednemu – obronie Avalyn. Wszystkie te treningi, godziny spędzone na nauce poszły na marne, bo teraz mogłam umrzeć z poczuciem, że nic za sobą nie pozostawiłam.
Nie mogłam też nie zastanawiać się, dlaczego właśnie ona. Nigdy nie była dla nikogo wrogiem, jej dobre serce, siła do walki i odwaga powinny były ją obronić w tamtej chwili. Nie zdołałam się nawet z nią pożegnać. Rozstałyśmy się ze słowami „do zobaczenia”, myśląc, że spotkamy się jeszcze tego wieczora, że znów młoda spierze mi tyłek i ujawni moje beznadziejne umiejętności waleczne, że będzie mogła poplotkować o wszystkich dziwakach mieszkających w obozie, że będziemy mogły powspominać brata i rodziców. Szloch targał moim ciałem, oddychałam głośno i nierówno. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się we wspomnieniach ze spokojnego, ciepłego domu w Bluerain, gdzie wszystko miało sens.

***

Otarłam łzy i uspokoiłam oddech. Uderzyłam głową o ścianę, przy której siedziałam. Nie mogłam dłużej o tym myśleć. Czułam, że jeśli dalej będę myśleć tylko o Avie, serce mi pęknie i padnę martwa na podłodze.  Właściwie takie rozwiązanie jak najbardziej mnie zadowalało.

Wstałam z ziemi i trzymając dłoń na ścianie dla podpory, skierowałam się do pokoju należącego do Iana. Nigdy w nim nie byłam, a byłam bardzo ciekawa, co się w nim znajduje. Otwarłam drzwi pewnie, bo wiedziałam, że nie ma go w środku. Musiał iść do ojca, omówić sprawę Cieni na terenie obozu. Obiecał, że wróci najszybciej jak się da. Nie byłam zła, wiedziałam, że nie ma innego wyboru i musi zostawić mnie w pustym domu zupełnie samą.
W pokoju zastałam względny porządek. Łóżko było usłane, wszystkie listy, dokumenty i mapy ułożone równo na biurku. Martwić mogły jedynie grube warstwy kurzu zalegające na meblach. Przeciągnęłam palcem po komodzie, zostawiając czystą smugę ciągnącą się po całej długości mebla. Usiadłam na łóżku i sprawdziłam jego miękkość podbijając się na piętach. Łóżko było okropnie twarde i rozklekotane.
Położyłam się na boku i zapatrzyłam w przeciwległą ścianę oczekując jego przyjścia. Nieustannie do głowy przychodził mi obraz Avy, który szybko wyrzucałam ze swoich myśli. Starałam się skupić na Pheobe, na innych ludziach z obozu, myślałam też o tym, co stało się ze mną podczas ataku. Nic jednak nie potrafiło zając mnie na tyle, by moje policzki w końcu przestały być mokre.
Usłyszałam, jak drzwi wejściowe otwierają się. Ian skierował się najpierw do mojego pokoju, a dopiero później zbliżył się do pomieszczenia, w którym ja przebywałam. Zatrzymał się na chwilę przed wejściem i wszedł dopiero po kilku sekundach.
– Już jestem – powiedział, stając w progu. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, bo jego oczy wyrażały smutek i współczucie.
– To dobrze – odpowiedziałam cicho zachrypniętym głosem.
Po chwili niezręcznego bezruchu, znów z moich oczu popłynęły łzy, a warga mimowolnie zadrgała. Wyciągnęłam w jego stronę ręce, jak dziecko, które chce być wzięte na ręce. Ian podszedł i kucnął przed łóżkiem. Objął moją dłoń i spojrzał w oczy.
– Tak mi przykro, to… – zaczął, na co ja pokręciłam głową.
– Wiem. Ile czasu minęło odkąd…? – przerwałam mu. Wiedziałam, że wiele godzin spędziłam zawieszona między jawą a snem w swoim pokoju, nie byłam tylko pewna ile dokładnie to trwało.
– Jest następny dzień, już zachodzi słońce – odrzekł zgodnie z prawdą. Pokiwałam głową.
Ian zagryzł wargę i przechylił głowę. Podniósł jedną ze swoich dłoni obejmujących moją i kciukiem starł łzy z mojego policzka.  Byłam wdzięczna, że o nic nie pytał. Nie chciałam przywoływać żadnych wspomnień, pracowałam nad budową muru odgradzającego mnie od uczuć i wspomnień.
– Kiedy będzie ceremonia? – szepnęłam.
– Jutro. – Uśmiechnął się smutno i usiadł obok mnie na swoim twardym łóżku. – Chcesz iść?
– Tak, muszę tam być – powiedziałam, nie odrywając wzroku od kawałka ściany naprzeciwko. – Muszę się pożegnać z siostrą.

