ROZDZIAŁ 15
IAN
Mętlik w głowie
i poczucie winy nie dawały mi spokoju odkąd zobaczyłem Kalę w domu. Wiedziałem,
że powinienem był przy niej trwać, gdy przebywała w lecznicy. Okazało się to
być zbyt trudne. Nie mogłem dłużej patrzeć w jej twarz, bo przed oczami miałem
tylko jedno – jej kruchą postać leżącą wśród liści i mchu. Później ten obraz
zaczął się zamazywać, a pragnienie zobaczenia jej było coraz większe.
Ale jak mogłem
pokazać się tam, gdy było już za późno na błaganie o przebaczenie? Kiedy już
zdołałem otrząsnąć się z szoku, którego doznałem myśląc, iż ona odeszła, mój
czas minął. Nadal pragnąłem jej tak jak wcześniej, może nawet tęsknota pobudziła
moje uczucie. Każdego dnia zwlekałem, godząc się z tym, że nigdy nie odzyskam
tego, co już dawno temu udało mi się osiągnąć w kontaktach z nią.
Obawiałem się
momentu, w którym w końcu ją zobaczę. Nie dałem rady zachować kamiennej twarzy
i dałem ponieść się nagłemu przypływowi emocji. Wydawało mi się nawet przez
chwilę, że widzę to wszystko też w jej oczach… Ale to wszystko skończyło się
wtedy, gdy Pheobe wybrała się na jakąś wycieczkę.
Zdawałem sobie
sprawę z brutalnej prawdy – już nie odkupię swoich win w oczach Kali, więc znów
się poddałem i zrobiłem to, co w tamtym momencie było najodpowiedniejsze.
Poszukałem swojej siostry. Udałem się do centrum obozu, gdzie już zaczynał
powoli kwitnąć handel. Oczywiście, nie był on tak intensywny jak w nieistniejących
już miasteczkach, ale ludzie zawsze potrzebowali tego typu rozrywek, było to
niejako wpisane w ich istnienie.
Rodzina Drowe
od samego początku tworzyła to miejsce, te tereny właściwie należały do tego
rodu. Za wzgórzem na północy stał kiedyś zamek, którego pan ogłosił moją
rodzinę dworskimi myśliwymi. Nasi przodkowie wybudowali tutaj kilka chat,
wiodło im się bardzo dobrze, ale ani ja, ani nawet mój ojciec nie pamiętamy
tych czasów. Zamek od dawna jest ruiną, a moja rodzina wciąż żyła w lesie, czekając
na cud.
Wtedy zaczęła
się wojna. Mój dziadek i młody Itshe przybyły z dalekiej wyspy stworzyli to
miejsce, zapewniali ochronę ludziom z okolic. Sprowadzali najlepszych rycerzy z
całego królestwa, aby nauczyli ich bronić swoich rodzin. Gdy już wszystko na
północy Vernas było zniszczone, Itshe zrobił z tego miejsca prawdziwe miasto.
Na początku Obrońcy nie tylko ratowali ludzi, ale też przywozili z różnych
stron świata rzeczy potrzebne do tego, by od zera odbudować cywilizację. Tak to
wszystko się zaczęło, a początkiem była moja rodzina.
Byliśmy
władcami tego miejsca, wszyscy kiwali nam z uznaniem głowami. Jak więc
straciliśmy szacunek wszystkich Obrońców? Wystarczył błąd tylko jednej osoby –
mojej matki. Zhańbiła nasze nazwisko, sprowadzając bękarta z północy. Śmiali
się, że jest córką Cienia, ale gdy zobaczyli jak dobrą i czystą osobą jest
Pheobe, wszystkie złośliwe głosy zniknęły. Pomagała wszystkim nowicjuszom, to
było jej zadanie. Witała ich w obozie, pomagała się przystosować. Nigdy więcej
nikt nie spojrzał na nią krzywo, ale plama na moim rodzie pozostała.
Dlatego tak
wielką szansą było dla mojego ojca zabranie Kali pod swój dach. Tą przysługą na
nowo wkupił się w łaski Itshe i mógł zająć swoje prawowite miejsce członka
Rady. Tęskniłem za nim, widywałem się z nim zatrważającą rzadko. Może właśnie
moja tęsknota do ojca nie pozwalała mi otwarcie przyznać się przed sobą do
moich uczuć, które kierowałem w stronę Kali? Skoro przemiana mojej matki była
czymś, co sprowadziła nas na dno, to czy sprawiedliwym jest, że obecność
czarnowłosej w naszym domu znów pozwoliła nam dosięgnąć szczytu?
Pheobe zdobyła
w obozie dużą siłę. Całe swoje życie nie była traktowana na równi z innymi
dziećmi, które bały się dziecka Cienia. I choć wstyd się przyznać, ja też nie zawsze
dbałem o nią tak jak powinienem był, odsuwałem ją od siebie, bo była przyczyną
nieszczęścia ojca, a przynajmniej tak sobie mówiłem. To wszystko było już
przeszłością, ona wybaczyła mi moje dziecinne zachowanie, a ja miałem w niej
najważniejszą osobę na ziemi. Znałem ją doskonale, dlatego jej zachowanie
bardzo mnie przeraziło. Szukałem jej wszędzie, pytałem o nią wszystkich pań,
które bez przymusu zawodowo zajmowały się obserwacją innych ludzi. Nikt o niej
nie słyszał. Zniknęła.
Nagle powietrze
przeciął raniący uszy Krzyk Cienia. Wszyscy mieszkańcy obozu zerwali się na
równe nogi i z krzykiem zaczęli nawoływać członków swojej rodziny. Moje serce
biło szybciej, niż na jakiejkolwiek misji w moim życiu. Jeszcze nigdy dotąd
żaden Cień nie postawił nogi na Smoczym Półwyspie – najbardziej wysuniętym na
południe krańcu Vernas.
Ludzie
potrącali mnie i przekrzykiwali, gdy z frustracją wołałem swoją siostrę. Wysunąłem
miecz z pochwy i odpiąłem pas, który przestał już być potrzebny i tylko
zawadzałby w walce, która się szykowała. Gdy większość ludzi niepotrafiących
walczyć usunęła się w głąb obozu, Obrońcy stanęli w zwartych szeregach, by
chronić swoją małą ojczyznę.
Najgorsze
dopiero ukazało się moim oczom – z drugiego końca polany w naszą stronę biegła
mała dziewczynka, w której rozpoznałem uroczą siostrę Kali. Nie miałem pojęcia,
co tam robiła, ale wyobrażałem sobie jak bardzo przerażona musiała być, gdy
wśród drzew zobaczyła jednego z potworów. Małą goniły tysiące Cieni i
nad-ludzi, a gdy już poczuła oddech wrogów na swoim karku zatrzymała się i
obróciła się do nich twarzą. Wiedziała, że już im nie ucieknie.
Przedarłem się
przez szeregi Obrońców i z wszystkich sił popędziłem w jej stronę. Od tego, czy
uda mi się zdążyć mogło zależeć jej życie. Każdy krok wydawał mi się być coraz
wolniejszy, a Cienie były coraz bliżej małej, której szloch rozbrzmiewał wśród
cichych westchnień czarnych bestii.
Wszystko potem
wydarzyło się zbyt szybko, bym mógł to zrozumieć. Byłem już tak blisko niej,
gdy Cienie ją otoczyły zamykając w śmiertelnym uścisku. Stałem zaledwie kilka
metrów od mrocznej armii Itzala, gdy nagły wybuch odrzucił mnie do tyłu.
Wszystko wokół zalał okropny żar palących się ciał Cieni i nad-ludzi.
Rozejrzałem się wokół szukając źródła tego chaosu i ujrzałem postać kobiety
stojącej na wzgórzu, której krzyk był głośniejszy od zawodzenia Cieni. Nie
mogłem zbyt długo patrzeć w jej twarz, bo było to jak spoglądanie w południowe
słońce, a jej oczy miotały iskrami, stała ona w snopie białego ognia. Wszystko
wokół mnie zaczęło tonąć w płomieniach, więc z przerażeniem zacząłem uciekać
jak najdalej od tamtego miejsca.