***
Ubrana byłam w czarny, ponury strój Obrońców, który wyjątkowo nadawał się do tej okazji. Włosy związałam ciasno z tyłu, były w opłakanym stanie.
Podczas ataku nie zginęła tylko moja siostra. Ofiar było znacznie więcej, wszyscy ubrani zostali w piękne stroje. Podeszłam do drobnej sylwetki Avy i pochyliłam się nad jej twarzą. Ktoś umył jej twarz z popiołu i wyszczotkował włosy. Dotknęłam delikatnie jej bladego, chłodnego policzka.
– Pozdrów mamę, tatę i Kyle’a – szepnęłam do niej. Uśmiechnęłam się lekko, nie bez trudu. Pociągnęłam nosem, gdy poczułam, że łzy ponownie zbierają się w kącikach moich oczu. Cofnęłam się o krok i ostatni raz dokładnie obejrzałam moją piękną siostrę. Chciałam ją całą zapamiętać. Żałowałam, że nie mogłam poprosić jej o ostatnie spojrzenie, bo właśnie te mądre, czułe oczy kochałam w niej najbardziej.
Stanęłam obok Iana, wśród tłumu ludzi, którzy też przyszli spotkać się z dwunastoma osobami, które straciły życie. Nie zwracałam uwagi na trwożne spojrzenia w moją stronę. Nie chciałam zajmować się ogniem, który wydobył się ze mnie zaledwie dwa dni temu, a który wciąż czułam w środku. Wszystkie moje myśli musiały teraz skierować się w stronę Avalyn, należało jej się to.
Najstarszy członek Rady zapalił pochodnię i po kolei podchodził do każdego ze stosów, na których leżały ciała. Ludzie szeptali słowa pożegnania i odchodzili z powrotem do swoich domów i rodziny, której ja już dłużej nie miałam. Stałam przy płonącym ognisku, dopóki nie wypaliło się wszystko do końca. Patrzyłam w płomienie jak zahipnotyzowana. Gdy zgasł ostatni płomień uniosłam wzrok na drugą stronę wypalonej przestrzeni.
Zobaczyłam tam Itshe, na którego twarzy nie było śladu żałoby. W jego oczach widniała determinacja i tryumf. Ogień niszczył Cienie i był we mnie. Od początku byłam marionetką, której moce należało rozpalić.
Zacisnęłam pięści i uniosłam głowę wysoko. Skinęłam mu głową, udając, że nie widzę tego wszystkiego w jego spojrzeniu i odwróciłam się w stronę Iana, który czekał gdzieś za moimi plecami. Uniosłam jeden kącik ust w uśmiechu i podeszłam do niego, wciąż czując na swoich plecach wzrok dowódcy Obrońców.

Żegnaj, Avalyn – pomyślałam, patrząc w chmury dymu nad moją głową.

***


Witam!
Rozdział napisany ekspresowo, pewnie troszeczkę zanudzałam, ale co mi tam. Dodaję. Musiał się pojawić ten silny element żałoby, nie widziałam innego wyjścia.
Tę część bardzo dobrze mi się pisało, chyba szczególnie ze względu na Iana, do którego dawno nie zaglądałam. Następne wydarzenia, które już niebawem powinny być bardziej interesujące niż to, co przedstawiam Wam dzisiaj.
Morderca

3 komentarze:

  1. Jaka żałoba... Boże, aż mi łzy w oczach stanęły. Dlaczego ona musiała umrzeć? Ja wiem, że to źle wpłynie na Kalę. Będzie zła... Już to czuję. Itshe, którego szczerzę nienawidzę tylko na to czeka. Jaka to męda, to aż nie mogę.