Nie mogłem
zrozumieć tego, co się wydarzyło. Najlepszym sposobem na zabicie Cieni było
spalenie ich, a magia tej osoby sprawiła, że wszystkie potwory zmieniły się w
popiół. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Ze strachem odkryłem, że
rozpoznaję w czarownicy na wzgórzu Kalę. Czyżby ukrywała przed nami coś więcej,
niż tylko tajemnice Itzala?
Wystarczyło
zaledwie kilka minut, by wszystkie postacie wokół małej Avy zamieniły się w
proch. Przez szarą, gęstą mgłę nie było nic widać, ale postanowiłem zagłębić
się w gorący deszcz popiołu i iskier, aby sprawdzić, co stało się z Kalą i jej
siostrą.
Ciężko było iść
przez ten dym i wdychać parzące powietrze. Zasłoniłem kawałkiem materiału usta
i nos. Jak we śnie biegłem przez płonącą polanę, wołając na przemian siostrę,
Kalę i Avę. Dopiero po chwili zobaczyłem postać wyglądającą jak upiór, z szarą
twarzą, pozlepianymi włosami i potarganym strojem. Tylko dzięki zielonemu
materiałowi sukni zdołałem rozpoznać w tej osobie Kalę Moon. Szła, lekko się
zataczając i powłócząc nogami. Krzyknęła coś, czego nie potrafiłem zrozumieć,
gdy dostrzegła małą postać leżącą na ziemi. To musiała być ocalała Avalyn.
Rozpędziłem się i chwyciłem Kalę za łokieć. Widziałem śmierć małej, nic już nie
mogło jej uratować, Kala spaliła Cienie zbyt późno.
Gdy chciałem ją
odciągnąć w obawie, że ciągle gdzieś mogą czaić się Cienie lub nad-ludzie, ta
wyrywała się i wrzeszczała, chcąc dosięgnąć swojej martwej już siostry.
Wyślizgnęła mi się z rąk i upadła na kolanach przy zwłokach dziewczynki.
Zaczęła ją tulić i płakać, jakby cały jej świat właśnie się skończył. I ja też
pozwoliłem sobie uronić łzy nad tym niewinnym dzieckiem, dla którego cały świat
stał otworem. Przecież to właśnie do takich osób jak ona należał świat.
Pamiętałem wszystkie dni, w których Avalyn towarzyszyła Kali. Potrafiła
rozbawić mnie do łez, a czasami też nieźle zdenerwować.
Kala była
wyczerpana, wziąłem ją na ręce i wyniosłem z trującej chmury dymu. Znów
musiałem ją ratować, ponownie śmiertelnie bałem się o jej życie. Nie rozumiałem
tego, czego przed chwilą dokonała, ale wiedziałem, że to był dopiero początek
tego, co ją czekało. Co czekało nas, bo nigdy więcej nie chciałem jej opuścić,
nawet jeśli miałbym walczyć z samym sobą do końca świata, a właśnie taka walka
była dla mnie najtrudniejsza.
***
KALA
Przed oczami
miałam wyłącznie martwe spojrzenie mojej siostry i chmury popiołu wznoszące się
nad obozem. Tyle razy powtarzałam sobie, że Avalyn jest sensem mojego
istnienia, iż przywykłam do tej myśli, a dalsze życie straciło jakikolwiek cel.
Dla kogo teraz miałam walczyć? Straciłam już wszystkich, którzy się o mnie
troszczyli i o których ja mogłam dbać. Jedynie pocieszała mnie myśl, że może po
tym okropnym życiu, w którym spotkało ją niewiele dobrego, teraz poszła gdzieś
do chmur i jest szczęśliwa.
Z moich oczu
znów pociekły łzy. Nie byłam gotowa na to rozstanie. Nie właśnie w chwili, gdy
wszystko zaczęło się układać, zaczęłam tworzyć swój dom, którego nie
wyobrażałam sobie bez niej. Jakże mogłabym być szczęśliwa bez niej – małej,
niewinnej Avy, która zawsze trwała przy mnie? Ona obroniła moją duszę,
wyciągnęła ją z mroku, podczas gdy ja nie potrafiłam jej przed niczym obronić.
Jeśli to było
mi przeznaczone, to dlaczego aż tak bardzo bolało? Dlaczego los zwrócił mi ją,
dał odrobinę nadziei, by potem znów mi ją odebrać? Całe swoje życie w obozie
poświęcałam jednemu – obronie Avalyn. Wszystkie te treningi, godziny spędzone
na nauce poszły na marne, bo teraz mogłam umrzeć z poczuciem, że nic za sobą
nie pozostawiłam.
Nie mogłam też
nie zastanawiać się, dlaczego właśnie ona. Nigdy nie była dla nikogo wrogiem,
jej dobre serce, siła do walki i odwaga powinny były ją obronić w tamtej
chwili. Nie zdołałam się nawet z nią pożegnać. Rozstałyśmy się ze słowami „do zobaczenia”,
myśląc, że spotkamy się jeszcze tego wieczora, że znów młoda spierze mi tyłek i
ujawni moje beznadziejne umiejętności waleczne, że będzie mogła poplotkować o
wszystkich dziwakach mieszkających w obozie, że będziemy mogły powspominać
brata i rodziców. Szloch targał moim ciałem, oddychałam głośno i nierówno.
Zamknęłam oczy i pogrążyłam się we wspomnieniach ze spokojnego, ciepłego domu w
Bluerain, gdzie wszystko miało sens.
***
Otarłam łzy i
uspokoiłam oddech. Uderzyłam głową o ścianę, przy której siedziałam. Nie mogłam
dłużej o tym myśleć. Czułam, że jeśli dalej będę myśleć tylko o Avie, serce mi
pęknie i padnę martwa na podłodze.
Właściwie takie rozwiązanie jak najbardziej mnie zadowalało.
Wstałam z ziemi
i trzymając dłoń na ścianie dla podpory, skierowałam się do pokoju należącego
do Iana. Nigdy w nim nie byłam, a byłam bardzo ciekawa, co się w nim znajduje.
Otwarłam drzwi pewnie, bo wiedziałam, że nie ma go w środku. Musiał iść do
ojca, omówić sprawę Cieni na terenie obozu. Obiecał, że wróci najszybciej jak
się da. Nie byłam zła, wiedziałam, że nie ma innego wyboru i musi zostawić mnie
w pustym domu zupełnie samą.
W pokoju
zastałam względny porządek. Łóżko było usłane, wszystkie listy, dokumenty i
mapy ułożone równo na biurku. Martwić mogły jedynie grube warstwy kurzu
zalegające na meblach. Przeciągnęłam palcem po komodzie, zostawiając czystą
smugę ciągnącą się po całej długości mebla. Usiadłam na łóżku i sprawdziłam
jego miękkość podbijając się na piętach. Łóżko było okropnie twarde i
rozklekotane.
Położyłam się
na boku i zapatrzyłam w przeciwległą ścianę oczekując jego przyjścia.
Nieustannie do głowy przychodził mi obraz Avy, który szybko wyrzucałam ze
swoich myśli. Starałam się skupić na Pheobe, na innych ludziach z obozu,
myślałam też o tym, co stało się ze mną podczas ataku. Nic jednak nie potrafiło
zając mnie na tyle, by moje policzki w końcu przestały być mokre.
Usłyszałam, jak
drzwi wejściowe otwierają się. Ian skierował się najpierw do mojego pokoju, a
dopiero później zbliżył się do pomieszczenia, w którym ja przebywałam.
Zatrzymał się na chwilę przed wejściem i wszedł dopiero po kilku sekundach.
– Już jestem –
powiedział, stając w progu. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, bo jego oczy
wyrażały smutek i współczucie.
– To dobrze –
odpowiedziałam cicho zachrypniętym głosem.
Po chwili
niezręcznego bezruchu, znów z moich oczu popłynęły łzy, a warga mimowolnie
zadrgała. Wyciągnęłam w jego stronę ręce, jak dziecko, które chce być wzięte na
ręce. Ian podszedł i kucnął przed łóżkiem. Objął moją dłoń i spojrzał w oczy.
– Tak mi
przykro, to… – zaczął, na co ja pokręciłam głową.