    Ian zaplusował. Takiego go kocham <3 Jeszcze tylko niech będą razem i będzie zarąbiście. Chciaż jeśli by jej to powiedział w tym rozdziale, to wyglądałoby to tak jakby wykorzystywał jej ból. Rozwarzny, chłopiec.. Poczeka xd

    Och jak mnie intryguje ogień Kali, czemu nie może usmarzyć Ithse? Dlaczego? Mam nadzieję, że coś więcej wyjaśni się w następnym rozdziale. A co z Pheobe? Uciekła na Amen?

    Ten rozdział przyjemnie się czytało, nawet nie zauważyłam kiedy skończyłam go czytać. Dobra nie przedłużam bardziej, bo się rozkleję myśląc o tym. Lecę pisać swoją historyjkę xd

    Pozdro, Duśka

    OdpowiedzUsuń
  2. O cholerka. O choleeeerka! Ale się będzie działo! Czuję to w kościach, tak jak to wypada starym ludziom. Ogień, krew i flaki, tak! Nie ma innej opcji, ja już się na to nastrajam psychicznie. Zła Kala... to chyba moja ulubiona Kala.

    *Bo będzie zła, nie? Przynajmniej wszystko na to wskazuje...*

    Czy tam na końcu naprawdę pojawił się Itzal? Czy ona to sobie tylko wyobrażała? To by było zbyt oczywiste... Ich spotkanie będzie przecież epickim wydarzeniem na skalę święta narodowego. Musi. Ja nie widzę innej opcji. Tych dwoje ma zbyt wielki potencjał, by ich historię potraktować tak "po łebkach". Nie stawiam na romans, o nie. To będzie coś o wiele mroczniejszego i pochłaniającego. Coś tak toksycznego, że nawet my, Czytelnicy, zaczniemy to odczuwać.

    Cholerka, już nie mogę się doczekać!

    Wspaniale wyszło Ci opisywanie uczuć Kali. Pamiętam, jak się czułam, pisząc pierwszy rozdział drugiej części AC, kiedy tam też przyszło mi opisywać scenę pogrzebu. (Chyba nawet też wykorzystałam gifa z Marią tak btw ;p) Żałoba jest chyba jednym z najtrudniejszych stanów do opisania. O miłości powiedziano już wszystko; o tym niekoniecznie. W końcu każdy przechodzi ją na swój sposób. I Kala nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Zmienne stany emocjonalne w tym przypadku są na porządku dziennym, dlatego dobrze, że na nie postawiłaś. To nadaje postaci Kali niezbędnej wielowymiarowości.

    Zaintrygowałaś mnie, młoda, nie powiem że nie. Ten ogień Kali... Z tego, co pamiętam, druga część Zabójców ma być nieco bardziej pojechana, więc czyżbyśmy zbliżali się do tego etapu, gdzie magia i rozpierducha staną się numerem jeden?


    LKF, Hobbicie!

    OdpowiedzUsuń
  3. I właśnie o to mi chodziło w poprzednim komentarzu. Patrząc na scenę oczami Iana, czułam to, miałam gęsią skórkę! Właśnie tu, było to boom! zresztą tak samo w przypadku Kali, ale właśnie w tym rozdziale. I mimo że Ty twierdzisz, że przynudzałaś, to ja (i pewnie inni też) nie zgodzą się z tym. Było czuć emocje, które towarzyszyły bohaterom. Cieszę się jak dziecko, choć rozdział wesoły nie był, ale świetnie go napisałaś. Więc tym razem mam ochotę Cię uściskać. ^^

    OdpowiedzUsuń

Nomida zaczarowane-szablony