– Wiem. Ile
czasu minęło odkąd…? – przerwałam mu. Wiedziałam, że wiele godzin spędziłam
zawieszona między jawą a snem w swoim pokoju, nie byłam tylko pewna ile
dokładnie to trwało.
– Jest następny
dzień, już zachodzi słońce – odrzekł zgodnie z prawdą. Pokiwałam głową.
Ian zagryzł
wargę i przechylił głowę. Podniósł jedną ze swoich dłoni obejmujących moją i
kciukiem starł łzy z mojego policzka. Byłam wdzięczna, że o nic nie pytał. Nie
chciałam przywoływać żadnych wspomnień, pracowałam nad budową muru
odgradzającego mnie od uczuć i wspomnień.
– Kiedy będzie
ceremonia? – szepnęłam.
– Jutro. –
Uśmiechnął się smutno i usiadł obok mnie na swoim twardym łóżku. – Chcesz iść?
– Tak, muszę
tam być – powiedziałam, nie odrywając wzroku od kawałka ściany naprzeciwko. –
Muszę się pożegnać z siostrą.
***
Ubrana byłam w
czarny, ponury strój Obrońców, który wyjątkowo nadawał się do tej okazji. Włosy
związałam ciasno z tyłu, były w opłakanym stanie.
Podczas ataku
nie zginęła tylko moja siostra. Ofiar było znacznie więcej, wszyscy ubrani
zostali w piękne stroje. Podeszłam do drobnej sylwetki Avy i pochyliłam się nad
jej twarzą. Ktoś umył jej twarz z popiołu i wyszczotkował włosy. Dotknęłam
delikatnie jej bladego, chłodnego policzka.
– Pozdrów mamę,
tatę i Kyle’a – szepnęłam do niej. Uśmiechnęłam się lekko, nie bez trudu.
Pociągnęłam nosem, gdy poczułam, że łzy ponownie zbierają się w kącikach moich oczu.
Cofnęłam się o krok i ostatni raz dokładnie obejrzałam moją piękną siostrę.
Chciałam ją całą zapamiętać. Żałowałam, że nie mogłam poprosić jej o ostatnie
spojrzenie, bo właśnie te mądre, czułe oczy kochałam w niej najbardziej.
Stanęłam obok
Iana, wśród tłumu ludzi, którzy też przyszli spotkać się z dwunastoma osobami,
które straciły życie. Nie zwracałam uwagi na trwożne spojrzenia w moją stronę.
Nie chciałam zajmować się ogniem, który wydobył się ze mnie zaledwie dwa dni
temu, a który wciąż czułam w środku. Wszystkie moje myśli musiały teraz
skierować się w stronę Avalyn, należało jej się to.
Najstarszy
członek Rady zapalił pochodnię i po kolei podchodził do każdego ze stosów, na
których leżały ciała. Ludzie szeptali słowa pożegnania i odchodzili z powrotem
do swoich domów i rodziny, której ja już dłużej nie miałam. Stałam przy
płonącym ognisku, dopóki nie wypaliło się wszystko do końca. Patrzyłam w
płomienie jak zahipnotyzowana. Gdy zgasł ostatni płomień uniosłam wzrok na
drugą stronę wypalonej przestrzeni.
Zobaczyłam tam
Itshe, na którego twarzy nie było śladu żałoby. W jego oczach widniała
determinacja i tryumf. Ogień niszczył Cienie i był we mnie. Od początku byłam
marionetką, której moce należało rozpalić.
Zacisnęłam
pięści i uniosłam głowę wysoko. Skinęłam mu głową, udając, że nie widzę tego
wszystkiego w jego spojrzeniu i odwróciłam się w stronę Iana, który czekał
gdzieś za moimi plecami. Uniosłam jeden kącik ust w uśmiechu i podeszłam do
niego, wciąż czując na swoich plecach wzrok dowódcy Obrońców.
Żegnaj, Avalyn – pomyślałam, patrząc w
chmury dymu nad moją głową.
***
Witam!
Rozdział napisany ekspresowo, pewnie troszeczkę zanudzałam, ale co mi tam. Dodaję. Musiał się pojawić ten silny element żałoby, nie widziałam innego wyjścia.
Tę część bardzo dobrze mi się pisało, chyba szczególnie ze względu na Iana, do którego dawno nie zaglądałam. Następne wydarzenia, które już niebawem powinny być bardziej interesujące niż to, co przedstawiam Wam dzisiaj.
Morderca
Jaka żałoba... Boże, aż mi łzy w oczach stanęły. Dlaczego ona musiała umrzeć? Ja wiem, że to źle wpłynie na Kalę. Będzie zła... Już to czuję. Itshe, którego szczerzę nienawidzę tylko na to czeka. Jaka to męda, to aż nie mogę.
OdpowiedzUsuńIan zaplusował. Takiego go kocham <3 Jeszcze tylko niech będą razem i będzie zarąbiście. Chciaż jeśli by jej to powiedział w tym rozdziale, to wyglądałoby to tak jakby wykorzystywał jej ból. Rozwarzny, chłopiec.. Poczeka xd
Och jak mnie intryguje ogień Kali, czemu nie może usmarzyć Ithse? Dlaczego? Mam nadzieję, że coś więcej wyjaśni się w następnym rozdziale. A co z Pheobe? Uciekła na Amen?
Ten rozdział przyjemnie się czytało, nawet nie zauważyłam kiedy skończyłam go czytać. Dobra nie przedłużam bardziej, bo się rozkleję myśląc o tym. Lecę pisać swoją historyjkę xd
Pozdro, Duśka
O cholerka. O choleeeerka! Ale się będzie działo! Czuję to w kościach, tak jak to wypada starym ludziom. Ogień, krew i flaki, tak! Nie ma innej opcji, ja już się na to nastrajam psychicznie. Zła Kala... to chyba moja ulubiona Kala.
OdpowiedzUsuń*Bo będzie zła, nie? Przynajmniej wszystko na to wskazuje...*
Czy tam na końcu naprawdę pojawił się Itzal? Czy ona to sobie tylko wyobrażała? To by było zbyt oczywiste... Ich spotkanie będzie przecież epickim wydarzeniem na skalę święta narodowego. Musi. Ja nie widzę innej opcji. Tych dwoje ma zbyt wielki potencjał, by ich historię potraktować tak "po łebkach". Nie stawiam na romans, o nie. To będzie coś o wiele mroczniejszego i pochłaniającego. Coś tak toksycznego, że nawet my, Czytelnicy, zaczniemy to odczuwać.
Cholerka, już nie mogę się doczekać!
Wspaniale wyszło Ci opisywanie uczuć Kali. Pamiętam, jak się czułam, pisząc pierwszy rozdział drugiej części AC, kiedy tam też przyszło mi opisywać scenę pogrzebu. (Chyba nawet też wykorzystałam gifa z Marią tak btw ;p) Żałoba jest chyba jednym z najtrudniejszych stanów do opisania. O miłości powiedziano już wszystko; o tym niekoniecznie. W końcu każdy przechodzi ją na swój sposób. I Kala nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Zmienne stany emocjonalne w tym przypadku są na porządku dziennym, dlatego dobrze, że na nie postawiłaś. To nadaje postaci Kali niezbędnej wielowymiarowości.
Zaintrygowałaś mnie, młoda, nie powiem że nie. Ten ogień Kali... Z tego, co pamiętam, druga część Zabójców ma być nieco bardziej pojechana, więc czyżbyśmy zbliżali się do tego etapu, gdzie magia i rozpierducha staną się numerem jeden?
LKF, Hobbicie!
I właśnie o to mi chodziło w poprzednim komentarzu. Patrząc na scenę oczami Iana, czułam to, miałam gęsią skórkę! Właśnie tu, było to boom! zresztą tak samo w przypadku Kali, ale właśnie w tym rozdziale. I mimo że Ty twierdzisz, że przynudzałaś, to ja (i pewnie inni też) nie zgodzą się z tym. Było czuć emocje, które towarzyszyły bohaterom. Cieszę się jak dziecko, choć rozdział wesoły nie był, ale świetnie go napisałaś. Więc tym razem mam ochotę Cię uściskać. ^^
OdpowiedzUsuń